Bugdol: Trener wierzy we mnie bardziej niż ja sam
W CZTERY OCZY – O tym, jakie myśli osaczają pływaka na moment przed wskoczeniem do wody w czasie najważniejszych w życiu mistrzostw, o słabej wierze w swoje możliwości i o tym, dlaczego chciałby walczyć w MMA z Rafałem Bugdolem rozmawiał Wojciech Kowalczyk.
Mijający rok należał do niego. Niewielu raciborskich sportowców zdołało choć na krok zbliżyć się do jego osiągnięć. Za nawiększe może uznać bez wątpienia podwójny brąz w Grand Prix Pucharu Polski w Łodzi, wysokie szóste miejsce w Mistrzostwach Świata w Dubaju i wreszcie złoto mistrzostw Europy juniorów w sztafecie, dzięki któremu świat usłyszał nie tylko o utalentowanym pływaku „Victorii” Racibórz, ale przede wszystkim o młodej drużynie polskich pływaków, którzy w końcu unaocznili swój potencjał.
– Śledzisz sportową prasę
– Tak naprawdę, to moja mama ją przegląda, i to od niej dowiaduję się, co o mnie piszą.
– W minionym roku pisali o tobie w samych superlatywach, bo do krytyki nie dałeś dziennikarzom żadnego pretekstu. „Rafał Bugdol w czołówce”, „Bugdol podbił Europę” – w jaki sposób reagujesz na takie nagłówkiJakąś dumę wówczas odczuwasz?
– Oczywiście, że tak. To bardzo miłe czytać tak pozytywne tytuły, jak i artykuły dotyczące moich wyników i zdobytych medali.
– Masz świadomość, że ten rok należał do ciebie?
– Myślę, że w dużej mierze przyczyniłem się do godnego reprezentowania raciborskiego sportu, lecz nie tylko ja miałem dobry rok.
– Jesteś młody, a dzięki świetnym wynikom poziom twojej popularności – z tego co od kilku tygodni obserwuję – szybuje w górę. Czy coraz większe zainteresowanie twoją osobą rozbudza u ciebie poczucie presji?
– Oczekiwania kibiców z zawodów na zawody są coraz większe, dlatego chcę iść cały czas do przodu. Nie zawsze wszystko dzieje się po mojej myśli, wiadomo, każdy ma gorsze chwile. Jednak nie można się zatrzymywać. Wymagania kibiców mogą mnie co najwyżej „doładowywać”, aniżeli peszyć, czy wywoływać poczucie jakiegoś rodzaju nacisku.
– Co jeszcze działa na ciebie mobilizująco?
– Do uprawiania sportu motywują mnie rekordy życiowe. Uwielbiam czuć satysfakcję z dobrego wyniku i z tego, że trener jest zadowolony z moich startów. Wtedy wiem, że praca którą wykonałem, opłaciła się.
– Zazwyczaj jesteś zadowolony ze swoich wyników czy ambicja nakazuje mówić, że zawsze mogło być lepiej?
– Przeważnie dzieje się tak, że sam siebie zadziwiam osiąganymi rezultatami. Można powiedzieć, że mój trener wierzy we mnie bardziej niż ja sam.
– A jak to było z mistrzostwami Europy, wierzyłeś, że stanięcie na najwyższym stopniu podium jest możliwe?
– Przed startem, razem z chłopakami ze sztafety myśleliśmy o tym, żeby zdobyć wymarzony złoty krążek i chcieliśmy pokonać sztafetę z Rosji. Po ukończeniu wyścigu nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje, że jesteśmy najlepszą sztafetą w Europie wśród juniorów! Uświadomiłem to sobie dopiero wtedy, gdy staliśmy na podium a w tle słychać było Mazurek Dąbrowskiego.
– To po zawodach, a przed wskoczeniem do basenu o czym myślałeś?
– Starałem się skupić tylko na dystansie, który mam do przepłynięcia i w pewnym stopniu przeanalizować cały przebieg wyścigu. Nie zakładałem, że wygramy z Rosjanami, ponieważ mieli bardzo dobry skład. Świadomość tego starałem się wyrzucić z głowy. Z kolegami z drużyną „nakręcaliśmy się”, że jesteśmy od nich o wiele lepsi, i że przyjechaliśmy tutaj po najwyższą nagrodę.
– Dzięki zwycięstwu w Poznaniu zakwalifikowaliście się do mistrzostw Świata w Dubaju...
– … z których nie jestem do końca zadowolony. Niestety, moja forma nie była taka, jaka być powinna, nie czułem się na tyle silny, aby startować z najlepszymi na świecie. Nie poprawiłem też żadnej swojej „życiówki”.
– Co mogło być powodem takiego spadku formy?
– Przed MŚ Juniorów przygotowywałem się bardziej pod sztafetę 4x100 w stylu dowolnym. Odpocząłem tym samym od stylu grzbietowego i czułem, że nie jestem przygotowany tak jak przed wszystkimi ważnymi zawodami. Poza tym, na obozie kadry nie było mojego szkoleniowca przez co treningi, które odbyłem znacząco różniły się od tych, z którymi miałem do czynienia dotychczas.
– Domyślam się, że ten rok był dla ciebie bardzo pracowity. Masz jakiś patent na pogodzenie wyczynowego uprawiania sportu z nauką i prywatnym życiem?
– Uczęszczam do szkoły mistrzostwa sportowego, dlatego nauczyciele nie wymagają od nas aż tak bardzo wiele. Najgorzej jest z piątkami, ponieważ na zawody wyjeżdżamy przeważnie właśnie w ten dzień, przez co opuszczamy zajęcia w szkole. W semestrze zdarzało się nawet 5 – 6 opuszczonych piątków, ale mam nadzieję, że te absencje wynagradzałem godnym reprezentowaniem szkoły.
– Udaje ci się wygospodarować trochę czasu tylko i wyłącznie dla siebie?
– Przy dobrej organizacji – tak. Poświęcam go mojej dziewczynie, znajomym. Czasem relaksuję się grając na konsoli, czy wybierając się na przejażdżkę samochodem.
– Muszę zadać to pytanie. Choć jest ono z gatunku: science fiction, to może kiedyś, po latach wracając do tego wywiadu będziesz mógł zweryfikować z rzeczywistością to, co powiedziałeś. Puszczając wodzę fantazji mógłbys powiedzieć, jak widzisz siebie za 15 – 20 lat?
– Na pewno będę w jakimś stopniu związany ze sportem. Myślę, że każdy powinien choćby rekreacyjnie jakiś uprawiać. I to nie tylko ze względów zdrowotnych, ale choćby dla zyskania lepszego samopoczucia.
– Istnieje sport, który mógłbyś i chciałbyś uprawiać, gdybyś nie zajmował się pływaniem?
– Coś związane ze sportami walki, na przykład formułę MMA. Myślę, że to właśnie nią bym się zajął, a później może wybrał jakiś jeden sport walki, aby się w nim doskonalić. Bardzo lubię te klimaty, a czas poświęcony oglądaniu różnych gal czy walk w telewizji jest dla mnie niebywale przyjemny.
– A co dla ciebie jest naistotniejszym zadaniem profesjonalnego sportowca?
– Z pewnością utrzymanie jak najlepszej formy przez cały okres startowy, dążenie do realizacji założonych celów i rywalizacja, bez której sport nie miałby sensu.
Czytaj więcej w najnowszym numerze Nowin Raciborskich
no no!
Werdolh :)