Nie miał większych nadziei, że tam pobiegnie. Krzysztof Jeremicz na maratonie w Bostonie
- Świadomość, że biegnie się w najstarszym biegu na świecie, sprawia, że człowiek czuje się wyjątkowo - podkreśla raciborzanin, który w 2019 roku pokonał trasę maratonu w Nowym Jorku i tamten rezultat pozwolił mu, starać się o udział w bostońskim biegu.
Kibice dopingują i częstują
Od początku biegło mi się dobrze, choć cały czas miałem wrażenie, że biegnę za szybko i że w końcu przyjdzie mi za to zapłacić. Trasa maratonu w Bostonie jest o tyle specyficzna, że mało jest na niej płaskich odcinków, zazwyczaj biegnie się lekko w górę lub w dół. Na szczęście spadek terenu jest większy niż wzrost. Przez większość trasy biegnie się poprzez mniejsze miejscowości, pomimo to na trasie jest dosyć sporo kibiców, którzy nie tylko dopingują biegaczy, ale i częstują ich różnymi przekąskami i napojami,
Najbardziej charakterystycznym miejscem na trasie jest punkt znajdujący się w okolicach półmetka (21 km), na którym uczestnikom kibicują uczennice collegu z Wellesley, które z ochotą dają się całować wszystkim chętnym maratończykom. Na punkcie panuje duży hałas, a dziewczyny słychać już z daleka.
Kilkakrotnie na trasie mijałem też Polaków, z którymi zawsze zamieniłem kilka zdań, życząc im powodzenia w biegu.
Najwięcej piątek w życiu
Wyzwanie czeka na biegaczy w okolicach 30 km. Znajdują się tam cztery podbiegi z najsłynniejszym około 800-metrowym Wzgórzem Złamanego Serca (Heartbreak Hill), którego nazwa pochodzi od tego, ze na tym podbiegu Ellison „Tarzan” Brown w 1936 roku dogonił Johnny’ego Kelley’a, co gazety podsumowały pisząc, że Ellison „złamał mu serce”). Ostatnie kilometry maratonu przypadają na Boston.
Biegło mi się nadal bardzo dobrze, a na 34 km przybiłem chyba z kibicami najwięcej piątek w życiu.
Od 35 km maraton dał mi się już jednak mocniej we znaki i tempo na ostatnich kilometrach nieco już mi spadło. Biegłem już wówczas siłą rozpędu i świadomością, że do mety zostało już tak niewiele. Pomimo to był to już taki moment, kiedy każdy kilometr zaczynał się nieco dłużyć.
Nie do opisania
W końcu udało mi się dotrzeć na metę. Pojawiła się wówczas ogromna radość z tego, że udało mi się ukończyć bieg mimo różnych perturbacji i zmęczenia. Wkrótce na mojej szyi zawisł medal z jednorożcem, którego wizerunek od lat znajduje się na medalu Maratonu Bostońskiego. Maraton udało mi się ukończyć w bardzo dobrym, zważając na moje wcześniejsze problemy zdrowotne czasie 3:22:21.
Na mecie jeszcze seria zdjęć z polską flagą i grupą spotkanych na trasie biegu Polaków, mieszkających w Stanach Zjednoczonych, kilka zdjęć zrobionych przez oficjalnych fotografów maratonu, odbiór pakietu z jedzeniem i piciem i można udać się po odbiór rzeczy z depozytu. Zmęczenie po tak dużym wysiłku jest spore, ale radość jeszcze większa. Za to wrażenia i emocje z samego biegu są wręcz nie do opisania