Indiańska codzienność w tworkowskiej wiosce MATO

Waleczność, odwaga, szacunek do Matki Ziemi zauroczyły go u Indian i tej fascynacji również kulturą ludów zamieszkujących Wielkie Równiny Stanów Zjednoczonych pozostał wierny w dorosłym życiu. Dziś wraz z żoną Anią, Krystian Pawlik prowadzi już trzeci rok swoją wioskę indiańską w Tworkowie, pokazując tam prawdziwą codzienność Indian. Dla obojga to nie tylko hobby, ale także styl życia.


Sposób patrzenia państwa Pawlików na indiański świat, dziś koncentrujący się głównie wokół rezerwatów, różni się od tego, który oglądamy w popularnych westernach. Pan Krystian wychowany na książkach Arkadego Fiedlera, bliższy jest przekonaniom Johna Trudella, poety i działacza Dakota, który kiedyś cierpko stwierdził: „Gdy biali do nas przybyli, zapytali nas, kim jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że jesteśmy Ludźmi. Ale oni nie znali pojęcia «ludzie» i nazwali nas Indianami”.

– Indianie to z natury wolni ludzie. Zamkniecie więc w rezerwacie oznaczało koniec ich bytu. Pytani co było potem większość odpowiadała: – Nic – przytacza dramatyczne losy pan Krystian.

Wierni indiańskim tradycjom

Tworkowianin przez sześć lat pracował w różnych wioskach indiańskich w Polsce, zanim wraz z żoną zdecydowali założyć własną. Dziś wszystko co w niej się znajduje zrobili sami. Co więcej ich etniczne wyroby trafiają do USA, gdzie na aukcjach sprzedawane są kolekcjonerom. – Oddajemy autentyczne życie Indian, dlatego muszą być wykonane w tradycyjnej indiańskiej technice – podkreśla pani Ania.

Z Indianami Lakota i Czarne Stopy, państwo Pawlikowie spotkali się w 2004 r. podczas festynu średniowiecznego w Biskupinie, gdzie każdego roku zapraszani są przedstawiciele rożnych narodów i kultur. Po dwóch latach zobaczyli się ponownie w Montanie, podczas podróży po Stanach Zjednoczonych, które przemierzali śladami Indian, pokonując prawie 7 tys. km.

Dziś w Tworkowie nikogo już nie dziwi istnienie wioski. Niedźwiedzia osada MATO pomyślana została przede wszystkim o dzieciach. Przez trzy miesiące, do końca czerwca odwiedzają ją zorganizowane grupy. – Codziennie przyjeżdżają dwie lub trzy wycieczki, które zwiedzają wioskę, organizujemy gry i zabawy dla dzieci połączone z pieczeniem kiełbasek, a następnie żona opowiada legendę, a ja przygrywam na flecie (siyothanka) – opowiada pan Krystian. Ponieważ czasu zwykle jest za mało, 2,5-godzinny program wydłużony został o dodatkową godzinę, podczas której dzieci biorą udział w grach rozwijających sprawność fizyczną. – Mali Indianie nie chodzili do szkoły, ale musieli być sprawni, bo od tego zależała ich przyszłość. Poza więc zabawami zespołowymi, jak np. gra w bizonie jądra czy wymyślony przez Indian hokej na trawie, maluchy mają możliwość popróbowania swych sił m.in. w strzelaniu z łuku, rzutach włócznią, rzutach marchewką lub podkową do celu.

– Nie jesteśmy Indianami i nimi nie będziemy. Pasjonujemy się jednak ich kulturą, dlatego nie opowiadamy fantastycznych historii, ale te prawdziwe, jakimi faktycznie byli i dziś są Indianie – tłumaczy Krystian Pawlik.

Nieustannie też uatrakcyjniają program pobytu w wiosce. – Na warsztatach przyrodniczych pokazujemy, jak rozpoznać zwierzęta leśne, rozróżnić ich tropy, pióra. Uczymy, jak rozpoznać i wykorzystać znalezione zioła. Mogą zobaczyć i dotknąć futer i poroży, obejrzeć daniele, a także nasze zwierzęta gospodarskie – dodaje właściciel wioski. Część zajęć poświęcona jest rękodziełu, dzieci z koralików robią naszyjniki z pazurem lub indiańskie amulety w postaci łapaczy snów. W tym roku nowością była możliwość skorzystanie z wszystkich atrakcji w ciągu 5-godzinnego pobytu w wiosce. Poza tym gospodarze oferują noclegi, warsztaty łucznicze i rękodzieła, a także otwarci są na indywidualne propozycje. Można tam np. odprawić urodziny oraz inne imprezy okolicznościowe i rodzinne.

Kobieta – strażniczką domu, mężczyzna – wojownikiem

W rozstawionych namiotach tipi przygotowano ekspozycje używanych na co dzień przez Indian przedmiotów: broni, strojów, ozdób, narzędzi, a nawet zabawek. W wiosce jest też sauna i grób indiański. Tipi było własnością kobiety. Na jej barkach spoczywało nie tylko „zbudowanie” go z bizonich skór, a po wybiciu tych zwierząt przez białych – z płótna, ale i dbanie o ognisko domowe. – Indiankom nie było łatwo, musiały być pracowite. Im lepiej radziły sobie z obowiązkami domowymi, ładniej wyszywały tym bardziej były doceniane. Te obowiązki wyznaczały ich drogę kariery – tłumaczy pani Ania, która sama pięknie szyje i haftuje. Zawsze lubiła robótki ręczne więc chętnie sięga do indiańskiego rękodzieła. Najbardziej zajmujące jest wyszywanie koralikami, a przy tym różnymi ściegami i stylami, niekoniecznie łatwymi do wykonania. Pod tymi wzorami kryje się także symbolika, za pomocą której kobiety przedstawiały coś, co miało dla nich znaczenie. – Indianki przede wszystkim były dumne, choć nie były feministkami – podkreśla niezwykłą cechę ich charakteru.

Świat mężczyzny – wojownika skoncentrował się natomiast na dostarczaniu swej rodzinie pożywienia i obronie przed niebezpieczeństwami. Dla niego najważniejsza była sprawność, siła i broń. Państwo Pawlikowie, wierni tradycji indiańskiej, zrobili sami wszystkie eksponaty łącznie z szyciem namiotów i wyprawianiem skór. Stale też zgłębiają wiedzę na temat indiańskich zwyczajów. – Najpierw szukaliśmy kogoś, kto, tak jak my interesuje się Indianami, potem pogrzebaliśmy w literaturze fachowej. Oczywiście wykonywaliśmy wiele prób, ucząc się na błędach – mówi pani Ania. Pan Krystian dodaje zaś, że najwięcej problemów miał ze skórami. Pojechał nawet do Niemiec, gdzie przepracował wraz ze znajomym cały cykl ich wyprawiania. Na zdobywanie nowych umiejętności poświęcają resztę roku, kiedy wioska jest zamknięta. Oboje lubią to robić, choć nie ukrywają, że w sezonie jest to męczące, ponieważ wtedy pan Krystian musi dzielić swój czas pomiędzy rodzinę, hobby i pracę we własnej stolarni.

Nie naginają zasad dla pieniędzy

Preferują styl życia bliski naturze, co nie oznacza jednak sielanki. – Żyjemy wszyscy w tym samym świecie i jesteśmy na równi zagonieni – mówi pan Krystian, który musi wkładać sporo wysiłku, aby utrzymać wioskę indiańską. Szczególnie, że w planach ma zakup konia, który był nieodzownym towarzyszem Indian. Zwierzęta te, to zresztą kolejna pasja tworkowianina.

Pomysły na prowadzenie wioski indiańskiej często rodzą się na gorąco, ale każdy musi być dobrze przygotowany. Mają też swoje reguły, a jedną z nich jest zakaz spożywania alkoholu. – W kulturze indiańskiej nie ma miejsca na alkohol, który bardzo niszczy te ludy. Poza tym jest to miejsce dla dzieci. Często osoby, które chciałyby zrobić u nas zakrapiane imprezy, rezygnują. Nie zamierzamy łamać czy też naginać naszych zasad wyłącznie dla pieniędzy – mówi stanowczo pan Krystian.

Dla niego najważniejsze są zwyczaje Indian, u których ceni podejście do świata przyrody, umiejętność życia zgodnie z zasadami natury, korzystania z tego co dawała Matka Ziemia. Przypomina, że kiedyś również w Europie znano te zasady, ale cywilizacja zupełnie zniszczyła dialog człowieka z naturą. Pozostali jej wierni Indianie, co ułatwiło im przetrwanie. Poza tym fascynuje go ich życie pełne przygód, z jednej strony nie pozbawione niebezpieczeństw, a z drugiej przepełnione wolnością; ponieważ byli to ludzie obojętni na zakazy i rozkazy. Kulturą Indian pasjonują się nie tylko państwo Pawlikowie, gdyż ich wioskę odwiedzają goście z różnych miejsc również ze Stanów Zjednoczonych.

Ewa Osiecka