Jakosz: Chcemy drużyny z której cały Racibórz byłby dumny
Grzegorz Jakosz, to 37-letni szkoleniowiec Rafako Racibórz z bogatą przeszłością piłkarską. Był piłkarzem m.in. Górnika Zabrze, Polonii Warszawa, Arki Gdynia i Odry Wodzisław. W rozmowie z Maciejem Koziną wspomina czasy ekstraklasy i opowiada o obecnych piłkarskich problemach Raciborza i Wodzisławia Śląskiego.
MK: Kiedy zostałeś piłkarzem?
GJ: Jeszcze się nie urodziłem, to już wszyscy dookoła mówili mojej mamie, że będę piłkarzem. Generalnie od najmłodszych lat ganiałem za piłką, grałem wszędzie gdzie się da. Zaczęło się od Unii Racibórz, choć jak już kiedyś wspomniałem w jednym z wywiadów, najpierw razem z kolegą poszedłem do KS Rafako - tam jednak nikogo wówczas nie zastaliśmy. Ja jednak nie poprzestałem i w wieku dziewięciu lat trafiłem na trening Unii.
- Dotarłeś do ekstraklasy, grałeś w kilku klubach. W którym momencie zauważyłeś, że możesz zajść daleko?
- Zawsze na podwórku należałem do wyróżniających się zawodników. Najczęściej lubiłem grać z 3-4 lata starszymi od siebie.
- Często grywałeś ze starszymi?
- Zazwyczaj w sobotę do południa. Z okna miałem widok na boisko i jak zauważyłem, że grają, to prędko schodziłem na dół. Czekałem czy pozwolą mi z nimi grać. Padało pytanie: "Młody grasz z nami? To stawaj na bramkę". Pewnego dnia zagrałem w środku pola i starsi koledzy zauważyli, że sobie bardzo dobrze radzę.
- Z pewnością trudniej grało się ze starszymi zawodnikami?
- To prawda. Byłem słabszy fizycznie, więc musiałem być silniejszy psychicznie. Technicznie sobie radziłem, natomiast fizycznie było oczywiste, że sporo pojedynków przegrywałem. Dziecko, które jest słabe psychicznie zrazi się i potem przygoda z piłką może pójść w zupełnie innym kierunku. Ja miałem twardy i silny charakter, przez co żadne niepowodzenia mnie nie zniechęcały.
- A więc wracając do pytania, kiedy nastąpił moment, gdy zauważyłeś, że stać Cię na dużo więcej?
- Gdy grałem w trampkarzach Unii mierzyliśmy się z wówczas istniejącą jeszcze Polonią Racibórz prowadzoną przez trenera Praszelika (dziadek Mateusza, piłkarza Legii Warszawa - przyp. red.). Właśnie trener Praszelik, który wówczas sędziował ten mecz nakłaniał mnie, że przejść do Polonii, bo w grupach młodzieżowych ten klub radził sobie najlepiej w Raciborzu. Dla mnie to był sygnał, że jednak potrafię coś więcej, skoro chcą mnie lepsze kluby. Ostatecznie zostałem w Unii i tam się dalej rozwijałem. Śp. trener Oszek twierdził, że mogę w przyszłości zagrać w ekstraklasie. Dużo mi w tej kwestii pomógł, a po kilku latach faktycznie zagrałem w najwyższej polskiej lidze.
- Zawsze grałeś na obronie?
- Zaczynałem jako lewy napastnik w trampkarzach, dopiero poźniej przeszedłem na obronę.
- A debiut w ekstraklasie pamiętasz?
- Dokładnej daty to nie pamiętam. Lipiec albo sierpień 2003 roku w Górniku Zabrze przeciw Lechowi Poznań. Zaliczyłem wtedy asystę przy golu Adriana Sikory i wygraliśmy w Poznaniu. Wiem, że we wrześniu tego samego roku w meczu z Amicą Wronki zdobyłem pierwszą bramkę w ekstraklasie. W Amice bronił wtedy będący w świetnej formie Grzegorz Szamotulski, a w Górniku prowadził nas trener Waldemar Fornalik. W Górniku byłem następcą Marka Koźmińskiego, który potem został dyrektorem sportowym. Były zawodnik reprezentacji Polski, grający w lidze włoskiej przekazywał mi wiele taktycznych wskazówek.
- Górnik Zabrze to Twój początek w ekstraklasie, ale tych klubów było więcej m.in. Arka Gdynia czy Polonia Warszawa. Były propozycje z innych klubów?
- Były rozmowy z innymi klubami, ale moim marzeniem była gra w reprezentacji, czego niestety nigdy nie doświadczyłem. Gdy przechodziłem z Unii do Włókniarza, to byłem blisko młodzieżowej kadry, ale wykładnikiem jest pierwsza reprezentacja.
- Kiedyś było trudniej trafić do reprezentacji niż obecnie?
- Obecnie wszystko jest tak nakręcone medialnie, że zawodnik kilka razy kopnie dobrze piłkę i telewizje kreują go na kadrowicza.
- Trener Adam Nawałka źle dobiera skład?
- Akurat obecny selekcjoner ma dobre spojrzenie na reprezentację, jakbym był na jego miejscu miałbym takie samo. W kadrze nie ma ludzi przypadkowych. Gdy debiutowałem w Górniku, to selekcjonerem był Paweł Janas, a on stawiał na zawodników z zagranicy. Z polskiej ligi powoływał tych, co przynajmniej rok lub dwa grali na dobrym równym poziomie. Dopiero za czasów Leo Beenhakkera zmieniło się na lepsze, bo zaczął wprowadzać młodych zawodników. Reasumując, to w reprezentacji nie zagrałem, ale przy hymnie państwowym udało mi się zagrać.
- Jak to możliwe?
- W Polonii Warszawa, dyrektorem sportowym był Jerzy Engel. Dwanaście lat temu to nie było jeszcze tak powszechne, że grało się sparingi z zagranicznymi zespołami. Lataliśmy po Europie, żeby rozgrywać mecze pod kątem europejskich pucharów. Przed meczem sparingowym z Karpatami Lwów zagrali wówczas hymn Polski i było to niesamowite uczucie. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wspaniałym przeżyciem jest wysłuchanie hymnu przed meczem reprezentacji.
- Teraz mamy piękne nowoczesne stadiony. Nie żałujesz, że kariera piłkarska już za Tobą?
- Można sobie gdybać. Jakbym urodził się dziesięć lat później, to bym zarabiał więcej, grał na ładniejszych stadionach i w lepszych warunkach. A może byłoby zupełnie inaczej. Urodziłem się w 1979 roku i się z tego cieszę. Uważam, że bardzo dobrze wykorzystałem czas kariery piłkarskiej. Gdy grałem w ekstraklasie, to pierwszy nowoczesny stadion powstał w Kielcach. Dziś kielecki stadion kryje się przy wielu piękniejszych stadionach w Polsce.
- W którym klubie najmilej spędziłeś czas?
- W Arce Gdynia. Zżyłem się z tym klubem. Pomimo, że to daleko od domu, to do dziś mam kontakt. Wracając jeszcze do stadionów, to tam też jest już w pełni nowoczeny obiekt, a nie potrafią go zapełnić kibicami jak dawniej. Polska zrobiła ogromne postępy przez ostatnie 10 lat pod względem infrastuktury stadionowej.
- Dzięki nowym stadionom jest teraz bezpieczniej?
- W moich czasach większych rozrób nie było. Na pewno częściej się zdarzały niż dziś. Jeden taki pamiętny mecz to Wisła Kraków - Arka Gdynia. Prowadziliśmy w Krakowie 1:0, później Wisła strzeliła dwie bramki i w okolicach 80 minuty, kibice zbiegli wokół linii boiska, sędzia nie przerwał meczu. Najgorzej miał nasz bramkarz, który ciągle słyszał pogróżki od kibiców. W 85. minucie Marek Zieńczuk strzelił na 3:1 i kibice wbiegli na boisko. Jeden z naszych obrońców Marcin Kiciński dostał pięścią w twarz, a ja miałem bardzo daleko do szatni. Uciekając do niej zostałem kopnięty w nogi, przewróciłem się, słyszałem jak krzyczeli, żebym dał im koszulkę. Udało mi się jednak wyrwać i uciec do szatni. To była chwila niebezpieczeństwa przez którą przeszedłem i dobrze pamiętam. Byliśmy wówczas na policji, bo toczyła się sprawa przeciw kibicom, ale jak się ona skończyła, to nie wiem. Teraz już takie sytuacje się nie zdarzają.
- W Arce Gdynia grałeś przez dwa sezony, czyli najdłużej spośród klubów ekstraklasy. Arka została zdegradowana za korupcję, a Ty trafiłeś do Odry Wodzisław i wszystko zmierzało ku końcowi piłkarskiej kariery.
- Żona była w ciąży z pierwszym dzieckiem, więc postanowiliśmy, że wracam w rodzinne strony, tym bardziej, że miałem pod nosem klub grający w ekstraklasie. Okazało się, że nie był to dobry ruch z mojej strony.
- Dlaczego?
- Trener Mariusz Kuras mnie do Odry ściągnął, znał mnie z czasów gry w Bełchatowie i stawiał do pierwszego składu. Później trenera Kurasa zastąpił Janusz Białek u którego nie miałem miejsca w składzie. Gdy się urodziło dziecko, to inaczej się funkcjonowało, często nie przesypiało się nocy, a to odbiło się na dyspozycji. Wracając do Odry, to czułem się tam niesprawiedliwie traktowany. Obojętnie jak dobrze prezentowałbym się na treningach, to nie miałem szansy na granie w pierwszym składzie. Sportowo na tym dużo straciłem, a także finansowo. Do dziś Odra zalega mi dużo pieniędzy, ale to jest już praktycznie nie do odzyskania. Staram się dostrzegać jednak mnóstwo pozytywów, a tych też było dużo.
- W Odrze zostałeś oszukany?
- Tak. Odra brzydko mnie potraktowała, kilku działaczy nie postąpiło tak jak powinno, nazwiskami nie będę wymieniał. Najgorszą prawdę lepiej powiedzieć prosto w oczy, a nie robi się pewnych rzeczy za plecami, stawiając człowieka przed faktem dokonanym, w dodatku w ostatnim momencie.
- Na tym zakończyła się przygoda z ekstraklasą.
- Miała być jeszcze Polonia Bytom, ale wszystko zależało od transferu Marcina Komorowskiego do Legii Warszawa. W związku z tym, że sprawa się przedłużała, a ja nie chciałem tracić okresu przygotowawczego, to poszedłem grać do Gorzowa Wielkopolskiego. Tam była I liga, utrzymaliśmy się w niej, ale później zaczęły się problemy organizacyjno-finansowe. Dalej przeszedłem do Chojniczanki Chonice, grającej w II lidze, a w międzyczasie klub w Gorzowie upadł.
- Następnie wróciłeś do Odry Wodzisław, ale już zupełnie innej Odry...
- Inni działacze, przede wszystkim odpowiadał za nią prezes Grzegorz Gostyński. Najpierw trafiłem tam do III ligi jako zawodnik, później przejąłem jako trener w sezonie, gdy była reorganizacja ligi.
- Kiedy postanowiłeś, że pójdziesz w kierunku zostania trenerem?
- W Arce Gdynia, jakieś 10 lat temu zacząłem się do tej roli przygotowywać. Robiłem szereg różnych notatek, ucząc się od innych trenerów.
- Obecnie trenujesz Rafako Racibórz. Uważasz, że są możliwości pójścia wyżej tak jak w przypadku kariery piłkarskiej?
- Tak samo jak nie myślałem, że będę grał w ekstraklasie, tak samo teraz nie myślę o tym czy w przyszłości będę prowadził klub z ekstraklasy. Obecnie jestem trenerem drugiej klasy UEFA A. Do ukończenia został mi kurs UEFA PRO, ale na tą chwilę nie jest on mi potrzebny. Jeżeli swoją pracą w Rafako zauważą mnie działacze z wyższych lig, wtedy też o pomyślę o zrobieniu UEFA PRO.
- Wracając do Odry. Obecnie mamy dwa kluby, które chcą nawiązać do dawnej wielkiej Odry Wodzisław. Po której stronie jest Grzegorz Jakosz?
- (śmiech). To jest dobre pytanie. Działacze MKP powiedzą, że to oni są kontynuuacją, od ludzi APN-u usłyszymy to samo. Trudno mi się wypowiedzieć na ten temat. Kibice są za APN-em, bo ten klub powstał od podstaw od C klasy jak należy, tylko później doszło do fuzji z trzecioligowymi Bogdanowicami. To też jest nie do końca uczciwe. Uważam, że w Polsce żadna fuzja nie wyszła na dobre. Może tylko Lecha Poznań z Amicą Wronki, ale to był inny układ. Reasumując, to kibice od początku założyli klub, ale czy traktować to jako kontynuacje to sam nie wiem. Jedno jest pewne, że dla dobra wodzisławskiej piłki obecnie trwający spór trzeba rozwiązać i stworzyć jedną drużynę.
- W Wodzisławiu mają swoje problemy. A jak będzie w Raciborzu? Tu też są tradycje. Unia w księgach widnieje jako klub grający w najwyższej lidze.
- Moim marzeniem jest, żeby powrócić do korzeni i w Raciborzu stworzyć klub jak za dawnych czasów. Nie ważne czy to będzie Rafako czy Unia. Najważniejsze, żeby była drużyna z której cały Racibórz byłby dumny jak dawniej. Zawsze przytaczam przykład Chojniczanki Chojnice. Miejscowość jest mniejsza od Raciborza, a wspólnymi siłami budują coś wielkiego (obecnie lider I ligi - przyp. red.). Gdy grałem tam w drugiej lidze, to pytałem prezesa co będzie gdy awansują wyżej, bo stadion nie spełnia wymogów. Odpowiedział wówczas, że wszystko da się zrobić. W Chojnicach jest wzorowa współpraca między Urzędem Miasta, sponsorami i ludźmi, którzy są zaangażowani w piłkę w tym mieście. Właśnie z takich klubów jak Chojniczanka trzeba czerpać wzorce, pozostaje pytanie czy my tego chcemy i kto tego chce, bo to, że Jakosz tego chce, to jest za mało. Gwarantem sukcesu jest miasto, ale nie w formie głównego sponsora, tylko podmiotu łączącego klub ze sponsorami.
- Gdzie chciałbyś zajść w swojej karierze trenerskiej?
- Wszystko zależy od ciężkiej pracy. Jako piłkarz wykonałem dobrą robotę i zostało to docenione. Tak samo staram się być dobrym trenerem. Obecnie jestem w Rafako i chcę tutaj dobrze wykonać swoją pracę. Jeśli dobrze wykonana robota zaprocentuje prowadzeniem klubów z wyższych lig, to na pewno byłoby to moim spełnieniem marzeń. Stawiam sobie realne cele, a później stopniowo podnoszę poprzeczkę. Póki co radość sprawia to, że z Rafako jest progres. A co będzie dalej to czas pokaże. Trzeba w życiu mieć dużo pokory i twardo stąpać po ziemi. Zawsze są dobre momenty w życiu, ale trzeba pamiętać, że trudne tez przyjdą. Najważniejsze to nie załamywać się i ciężko pracować.
- Trafisz jako trener tam gdzie zaczynałeś z piłką, czyli do Unii?
- Była propozycja kiedyś od prezesa Andrzeja Starzyńskiego, ale wtedy byłem trenerem w Odrze. Później byłem blisko Unii, ale działacze wybrali trenera Jana Wosia. Teraz o tym nie myślę. W Rafako mam bardzo fajną grupę ludzi, która chce trenować i jest zaangażowana w to co robi. Mamy też warunki ku temu, żeby trenować, a mi jako trenerowi jest to najbardziej potrzebne. Unia ma swoje problemy chociażby z bazą sportową. Na tą chwilę nie ma tematu Unii. Gdzie byłem, to zawsze utożsamiałem się z tym klubem i dawałem z siebie wszystko. Teraz jest Rafako i ten klub jest bliższy memu sercu.