Z Żerdzin na wielkie salony. Artur Grela podbija świat tenisa stołowego
Za rakietki po raz pierwszy chwycił w wieku 7 lat. I choć od razu spodobał mu się tenis, to nie chciało mu się trenować. Dzisiaj mówi, że ping-pong to jego całe życie. 22-letni Artur Grela pochodzi z Żerdzin (gm. Pietrowice Wielkie), a od siedmiu lat mieszka w Gdańsku, gdzie przeniósł się jako jeden z najzdolniejszych w kraju kadetów w tenisie stołowym. Obecnie sięga po medale mistrzostw Polski.
Brat był ambitniejszy
Pasją do tenisa zaraził go jego wujek – Roland Pientka, grający wówczas amatorsko w czwartej lidze. Raz w tygodniu zabierał go z dwa lata starszym bratem Pawłem na treningi grupowe do sąsiedniego Pawłowa, gdzie przy miejscowym LKS-ie utworzono sekcję. Sportowcy spotykali się wtenczas w sali gimnastycznej miejscowej podstawówki.
Choć małemu Arturowi tenis przypadł do gustu, to jak wspomina, brakowało mu ambicji, aby trenować codziennie. Tym różnił się od swojego brata. - Paweł mnie motywował. On chciał grać, więc i ja musiałem trenować - wspomina z uśmiechem. Obecnie jego brat gra w pierwszej lidze w UKS Logisters „Dąbrowiak” Dąbrowa Górnicza.
Borucin drugim domem
Przełomowym momentem były dla niego rozgrywki między Pawłowem i Borucinem, bo wówczas Marek Ciemięga z KS Naprzód Borucin zaprosił go z bratem i wujkiem, aby zobaczyli, jak u nich wyglądają treningi. Rodzeństwu Grelów na tyle spodobało się tam, że Borucin stał się ich drugim domem. Na treningi przyjeżdżali średnio dwa, trzy razy w tygodniu, rozwijając się pod okiem Bogdana Piecowskiego. Wozili ich tam wujek lub rodzice, ale najczęstszym kierowcą był ich dziadek – Franciszek Pientka. - Trener wziął nas pod swoje skrzydła i zaczęliśmy szkolić się już tak profesjonalnej. W Borucinie startowaliśmy od czwartej ligi, a ja skończyłem na drugiej - opowiada. Oprócz rozgrywek rodzeństwo trenowało również w domu, gdzie stał stół do tenisa, który przyniósł wujek Roland.
Sportowiec czas spędzony w klubie sportowym wspomina bardzo dobrze. - Przede wszystkim była tam świetna atmosfera i byliśmy zżyci - mówi. Zresztą do tej pory sportowcy z Borucina są zainteresowani karierą swojego byłego podopiecznego, a Artur na turnieje świąteczne zawsze stara przyjeżdżać tam ze swoim bratem.
Z Żerdzin do Gdańska
Artur Grela szkołę podstawową ukończył w Pawłowie. Edukację gimnazjalną przez dwa lata odbywał w Pietrowicach Wielkich, a w trzeciej klasie przeniósł się do gdańskiej osiemnastki, do klasy o profilu sportowym, gdzie zamieszkał także w internacie. Zdecydował się na ten krok, bo otrzymał stamtąd propozycję, co było pokłosiem licznych sukcesów w tenisie stołowym. Choć to nie była jedyna propozycja, jaką otrzymał w tamtym czasie. Rok wcześniej zaproszono go do Zielonej Góry, ale wówczas stwierdził, że chce pozostać jeszcze w rodzinnej miejscowości. Po gimnazjum wybrał XIV Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku.
Kiedy przeniósł się nad morze miał 15 lat. Jak się tam odnalazł? - Pierwszy rok był trudny. Jak przyjeżdżałem do domu, to już nie chciałem tam wracać, ale wiedziałem, że muszę. Musiałem nauczyć się też polskiego, bo wcześniej godołech, co może dla nowego otoczenia było egzotyczne - opowiada. Dodaje, że sportowiec musi mierzyć się z wieloma wyrzeczeniami, a to było największe poświęcenie, z jakim musiał zderzyć się w tamtym czasie. Z perspektywy czasu nie żałuje swojej decyzji, bo wie, że to dało mu szansę na rozwój.
Obecnie mija siedem lat, odkąd zamieszkał w Gdańsku. Stwierdza, że pokochał to miejsce, ale Żerdziny zawsze będą w jego sercu.
Odległość nie gra roli
Kiedy przeniósł się nad morze, musiał znaleźć klub. Padło na Olimpię-Unia Grudziądz i choć miał w jedną stronę nieco ponad 100 km, to nie przeszkadzało mu to w realizacji swojej pasji. - Była tam młoda drużyna i wszyscy mieszkaliśmy w Gdańsku, razem więc jeździliśmy na mecze ligowe z kolegą, który miał prawo jazdy (treningi odbywały się w Gdańsku – przyp. red.) - wspomina. Z klubem związany był trzy lata, a czas spędzony tam wspomina z rozrzewnieniem. - W pierwszym sezonie broniliśmy się od spadku, w drugim skończyliśmy na środku tabeli, a w trzecim awansowaliśmy do superligi - opowiada.
Kolejno przeszedł do Lotto Polski Cukier Gwiazdy Bydgoszcz, czyli do klubu oddalonego o dodatkowe 70 km od Gdańska. Argumentuje, że, odległość nie gra dla niego większej roli, bo i tak jeździł już po całej Polsce.
Marzenie? Pojechać na olimpiadę
Na swoim koncie ma wiele sukcesów, ale tym największym jest tytuł młodzieżowego mistrza Polski. Ostatni pojedynek stoczył z Samuelem Kulczyckim, wygrywając 4:1. W ten sposób po dwóch latach odzyskał tytuł mistrzowski i zrewanżował się Kulczyckiemu za ubiegłoroczną porażkę w finale.
Kiedy pytamy, ile na przestrzeni lat wywalczył sukcesów, odpowiada, że nie potrafi tego zliczyć. - Było tego wiele, ale każde osiągnięcie cieszy - tłumaczy.
Żerdzinianin mówi, że tenis jest dla niego całym życiem. Pytany, do czego dąży, odpowiada, że chce dojść jak najwyżej.
- Chciałbym pojechać na olimpiadę, czyli dostać się do kadry narodowej seniorów i móc reprezentować tam Polskę - puentuje.
Dawid Machecki
Na olimpiadę to można z religii jechać. Artur na igrzyska olimpijskie jechać może.
Zara, zara... przecież na salonach grają w salonowca, a nie w ping-ponga, conie?
Powodzenia. Cieszy, gdy ludzie poświęcają się swej pasji i odnoszą sukcesy. Życzę tej olimpiady i sukcesów na niej