Hugo Boss na wagę
Jednak trzeba umieć szukać, by wydobyć te "markowe rodzynki". Trzeba kopać, jak w kopalni. Bolą mnie już od tego ręce. Trochę trzeba się namęczyć i mieć sporo siły. Ale się opłaci. Za jedną bluzkę w markowym sklepie można ubrać tu całą rodzinę! - mówi pani Dorota, która do sklepu z używaną odzieżą przychodzi przynajmniej raz w tygodniu.
Trzeba mieć szczęście i dużo czasu. Ale za kilka złotych można znaleźć coś ciekawego, oryginalnego, czego nikt inny nie będzie mieć - przyznaje Bożena, która najczęściej kupuje ubrania dla dziecka.
Samo to grzebanie jest fajne. Jak się już zacznie, to trudno skończyć. Odprężam się przy tym psychicznie. Pamiętam, że jak chcieli likwidować te sklepy, to wpadłyśmy z siostrą w panikę "o Boże, co my teraz zrobimy" - żartuje Halina, kobieta w średnim wieku.
Można znaleźć tu ubrania na każdą porę roku i okazję. Od futer z norek, kurtek na motor, sukni ślubnych, karnawałowych przebrań, wieczorowych kreacji po kostiumy kąpielowe i seksowną bieliznę. Do tego można dobrać też krawat, torebkę, pasek, apaszkę. Oprócz tego sprzedawane są też firany, pościel, obrusy, zabawki a nawet buty.
Stać mnie na nowe, markowe rzeczy, ale lubię tu przychodzić. Gram w orkiestrze na trąbce. Udało mi się tu kupić oryginlany strój galowy na występy, którego nigdzie wcześniej nie umiałam dostać - mówi Natalia. Przyznaje jednak, że dla niej nie tyle liczy się marka ubrania, co gatunek materiału, z jakiego jest uszyte i jego stan. Są to kryteria, jakimi kieruje się większość klientek. Wiele z nich uważa, że ubrania w popularnie zwanych "lumpeksach" są gatunkowo lepsze od tych, zakupionych w sklepach czy na targu. Te rzeczy były pewnie ze sto razy prane i są dalej dobre. W normalnych sklepach jak się coś kupi, to po dziesięciu praniach wygląda jak ścierka. Teraz ubrania są szyte z materiałów słabej jakości, szybko się niszczą, rozciągają, przecierają, a te rzeczy jeszcze długo posłużą - mówi ekspediantka ze sklepu z używaną odzieżą, mieszczącego się przy ul. Ogrodowej.
Tak jak asortyment, zróżnicowana jest także klientela takich sklepów. Jedni przychodzą tu, bo nie stać ich na zakupy w "normalnych" sklepach. Ubrania wyceniane są już od kilku złotych za sztukę. Można kupić je również na wagę, od 10 zł za kilogram. Przychodzą tu też ludzie zamożni, znani w mieście, niektórzy nawet codziennie. Jedna z takich klientek mówi, że może dostać tu rzeczy, których nikt inny nie ma. Mamy tez klienta, który wyłapuje tylko markowe rzeczy i z tego co wiem, to sprzedaja je dalej - opowiada Bożena Guźmińska, kierowniczka sklepu przy ul. Bosackiej. Przyznaje, że markowa odzież schodzi tu "od ręki".
Aleksandra Piędel, właścicielka sklepu, mieszczącego się w budynku dworca PKP przyznaje, że niektóre klientki nie są świadome tego, że udało im się właśnie zakupić ubranie z metką Escady czy Versace. Są zdziwione, gdy zwrócę im uwagę na to, że są to marki, za które normalnie trzeba zapłacić po kilkaset złotych. Ale przychodzą też klienci, którzy od razu wyłapują takie rzeczy. Bez względu na obowiązujące trendy te marki nigdy z mody nie wychodzą i zawsze są w cenie - mówi właścielka.
Ale czyż świat mody nie przypomina jednego wielkiego sklepu z używaną odzieżą? Ciągle na topie są stylizowane na lata 70. "dzwony" czy "kabaretki" z lat 30. W świecie kiczu masowej produkcji modny staje się kicz lat 80. także w muzyce, wyposażeniu wnętrz, układaniu fryzur. "Ciucholandy" są tu prawdziwą kopalnią "oldskulu" (od jęz. ang. "old school" - stara szkoła), czyli rzeczy, które nie są "stylizowane", lecz mają swój niepowtarzalny styl. Dla snobów, którzy nigdy nie przekroczyliby progu "lumpeksu" a chcą być "trendi" w dużych miastach otwierane są luksusowe butiki, w których za "oldskulową", używaną markową bluzę są gotowi zapłacić nawet kilkaset złotych.
(Adk)