Wspomnienie o Grzegorzu Pieronkiewiczu [FOTO]
To trzecia ogromna strata dla raciborskich zapasów w ciągu ostatnich kilku lat. W 2010 roku odeszła wielka postać dla raciborskich zapasów - Henryk Delong, dwa lata później zmarł trener Piotr Starzyński. Do czarnych dat doszedł 18 października 2016 r. kiedy dowiedzieliśmy się o nagłej śmierci prezesa zapaśniczego związku Grzegorza Pieronkiewicza. Tak opisywaliśmy jego osobę w ikonach sportu.
Gdy jako dzieciak toczył ze swoim bratem zacięte boje na macie, nie spodziewał się, że zapasy staną się sensem jego życia. Dwie dekady później w dyscyplinie tej wspiął się na najwyższy szczyt. Miał rewelacyjne warunki fizyczne, hart ducha i pasję, która pozwalała pokonywać nawet najlepszych rywali. I pomyśleć, że nigdy nie osiągnąłby tak wiele, gdyby w młodości... nie zgubił kluczy do domu. Gdy w 2012 roku media podały nazwiska kandydatów ubiegających się o fotel prezesa Polskiego Związku Zapaśniczego, to właśnie Grzegorz Pieronkiewicz momentalnie stał się żelaznym faworytem do objęcia tego stanowiska. Mimo mocnej konkurencji – wygrał. W historii krajowych zapasów, rozpoczął się wówczas nowy etap. Etap rewolucji.
W panteonie sław
W świat zapasów trafił przez przypadek. – Pewnego dnia zgubiłem klucze do domu, przez co musiałem poprosić o pomoc brata, który był zapaśnikiem w GKS-ie Katowice. Poszedłem do niego na trening, aby pożyczyć klucze i traf chciał, że zobaczył mnie wtedy jego trener, Piotr Szczeponiok. Od razu zaprosił mnie na próbny trening – opowiadał Grzegorz Pieronkiewicz w marcu 2013 roku, gdy przygotowywałem o nim artykuł do cyklu „Ikony Raciborskiego Sportu”. Jak wspominał, przygodę z katowickim klubem rozpoczął w 1989 roku. Po kilku latach, dzięki Piotrowi Starzyńskiemu i Bogdanowi Merklowi trafił do Unii Racibórz. – Początek lat 90. był bardzo trudnym okresem dla polskiego sportu. Katowicki GKS stracił dofinansowanie z kopalń, przez co zaczął chylić się ku upadkowi. Gdy w 1992 roku klub się rozpadł, stanąłem przed dylematem: do jakiej drużyny się przenieść. Miałem propozycje ze Śląska Wrocław oraz Zagłębia Wałbrzych, jednak wybrałem znaną mi bardzo dobrze Unię Racibórz. Żal było odchodzić z GKS-u, ponieważ gdy zaczynałem przygodę z zapasami, miał on najlepszych zawodników w Polsce. Po roku dziewięćdziesiątym wszystko prysło – tłumaczył i kontynuował: Wielką sprawą były dla mnie występy w kadrze narodowej. Lata 90. to dla nas istne pasmo sukcesów, poczynając od drużynowego wicemistrzostwa świata, a kończąc na indywidualnych dokonaniach polskich zapaśników podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Do dziś dumą napawa mnie fakt, że mogłem tworzyć kadrę wspólnie z takimi ikonami jak Rysiek Wolny, Józef Tracz czy Andrzej Wroński. Jak sam przyznał, to właśnie ci – starsi od niego – zawodnicy, byli wzorami do naśladowania. – Jeżeli chodzi natomiast o pracę na rzecz raciborskich zapasów, to wielkim szacunkiem darzę do dnia dzisiejszego mojego poprzednika śp. Piotra Starzyńskiego oraz Henryka Delonga – nie krył Pieronkiewicz.
Przełamać kryzys
– Nigdy nie marzyłem o tym, aby poprowadzić klub. Nie myślałem nawet o tym w 2000 roku, gdy poszedłem w innym kierunku i założyłem działalność gospodarczą. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy w młodym wieku zakończyłem zawodniczą karierę, a Unia Racibórz potrzebowała nowego szefa. Miejski Klub Zapaśniczy Unia przeżywał wówczas kryzys. Po pierwsze, wielu czołowych zawodników zakończyło swe kariery, a ich następców brakowało. Po drugie, sytuacja finansowa była nieciekawa. Prowadzenie klubu w tamtych latach okazało się prawdziwym wyzwaniem, ale dzięki współpracy w lokalnymi instytucjami, sponsorami oraz miastem, udało się przetrwać ten ciężki okres – oceniał Pieronkiewicz. Jego działalność na rzecz lokalnych zapasów oraz udana organizacja wielu imprez sportowych, szybko została dostrzeżona w kraju. W 2004 roku został członkiem Zarządu Polskiego Związku Zapaśniczego, a cztery lata później wiceprezesem Związku. Kolejnym krokiem było więc objęcie sterów nad zapaśniczą centralą, którą Pieronkiewicz kierować mógł już od 2008 roku. – Mimo wielu propozycji dotyczących objęcia tej funkcji, nie zdecydowałem się na kandydowanie w wyborach. Najpierw chciałem uporządkować sprawy Unii Racibórz, a następnie zająć się krajowymi zapasami – tłumaczył. Jak obiecał, tak zrobił. W wyborach na szefa PZZ, mimo mocnej konkurencji, był głównym faworytem. – Kończąc w młodym wieku karierę zawodniczą nie myślałem, o tym, że w przyszłości mogę piastować takie stanowisko. Powoli dochodzi do mnie jednak, co się właśnie wydarzyło i na pewno zrobię wszystko, aby wykorzystać dobrze swoją szansę – mówił w jednym z pierwszych wywiadów nowo wybrany prezes. – Na pewno początkowo łączenie funkcji szefa Unii, jak i prezesa Związku było bardzo trudne. Dziś jednak, za sprawą tego, że w raciborskim klubie ukształtowała się świetna kadra pracownicza, mogę pozwolić sobie, na skupienie większości uwagi na polskich zapasach. Cieszę się, że pracuję w obydwu miejscach. Uważam, że aby dobrze zarządzać krajowymi zapasami, należy znać lokalne problemy, a ja mam możliwość obserwowania ich z bliska – mówił zapaśnik. - Celem, jaki sobie stawiamy, tutaj na miejscu, jest to, aby umocnić pozycję zapasów w Raciborzu. Już dziś, oprócz macierzystego klubu na placu Jagiełły działają też dwie filie: przy ul. Żółkiewskiego oraz w Szkole Podstawowej nr 1 na Ostrogu. Chcemy zachęcić młodzież do uprawiania zapasów, a co za tym idzie wyszkolić przyszłych olimpijczyków. Myślę, że wśród zawodników trenujących w Unii są następcy Ryszarda Wolnego – twierdził.
Zapaśnicze zmagania w sumo
Sam Pieronkiewicz, mimo znaczących sukcesów, nigdy w igrzyskach olimpijskich nie wystartował. – Można powiedzieć, że o pół roku za wcześnie zakończyłem zawodniczą karierę. W 1999 roku byłem w szczytowej formie, jednak z powodu kłótni ze sztabem szkoleniowym kadry narodowej nie wystartowałem w poprzedzających igrzyska w Sydney mistrzostwach Europy. Gdybym wtedy nie odszedł, zapewne pojechałbym do Australii i może nawet powalczył o medal. Start w igrzyskach mogłem zaliczyć jednak już wcześniej, ale do turnieju w Atlancie moja kategoria wagowa nie zdobyła kwalifikacji. A szkoda, ponieważ miesiąc wcześniej zdobyłem brąz w Memoriale Pytlasińskiego, prezentując świetną dyspozycję – mówił ze smutkiem. Mimo tego, że w igrzyskach nie wystartował, reprezentował nasz kraj na najważniejszych zagranicznych imprezach. – Już po trzech latach intensywnych treningów pojechałem na Mistrzostwa Świata Juniorów do Barcelony Podróż ta była dużym przeżyciem i motywowała do jeszcze cięższych treningów. Dzięki nim wystartowałem w Mistrzostwach Świata Seniorów w Tampere 1994. Nie mogę jednak powiedzieć, że kończąc karierę czułem się spełniony, ponieważ do pełni szczęścia zabrakło mi medalu w mistrzostwach Europy czy świata. Sukcesy w mistrzostwach Polski oczywiście bardzo cieszą, ale ja byłem ambitny i chciałem czegoś więcej – dodał. Niecodziennym doświadczeniem dla Grzegorza Pieronkiewicza były bez wątpienia mistrzostwa świata w sumo. – Trafiłem na nie po części nieświadomie, ponieważ myśląc, że lecimy na turniej zapaśniczy wsiadłem do samolotu. Dopiero tam dowiedziałem się, że czeka nas niespodzianka – zdradził prezes. Jak sam przyznaje, było to miłe wydarzenie, a walka w Tokio w prawdziwych dojo zrobiła na nim ogromne wrażenie. – Patrząc z perspektywy czasu na całą swoją karierę zapaśniczą, przyznaję, że zapaśniczych startów było czasami zbyt wiele. Na pewno nigdy nie zapomnę imprez odbywających się w Raciborzu. To właśnie tutaj, walczyło mi się zawsze najlepiej. Ta atmosfera oraz wypełniona po brzegi hala Rafako sprawiały, że człowiek się wzruszał. – Czego można mi życzyć? Przede wszystkim zdrowia, a z zawodowych rzeczy to tego, aby zapasy w Polsce stały się bardziej popularne, a polscy zapaśnicy zdobywali medale na ME, MŚ, IO.
Wojciech Kowalczyk