Łukasz Sytnik: Mam w sobie więcej pasji niż osiemnaście lat temu
Sędzią piłkarskim został przez przypadek. Ale w życiu to właśnie los pisze najlepsze scenariusze. Niecałe osiemnaście lat temu, w listopadzie 1998 roku, pomyślnie zdał egzamin sędziowski. Dziś to on wspiera i edukuje początkujących arbitrów. Dwa tygodnie temu znalazł się w obsadzie po raz tysięczny. – Nigdy nie pomyślałem, aby zrezygnować z tego zajęcia - przyznaje Łukasz Sytnik.
Debiutując w roli sędziego miał zaledwie szesnaście lat. Był jednym z najmłodszych arbitrów w regionie. Bardzo szybko wkupił się w łaski starszych kolegów po fachu pracowitością i nieustępliwością. – Swój pierwszy mecz pamiętam, jakby to było wczoraj. Był rok 1999, pojechałem z Józefem Kamczykiem i Henrykiem Kucznierzem do Zawady Książęcej. Niestety przebiegu samego spotkania nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Dla mnie to było ogromne wydarzenie i stres, którego nie mogę porównać z niczym innym. Z tego co się właśnie wydarzyło, zdałem sobie chyba sprawę dopiero po ostatnim gwizdku – opowiada z uśmiechem 33-letni Łukasz Sytnik, który wystąpił wtedy w roli sędziego asystenta. Wraca także wspomnieniami do pierwszego spotkania, w którym pełnił funkcję arbitra głównego. – To był Kornowac, starcie drużyn młodzieżowych. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach odbywały się tzw. przedmecze, czyli poprzedzanie spotkań zespołów seniorskich meczami ekip juniorskich - wyjaśnia, dodając, że pamięć jest zawodna, dlatego od samego początku swojej przygody z gwizdkiem zapisuje każdy mecz, w którym bierze udział. – W klasie A zadebiutowałem w Nowej Wsi, na pierwsze spotkanie „okręgówki” pojechałem do Imielina – wymienia i przyznaje: - Miło czasami wrócić do tamtych pięknych chwil.
A historii z dawnych lat ma w zanadrzu mnóstwo. – W pamięci utkwiły mi szczególnie spotkania, dzięki którym miałem okazję poznać gwiazdy polskiego futbolu. Mówię tutaj m.in. o meczu z okazji otwarcia szkółki piłkarskiej w Jedłowniku, gdzie przyjechała drużyna oldbojów Wisły Kraków z Andrzejem Iwanem na czele, czy o niedawnym spotkaniu w Kuźni Raciborskiej, na którym pojawił się np. Mirosław Szymkowiak – wymienia Sytnik i dopowiada od razu, że praca arbitra nie zawsze przybiera kolorowe barwy. – Zdarzyło się kilka meczów wysokiego ryzyka, jak choćby czwartoligowe starcie w Radzionkowie, gdzie byłem sędzią asystentem. Od pseudokibiców drużyny gospodarzy oddzielał mnie niski płotek. Presja jaką odczuwa wówczas sędzia jest ogromna i właśnie takie sytuacje pokazują, kto potrafi sobie z nią poradzić a kto nie – twierdzi Łukasz, oceniając, że im niższa klasa czy liga, tym prowadzenie meczu jest trudniejsze. Powodów takiej zależności upatruje przede wszystkim w mniejszej znajomości przepisów wśród kibiców i większej chaotyczności gry.
Piłkarskim rozjemcą został spontanicznie. Jak sam przyznaje, nie wiązał z tym zajęciem przyszłości. – Starszy brat grał w Rafako. Chodziłem na jego mecze i zawsze, gdy brakowało sędziego asystenta brałem chorągiewkę i próbowałem swoich sił w tej roli. Spodobało mi się, byłem tym zajęciem zauroczony – zdradza. Był idealnym kandydatem na sędziego. Sportem interesował się od małego, znał się na piłce nożnej - przez kilka lat reprezentował bowiem barwy młodzieżowych drużyn raciborskiego Rafako. Gdy przestał grać, nie chciał zawiesić butów na kołku. Zależało mu na tym, aby nie stracić kontaktu z futbolem. Dowiedział się o kursie sędziowskim i ani przez moment się nie zastanawiał. Dziś twierdzi, że mógł wykorzystać tamte lata jeszcze lepiej. – W pewnym momencie dopadła mnie codzienność. Mimo ogromnej chęci nie mogłem poświęcić się w stu procentach sędziowaniu. Wyjechałem za granicę, gdy wróciłem do kraju, myślałem już o założeniu rodziny, o pracy. Miałem po prostu inne priorytety. Na szczęście odnalazłem w sobie na tyle dużo determinacji, że nie przerwałem sędziowskiej przygody. Ciągle się doskonaliłem, zdobywałem nowe umiejętności, z czasem prowadziłem mecze w wyższych klasach, a sześć-siedem lat temu pojawiła się pierwsza okazja do sędziowania spotkań „okręgówki” – mówi Łukasz Sytnik
Prócz pracy na boiskach trawiastych, ważnym wydarzeniem w jego kalendarzu jest prowadzenie spotkań Halowej Ligi Piłki Nożnej w Raciborzu, z którą związany jest niemal od początku jej istnienia. Był jednym z pierwszych arbitrów HLPN, to on, wspólnie ze znajomymi z Kolegium Sędziów Podokręgu Racibórz tworzył podwaliny pod przepisy raciborskich rozgrywek. – W pierwszych edycjach jeśli chodzi o znajomość zasad wśród zawodników panował chaos. Wszyscy musieliśmy się nauczyć reguł panujących w świecie „halówki”. Pamiętam, jak razem ze Sławkiem Koziołem, Dariuszem Podlaskiem, Dariuszem Pasierbem i Zdzisławem Matysiakiem przyjeżdżaliśmy co weekend do hali Rafako ciekawi, co nas czeka. Sędziowanie oraz praca społeczna w raciborskim podokręgu, gdzie pełni między innymi funkcję sekretarza kolegium sędziów zajmuje mu cały rok. Gdy kończą się rozgrywki ligowe, rusza HLPN. – W obecnych czasach każdy gdzieś goni, czy to za nową posadą, pieniędzmi. Nie starcza nam na wszystko czasu, nie potrafimy odpoczywać. Ja znalazłem odskocznię właśnie w sędziowaniu. Po całym tygodniu pracy nie mogę się doczekać meczu. Zapominam wtedy o problemach – tłumaczy Łukasz Sytnik, dziękując przy okazji rodzinie, która rozumie i w pełni akceptuje jego pasję. Na koniec pytam raciborzanina, czego nauczyła go praca z gwizdkiem. – Konsekwencji, cierpliwości i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, stresujących. Dzięki temu żyje się łatwiej.
MAD
Slaby sędzia z wysokim swoim ego