Biernat: Wszystko jest tak, jak sobie to wymarzyłem
Przeszedł drogę z Radlina do Consar Ravenna we Włoszech. Mateusz Biernat, bo o nim mowa, w szczerej rozmowie o tym, jak zaczynała się jego kariera siatkarza, o czym marzył i jak odnajduje się w roli ojca.
Wiem, że jesteś też tatą i od 2,5 roku spełniasz się w tej roli. Jak ta nowa rola w życiu- bycie ojcem, wpłynęła na sportowca, którym jesteś?
Moment narodzin mojego syna to był czas, kiedy grałem w klubie, który uważam za poważny krok w mojej sportowej karierze. Mam na myśli Liberec. Ten klub każdego roku walczy o mistrzostwo Czech. Miałem więc wtedy podwójną presję - związaną z nową rolą ojca i ze swoją rolą w klubie. Teraz widzę, że w tamtym czasie sam na siebie nałożyłem dużą presję i wiele od siebie wymagałem. Teraz, gdy patrzę na to z dystansu, mogę powiedzieć tylko tyle, że nie do końca wykorzystałem wtedy swoje możliwości. Zbyt poważnie do wszystkiego podchodziłem. Mimo wszystko, siatkówka to jest tylko sport i nic się nie stanie, jeśli popełnimy błąd czy przegramy mecz. A wtedy nie byłem już sam, miałem rodzinę na utrzymaniu i musiałem nauczyć się radzić sobie z tą presją i odpowiedzialnością. Nie do końca mi to wychodziło. Teraz już inaczej podchodzę do życia i wiem, że człowiek cały czas się uczy i popełnia błędy. Do Włoch jadę już na totalnym luzie, z nastawieniem na ostrą pracę i z chęcią nauki. Zrobię tyle, ile będę mógł. Nie jestem nieomylny, ale nikt nie jest.
Chcesz przez to powiedzieć, że teraz uczysz się odpuszczania?
Ja w sobie tę umiejętność miałem już wcześniej, ale gdy urodził się mój syn, straciłem ten luz. Skupiłem się na tym, że mam rodzinę i to jest moja odpowiedzialność. W mojej głowie tej odpowiedzialności zrobiło się trochę za dużo. Nie można podchodzić do meczu zero- jedynkowo i nie dawać sobie przyzwolenia na popełnienie błędu. U mnie w pewnym momencie tak to wyglądało. Doszło do tego, że z powodu tego stresu na boisku nie byłem w stanie pokazać nawet 50% swoich możliwości. Dużo czasu poświęciłem na refleksje i przemyślenia. Miałem w tym roku długie wakacje, bo sporo czasu minęło zanim podpisałem kontrakt z Consar Ravenną. To było dla mnie dosyć niecodzienne, ponieważ zwykle już w lutym lub marcu wiedziałem, gdzie będę grał przez kolejny rok lub dwa.
W tym roku było inaczej.
W tym roku było zupełnie inaczej. Kontrakt z Ravenną podpisałem dopiero w połowie czerwca. Z Wrocławia wyjeżdżałem jako bezrobotny siatkarz. Wiele ofert przychodziło, ale je odrzucałem. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało nieskromnie, ale nie chciałem brać byle czego, czekałem na naprawdę dobrą propozycję. Nie miałbym motywacji do tego, aby wyjechać na drugi koniec Polski, żeby grać o 8 czy 9 miejsce w 1. lidze.
Miałeś plan, co zrobisz, gdyby jednak nie pojawiła się propozycja spełniająca twoje oczekiwania?
Tak. Moja mama prowadzi w Radlinie biuro nieruchomości. Widzę też dla siebie szansę rozwoju w tej branży. Jeżeli chciałbym wrócić na Śląsk i przebranżowić się, na pewno chciałbym się zaangażować w ten biznes. Te myśli długo się rozgrywały w mojej głowie, zwłaszcza gdy przedłużał się ten czas bez podpisanego kontraktu, nie wiedziałem, czy zagram w kolejnym sezonie. Nie nazywam tego planem B, dla mnie jest to po prostu alternatywny plan na życie.
Chciałbyś już się ustatkować i osiąść w jednym miejscu?
Gdybym nie dostał ciekawej i rozwijającej propozycji jako siatkarz, wolałbym zostać tutaj i zacząć układać sobie życie. Kupić dom i chodzić do pracy jak inni ludzie.W życiu siatkarza nie ma stabilności. Czekałem jednak wciąż na dobrą ofertę, no i ona w końcu przyszła. Niecodziennie dostaje się oferty z serie A, dlatego bardzo się cieszę z tej propozycji. Mogę śmiało stwierdzić, że w tym roku to była jedyna poważna oferta, którą dostałem. Decyzję podjąłem szybko - od pierwszego kontaktu do podpisania umowy minęło 48 godzin. Odbyło się to konkretnie i bez negocjacji.
Czujesz, że teraz w twoim życiu już wszystko jest poukładane?
Wszystko jest tak, jak sobie to wymarzyłem. Będziemy mieszkać we Włoszech nad samym morzem. Jeszcze tam nie byliśmy, z narzeczoną i synem wyjeżdżamy za tydzień. Sezon zaczynamy 18 sierpnia, więc teraz zrobimy sobie jeszcze takie włoskie wakacje. Propozycja z Consar Ravenny przyszła późno, ale zdecydowanie warto było czekać.
Perspektywa wyjazdu do Włoch bardzo cię cieszy. Jest kierunek, gdzie nie chciałbyś wyjechać na kontrakt?
Nieraz się nad tym zastanawiałem, ale nie wiem czy chciałbym o tym mówić na głos, bo los jest tak przewrotny, że dzisiaj powiem, że nie, a za 5 lat dostanę stamtąd rewelacyjną propozycję i będę się musiał z tego wycofywać. Już kiedyś powiedziałem, że nie wrócę do 1. ligi, a ona tak się rozwinęła zarówno sportowo jak i marketingowo, że do niej wróciłem i nie żałuję tego. Wyjeżdżając do Czech mieszkałem w akademiku, słabo zarabiałem, a jak wróciłem to zacząłem grać w porządnym klubie. Wracając do twojego pytania, zawsze mówię, że urodziłem się tak z 2 tysiące km za bardzo na północ. Gdybym mógł wybierać to wybrałbym południe Europy, czyli tam, gdzie jest ciepło.
Jak wygląda codzienność sportowca? Dużo jest tych wyrzeczeń?
Na pewno nie liczę kalorii, staram się zdrowo odżywiać, ale nie mam żadnej specjalnej diety. Próbowałem kiedyś diety paleo, ale to nie ma sensu. To też nie wygląda tak, że przychodzi sezon i my sobie wszystkiego odmawiamy. Na wszystko jest w życiu czas i miejsce i jeśli zjem raz w tygodniu pizze czy dobrego burgera to nic się nie stanie. Wszystko jest dla ludzi. Natomiast tryb życia sportowca jest bardzo wymagający i tutaj już są te wyrzeczenia. Spójrz chociażby na reprezentację Polski. Gdy jest sezon to każdego dnia są treningi, mecze w środy i soboty. Niedziela to jedyny wolny dzień, kiedy można odpocząć i poświęcić czas rodzinie czy znajomym. I znów od poniedziałku zaczyna się to samo, czyli naprzemiennie jednego dnia dwa treningi, kolejnego jeden. My nie pracujemy po 8 godzin dziennie, ale trening, dojazd, regeneracja, fizjoterapia, wyjazd na mecz i zagranie tego meczu, zajmuje mnóstwo czasu i energii.
Trzeba podporządkować sportowi całe swoje życie?
Żeby to zobaczyć, wystarczyło popatrzeć na naszych siatkarzy po wczorajszym przegranym meczu na igrzyskach w Tokio. Siatkówka to coś, czemu oni podporządkowali całe swoje życie, cały rok lub 4 lata, jeśli bierze się pod uwagę ten cykl od jednych igrzysk do drugich. Oni każdego dnia pracują na sukces, wyjeżdżają na zgrupowania, obozy, nie ma ich w domu. Żony i dziewczyny same muszą dźwigać cały dom. To jest ogrom wyrzeczeń, a później przychodzi jeden mecz i w ciągu 2,5 godziny rozstrzyga się, czy jesteś wygrany czy zostajesz z niczym. Wszystko to jednak jest wpisane w los siatkarza i dla tych wszystkich emocji warto poświęcić ponad połowę swojego życia, bo wtedy człowiek wie, że robi to, co kocha i oddaje temu całe serce.
Rozmawiała: Agata Paszek