Jan Papszun z przeszłością w Stanach, teraz prowadzi AZS Rafako
Przed nowym szkoleniowcem raciborskiego AZS-u bardzo trudne zadanie. Siatkarze drugoligowego Rafako po pierwszej rundzie zajmują ostatnie miejsce w tabeli. W wydostaniu się z zapaści ma pomóc 42-letni szkoleniowiec z Jastrzębia-Zdroju Jan Papszun, który w duecie z Marcinem Polowczykiem poprowadzi zespół z Raciborza. Z nowym trenerem AZS Rafako rozmawiał Maciej Kozina.
MK: Związany jest pan z Jastrzębiem, ale pochodzi z...
JP: Pochodzę z Lidzbarka Warmińskiego. Urodziłem się tam, ale rodzice przyjechali za pracą do Jastrzębia-Zdroju. Warmia i Mazury to bardzo ładne miejsce, ale pracy tam nie było i nie ma nadal. Przyjechałem na Śląsk jako kilkuletni chłopiec.
- Jakim pan jest trenerem i co ceni sobie u zawodników?
- Lubię zawodników, którzy przychodzą na trening z chęcią do pracy. Preferuje ciężkie treningi, oczywiście wszystkie w granicach rozsądku, bo jeśli zawodnika po kontuzji "zajadę", to mogę wyłączyć go na długi czas, a tego nikt nie chce. Wychodzę z założenia, że z niewolnika nie będzie pracownika. Przede wszystkim cenię sobie chęć współpracy, bo na siłę nikogo się nie zmusi, a jeśli nawet, to efektów z tego nie będzie. Wolę mieć człowieka słabszego w graniu, ale takiego co chce grać, niż "gwiazdeczkę", która może mnie lub drużynę zawieźć w jakimś ważnym momencie.
- W przeszłości sam pan był siatkarzem. Jak wyglądała kariera sportowa?
- Jako zawodnik byłem pięć lat w reprezentacji juniorskiej, dwa w seniorskiej i tam obijałem się o kadrę. Byłem siatkarzem wielofunkcyjnym. Teraz tak się już nie szkoli, co jest błędem. Zbyt szybko zawodników przydziela się do danej pozycji. Grałem w klubach pierwszej ligi, gdy jeszcze nie było PlusLigi. Wtedy rozgrywki były silniejsze.
- Polska liga była silniejsza niż obecna PlusLiga?
- Zgadza się. Teraz mamy bardzo dużo zespołów, lecz poziom spadł. Jest wielu zawodników, którzy mogliby grać wyżej, ale są przedwcześnie rozchwytywani przez kluby w których później tkwią. Mamy przykład zarówno w męskiej PlusLidze jak i żeńskiej OrlenLidze, że są trzy, cztery zespoły bardzo silne, a reszta to takie co mogą na równi walczyć z tymi co są obecnie w pierwszej lidze.
- Jak pan ocenia obecnie polską myśl szkoleniową? Jest wielu zagranicznych trenerów w naszym kraju...
- Polscy trenerzy są niedoceniani. Bierze się szkoleniowców zza granicy, a na swoich się nie stawia. Uważam, że polscy trenerzy są niejednokrotnie lepszymi fachowcami niż ci z zachodu. Płaci się im horrendalne pieniądze, a Polaków traktuje się trochę po macoszemu. Podpisuje się kontrakt maksymalnie na rok, a trenerów zachodnich na kilka lat.
- W czym problem?
- Myślę, że w mentalności. To polscy szkoleniowcy wyjeźdżali lata temu za granicę uczyć tych, co teraz do nas przyjeżdżają. Świetnym przykładem jest Andrzej Kowal, trener Asseco Resovii, którego znam bardzo dobrze, bo był przede mną w kadrze. Jest fachowcem i pokazuje, że można wiele osiągnąć. Oczywiście trzeba mieć odpowiednich zawodników, aby móc osiągnąć sukces. Trener w potężnych klubach nie jest sam, ma ludzi od przygotowania fizycznego, mentalnego itd. Pierwszy szkoleniowiec odpowiedzialny jest za taktykę i musi ułożyć zespół pod konkretnego przeciwnika - to taki menadżer.
- Funkcjonował pan do tej pory w środowisku siatkówki kobiecej. To pierwsze takie wyzwanie w siatkówce mężczyzn?
- Prowadzę grupę juniorek i kadetek w Jastrzębskim Klubie Siatkarskim Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Jestem także koordynatorem Siatkarskich Ośrodków Szkolnych przy Polskim Związku Piłki Siatkowej w Jastrzębiu-Zdroju. Z siatkarzami pracowałem do tej pory poza oficjalnymi rozgrywkami, więc jest to pierwszy drugoligowy męski klub jaki mi powierzono i jestem zadowolony, z tego, że zaproponowano mi tę pracę.
- Wspomniał pan o Stanach Zjednoczonych. Co dokładnie trener tam robił?
- Wyjechałem na turniej. Później zostałem, bo miałem kolegów, którzy tam grali w turniejach polonijnych. Zainteresowało mnie wówczas podejście zawodników do sportu. Nauczyłem się tam tego, że drużyny są stworzone do wygrywania. Trzeba być cały czas na topie, żeby coś osiągnąć.
- Wracając do AZS-u. Kiedy padła propozycja objęcia raciborskiej drużyny?
- Otrzymałem telefon na początku grudnia z zaproszeniem na rozmowę. Krótko po tym przyglądałem się chłopakom na treningu i meczu w Tychach.
- Trudne zadanie przed panem, bo AZS jest na samym dnie ligowej tabeli...
- Nie mamy zbyt wiele czasu, żeby coś wyraźnie poprawić, ale jest młody zespół, więc popracujemy nad motoryką, żeby wytrzymywać mecze trwające po pięć setów. Uważam, że podstawą w siatkówce jest technika. Można nie mieć odpowiedniego wzrostu, skoczności, ale jak ktoś posiada dobrą technikę, to jest to ogromny atut. Mimo trudnej sytuacji AZS-u, podjąłem się zadania, bo nie boję się wyzwań. Nie mam kompleksów z tym, że mogę sobie nie dać rady. Presję to miałem, gdy byłem zawodnikiem, a teraz ja mogę zawodnikom tylko pomóc, a oni muszą słuchać i realizować założenia taktyczne.
- Obserwowałem fragmenty poświątecznego treningu i miałem wrażenie, że niektórzy zawodnicy nie mieli wcześniej styczności z trudnym treningiem.
- To jeszcze nie był trudny trening. Bardziej chodziło mi oto, aby ruszyć ich po świętach, żeby złapali trochę tlenu i wytrzymywali dłuższe mecze. Zauważyłem, że zawodnicy nie wyglądali dobrze kondycyjnie w trzecim czy czwartym secie. W siatkówce trzeba być przygotowanym na prawie trzy godziny wysokich obrotów. Dlatego obecnie skupiam się na poprawieniu wytrzymałości. Myślę, że jak zawodnicy regularnie zaczną ze mną tak trenować, to przyjdą efekty.
- Znał pan wcześniej któregoś z zawodników AZS-u Rafako?
- Dwóch zawodników pochodzi z Jastrzębia. Są to Bartek Ziomek i Kacper Ledwoń. Z kolei Karola Galińskiego znam z czasów jego młodości. Jego ojciec to bardzo dobry trener klasy mistrzowskiej.
- Został przed trenerem postawiony konkretny cel?
- Każdy chce wygrywać spotkania, bo wtedy też lepiej się czuje. Przegrywając pierwszą rundę, nie dziwię się chłopakom, że są przygaszeni. Głowa jest podstawową w siatkówce. Kto popełnia mniej błędów i kto jest bardziej odporny ten zwycięża.
- Sympatyzuje pan z jakąś drużyną?
- Nie. Lubię siatkówkę jako całokształt i z każdego zespołu wyciągać to, co najlepsze. Analizuję spotkania na materiałach wideo, stąd też bardziej lubię oglądać mecze w telewizji niż na żywo. Nie można całkowicie odwzorowywać się na innych zespołach, bo każdy ma innych zawodników.
- A ma pan ulubionego szkoleniowca na którym warto się wzorować?
- Władimir Alekno, trener reprezenacji Rosji. Lubię styl jaki prezentuje i przyglądam się jego pracy. Podoba mi się to, że w krótkim czasie potrafi przekazać istotne informacje, aby wygrać kolejną piłkę. To też ważna rola siatkarzy, żeby podczas przerw w których chcę udzielić wskazówek słuchali co mają wykonać.
- Czy dostrzegł pan w zespole AZS-u zawodnika, który może pociągnąć tą drużynę do zwycięstw?
- Nie chcę nikogo faworyzować. Cieszy mnie to, że niektórzy zawodnicy przychodzą na trening i wiedzą po co przychodzą.
- A więc potencjał tej kadry jest wyższy niż na ostatnie - 12. miejsce w tabeli?
- To na pewno. Oczywiście nie mamy jak to się mówi w żargonie siatkarskim "smoków na skrzydłach". Ale są zawodnicy z którymi można parę meczów wygrać. W pierwszej rundzie pokazywali, że potrafią grać, skoro doprowadzali do tie-breaków chociażby z Andrychowem.
- Jaka jest rola Marcina Polowczyka w zespole?
- Ma mi pomagać w pracy. Bardzo dobrze mi się z nim dotychczas współpracuje. Nie mamy podzielonej roli na treningu, że ja rządzę, a Marcin się tylko przygląda. Myślę, że wspólnie wyciągniemy ten zespół z zapaści.