Pasjonaci z Jastrzębia-Zdroju pokonali bezdroża Kuby na rowerach [ZDJĘCIA]
Dwójka mieszkańców Jastrzębia-Zdroju: Ewa Frajhofer i Andrzej Rakowski na własnej skórze postanowili doświadczyć uroków magicznej Kuby, zwiedzając ją w dość nietypowy sposób – na rowerach. Swoją przygodę przeżyli jeszcze przed epidemią koronawirusa w Polsce.
Pasjonaci z Jastrzębia-Zdroju pokonali bezdroża Kuby na rowerach [ZDJĘCIA]
- Od zawsze jesteśmy mieszkańcami Jastrzębia Zdroju i od zawsze jeździmy na rowerach. 3 marca wyjechaliśmy na wyprawę - otworzyć sezon rowerowy na Kubie... Przez 2 tygodnie pedałowaliśmy podziwiając egzotyczne widoki 9 tys. km od domu ale prawdziwa przygoda dopiero na nas czekała - wspominają Ewa Frajhofer i Andrzej Rakowski. Do tej pory pasjonaci kolarstwa z Jastrzębia-Zdroju pokonali m.in. trasę wzdłuż polskiego wybrzeża od Gdańska do Świnoujścia, przejechali na rowerach Szlak Orlich Gniazd, a pani Ewa zmierzyła się ze Szlakiem Św. Jakuba w Portugalii, podczas gdy pan Andrzej przygotowywał się do maratonu w Wiśle. Ich wspólny wybór na kolejną rowerową podróż padł na Kubę.
Kuba to nie tylko rum, cygara, odrestaurowane legendy światowej motoryzacji i niedogodności spowodowane jedynym „słusznym” ustrojem. Kuba to przede wszystkim jej otwarci, przyjaźni i ciekawi świata obywatele. Przekonali się również o tym jastrzębianie. – Kubańczycy są bardzo przyjaźni. Podczas jeden z naszych podróży spotkaliśmy chłopinę, który wypasał świnki. Po krótkiej rozmowie poczęstował nas tym, co miał – kokosami. Zrobił nam nawet szybki kurs ich otwierania tasakiem. Niechętnie, lub raczej nieśmiało przyjął od nas zapłatę, zaskoczyło mnie to, że wzruszył się tym gestem. Ta sytuacja uzmysłowiła nam, ze rzeczywiście jesteśmy w miejscach gdzie zwykli turyści nie docierają. Innym przykładem pozytywnego nastawienia do turystów była sytuacja, gdy w piekarni chcieliśmy kupić pieczywo, ale jako turyści nie mieliśmy kartek żywnościowych. Takimi kartkami dysponują tylko Kubańczycy, na szczęście dla nas sprzedawca wręczył nam pieczywo „spod lady” - opowiada pani Ewa.
- Gdy rozpoczynaliśmy urlop na Kubie nie było jeszcze ani jednego przypadku koronawirusa, gdy wyspę opuszczaliśmy były tylko 3 i to stwierdzone u włoskich turystów więc czuliśmy się bezpiecznie. Dreszcz emocji pojawił się gdy dowiedzieliśmy się, że Polska nie przyjmie samolotu z nami i że po locie z Hawany do Paryża będzie na nas czekał plan awaryjny ściągnięcia nas do kraju przez organizatora wyjazdu. Po nocy spędzonej na lotnisku w stolicy Francji polecieliśmy do stolicy Niemiec. Plan odbioru nas w którejś z europejskich stolic odpadł, bo bus nie zostałby przepuszczony na granicy, więc komunikacją miejską udaliśmy się do Frankfurtu nad Odrą, a stamtąd pieszo przez granicę do Polski - relacjonują trudny powrót z wyprawy jastrzębscy podróżnicy.
Po 62 godzinach dotarli w końcu do Jastrzębia i dołączyli do innych osób objętych kwarantanną, która skończyła się z początkiem kwietnia.