Wilhelm Chory: Najważniejsza jest chęć gry
Wilhelm Chory kilka tygodni temu oficjalnie zakończył swoją wieloletnią przygodę z futbolem. Nadal pozostaje jednak wiceprezesem LKS Cyprzanów, a od czasu do czasu, jak zapewnia, wpadnie na trening pokopać piłkę z miejscowymi zawodnikami
– Nigdy nie pomyślałbym, że spędzę na boisku tak dużo czasu. Gdy zaczynałem grę w piłkę nożną, żyłem z meczu na mecz. Nie kalkulowałem, co będzie dalej. Wiedziałem jedynie, że marzę o grze na jak najwyższym poziomie rozgrywek – przyznaje Wilhelm Chory. Na zieloną trawę wybiegał przez 35 lat. Boiskiem, na którym czuł się najbardziej komfortowo było to LKSu Cyprzanów. Mimo wielu przeciwności losu i życiowych zawirowań zawsze chętnie wracał do futbolu. Gdyby nie poważna kontuzja, być może mówilibyśmy dziś o jego wielkiej karierze.
Już przy przywitaniu się skraca dystans prosząc, abym mówił do niego po imieniu. W czasie rozmowy zauważam, że ma więcej werwy niż niejeden przedstawiciel tzw. młodego pokolenia. W tym roku stuknęło mu 49 wiosen, ale mimo to, jak sam mówi, jeszcze kilka lat pograłby w piłkę.
Najlepsza ekipa juniorów
Od dzieciństwa mieszkał w Cyprzanowie. Rodzice mieli gospodarstwo, a on od najmłodszych lat uganiał się za piłką. Przystań znalazł w drużynie juniorów z Cyprzanowa. Jak wspomina, najlepszej ekipie, która kiedyś nie miała sobie równych. – Zespół składał się w stu procentach z miejscowych chłopaków. Na treningach stawiało się nawet piętnastu zawodników. To dużo, porównując z obecnymi czasami – ocenia Wilhelm Chory. Gdy trafił na pierwszy trening miał 14 lat i jedno wielkie marzenie: – Występować kiedyś w dobrych zespołach, na jak najwyższym poziomie – zdradza. Wszyscy juniorzy Cyprzanowa byli z rocznika 66’, tylko bramkarz o rok młodszy. – Jak się popatrzy na stare zdjęcia z mojej komunii, to cała klasa grała. To były piękne, a zarazem trudne czasy. Na treningach mieliśmy zaledwie dwie piłki, czasem znalazło się skądś trzecią – przyznaje mój rozmówca i kontynuuje: – Piłka nożna pojawiła się w Cyprzanowie na początku lat 70. Wcześniej popularność zdobywał schlagball, czyli piłka palantowa. Na wsiach wokół Cyprzanowa było kilka drużyn, rozgrywało się wiele meczów, miejscowi żyli wówczas tylko tą dyscypliną – opowiada Chory, który w późniejszych latach również parał się popularnym „palantem”.
Jak wspomina, na treningi przychodzili niemal wszyscy piłkarze. Ćwiczyło się regularnie i wyczerpująco, znany był wtedy głównie trening mocno siłowy, o szkoleniu techniki nikt jeszcze nie słyszał. – W Cyprzanowie mieszkało w tamtych latach jakieś 600 osób. Nikt nie myślał o wyjeździe do pracy za granicę, robota była na miejscu – mówi pan Wilhelm, który do ukończenia 4. klasy szkoły podstawowej uczęszczał do Cyprzanowa, później przeniósł się do placówki w Pietrowicach Wielkich, a po podstawówce trafił do raciborskiego Mechanika, gdzie uczył się zawodu ślusarz–mechanik.
Seniorzy Cyprzanowa grali w klasie C. – Nie trafiłem jednak do tej ekipy. Wcześniej otrzymałem ofertę z klubu z Krzanowic. Przekonali mnie obietnicą, że w zamian załatwią mi odbycie służby wojskowej – nie kryje.
Ten obcy
W Krzanowicach, jak wspomina, przyjęto go jak swojego. A przecież był obcy, pochodził bowiem spoza Krzanowic, a skład zespołu tworzyli głównie gracze miejscowi. Przez pierwszy rok czuł się niepewnie, lekko zbity z tropu. Nie tylko z powodu zmiany otoczenia, ale także z pobudek czysto sportowych. – Krzanowice grały w klasie terenowej, a ja przyszedłem z C klasy. To był ogromny przeskok, musiałem się bardzo wiele nauczyć – przyznaje. – Pewnym kłopotem była także odległość. Na treningi dojeżdżałem nieraz rowerem, a nawet traktorem – śmieje się po latach piłkarz, dodając, że podróż autobusem się nie opłacała, ponieważ najpierw z Cyprzanowa dojeżdżał do Raciborza, a dopiero stamtąd zabierał pasażerów do Krzanowic. – Treningi odbywały się trzy razy w tygodniu. Zasada była taka, że jeśli nie przyszedłeś na więcej niż dwa, nie znajdowałeś miejsca w składzie, nawet rezerwowym. Zespół miał tak szeroką kadrę, że problemem nie było odsunięcie od gry kilku zawodników. Ta presja motywowała nas do ciężkiej pracy i regularności. Jeśli trzeba było walczyć nawet o miejsce w składzie wyjściowym, to tym bardziej walczyło się w czasie meczu – przyznaje sportowiec.
Bardzo dobrze pamięta pierwszą konfrontację w barwach Krzanowic. Odbyła się w czasie Turnieju o Puchar Mitręgi, który, jak wspomina Chory, po meczu walki, trafił w końcu w ręce juniorów z Krzanowic. – Bardzo szybko wdarłem się do pierwszego zespołu. Po intensywnie przepracowanej zimie i pokazaniu swoich umiejętności na boisku wybrano mnie nawet kapitanem drużyny. Mierzyliśmy się z mocnymi ekipami z Jastrzębia, Pszowa czy Rydułtów. Bardzo miło wspominam tamte czasy, a w szczególności letnie i zimowe obozy, w czasie których trenowało się nawet po łydki w śniegu. Te wyjazdy jednoczyły zawodników, dzięki nim stawaliśmy się lepszym i bardziej zgranym zespołem, co udowadnialiśmy na murawie. Do dzisiaj przetrwało wiele zawiązanych wtedy przyjaźni.
Utrata marzeń
Cień na tamte lata rzuca jednak poważna kontuzje, jakiej uległ pan Wilhelm. Do dziś nie potrafi sobie wytłumaczyć co się właściwie stało. – Zawsze grałem bardzo ofensywnie, przez co byłem zawodnikiem niebezpiecznym – opowiada. – W czasie jednego z meczów z Unią polowano na mnie. Już przed spotkaniem koledzy przekonywali mnie, abym nie wychodził na boisko. Ich obawy się potwierdziły. Złamano mi nogę, pozbawiając mnie, jak się miało później okazać, marzeń o grze na najwyższym poziomie – wspomina ze smutkiem. Przeszedł operację, w nodze umieszczony mu dwie śruby, rehabilitacja była bardzo długa. Z każdym mijającym tygodniem oddalał się od futbolu, w pewnym momencie nie chciał nawet myśleć o kontynuacji przygody z piłką. – Ale człowiek, szczególnie tak silny jak ja, ma to do siebie, że po pewnym czasie zapomina i idzie naprzód. Odbyłem jeden–dwa treningi i znów chciałem grać – wyznaje z uśmiechem.
Uraz w tak młodym wieku, bo miał zaledwie 18 lat, ustawił jego charakter i podejście do życia, a głównie do rywali. – Obiecałem sobie, że nigdy nie zrobię nikomu krzywdy na boisku. Walczyłem o każdą piłkę, ale unikałem agresji, ostrych starć, który rywal mógłby przepłacić kontuzją. Przez te 35 lat nie dostałem czerwonej kartki – zapewnia. – Wiedziałem jak poważne konsekwencje na całe życie niesie ze sobą groźny uraz. W moim przypadku, wraz ze złamaniem nogi, złamano moją karierę. Wcześniej otrzymałem propozycję przejścia do drużyny z III a nawet z II ligi. Po urazie nie było już o czym mówić.
Mistrzostwo niemieckiej A klasy
W Krzanowicach grał do 24. roku życia. Pod koniec doznał kolejnej poważnej kontuzji. – Do ślubu szedłem z nogą w gipsie – śmieje się Chory. Później wyjechał do pracy do Niemiec. Nawet tam grał w piłkę – reprezentował barwy A klasowej drużyny TSV Oberboigen, z którą zdobył nawet mistrzostwo ligi w sezonie 2000/2001. – Strzeliłem gola w decydującym meczu – wspomina. – W Niemczech grało mi się świetnie, choć potrzebna była dobra organizacja czasu. Pięć lat tam grałem – informuje.
Po powrocie z Niemiec osiadł w Cyprzanowie. Rozpoczął się trzeci i ostatni etap jego piłkarskiej przygody w miejscowym klubie. Jak twierdzi, zawsze jego najmocniejszą stroną było to, że lubił dać sobie w kość. Powoli przechodził z pozycji ofensywnych na stopera. W bramce nigdy nie stał. Kilka tygodni temu odbył się jego pożegnalny mecz. Po 35 latach postanowił zwolnić tempo i dać szansę młodym. Kilka sezonów był trenerem LKS Cyprzanów, za jego kadencji zespół trzykrotnie zajął drugie miejsce w klasie B. Od 20 już lat jest wiceprezesem klubu. Jego marzeniem jest, aby zespół utrzymał się w klasie A.
MAD