Los chciał, by hodowla stała się pasją
O tym, że rolnictwo ma się we krwi, wiedzą najlepiej państwo Kupkowie z Wojnowic w gminie Krzanowice. O takim wyborze zdecydował przypadek. Podejmując jednak wyzwanie stworzyli gospodarstwo, które nie tylko jest nowoczesne, ale i bezpieczne. Obecnie państwo Kupkowie gospodarują na 80 ha, prowadzą hodowlę krów mlecznych, a ich stado wraz z jałówkami i cielakami liczy prawie 190 zwierząt. W tym roku zajęli 5. miejsce w regionie wśród 16 uczestników Konkursu „Bezpieczne Gospodarstwo Rolne” zorganizowanego przez KRUS.
Młodzi rolnicy Anna i Artur Kupkowie gospodarstwo przejęli po rodzicach pana Artura przed sześciu laty. Faktycznie prowadzą je nadal w dwie rodziny, gdyż państwo Rita i Bernard nadal mocno wspierają w pracach syna i synową.
– Jesteśmy wszyscy bardzo zżyci. Razem spędzamy też święta. U mnie jemy wigilię, pierwszy dzień świętujemy w mojej rodzinie, a drugie święto spędzamy znów wspólnie u rodziców męża – opowiada pani Ania o łączących ich więzach.
Na gospodarstwie pracuje obecnie już trzecie pokolenie. Wcześniej pani Rita i pan Bernard przejęli je po rodzicach, którzy wyjechali do Niemiec. – Jeśli ktoś rok wcześniej powiedziałby mi, że wezmę gospodarstwo, nie uwierzyłabym. Pracowałam przed dwa lata w banku. Mąż w odróżnieniu ode mnie nie pochodził z gospodarstwa i wykonywał również pracę biurową. Mieszkaliśmy w sąsiedniej wiosce, gdzie mieliśmy już własny dom – opowiada pani Rita.
Gospodarstwo, które pozostawili im rodzice, jak na owe czasy nie było małe – 15 ha, w miarę nowoczesna obora, ciągnik oraz nieco starszy dom. Państwo Kupkowie stanęli przed dylematem: sprzedać i pojechać za rodzicami czy też przejąć gospodarstwo, o prowadzeniu którego wtenczas nie mieli pojęcia. Przesądził stan wojenny.
– Nie wiedzieliśmy, jak długo potrwa, trzeba było więc zabrać się do roboty. Zaczęliśmy od budowy nowego domu, potem zainwestowaliśmy w maszyny i w samo gospodarstwo. Na początku zajmowaliśmy się przede wszystkim uprawą ziemniaków, którymi obsadzonych było nawet 13 ha pola oraz ich sprzedażą detaliczną – wspomina pani Rita.
– W 1979 r. zaczynaliśmy od jednej krowy i czterech jałówek. Rolnictwa uczyłem się z książki pasjonata, dyrektora gospodarstwa rolnego Eugeniusza Winiarskiego – dodaje pan Bernard.
Kiedy, ze względu na rosnącą konkurencję, uprawa ziemniaków stała się mniej opłacalna, państwo Kupkowie postanowili powiększyć stado bydła do 17 sztuk, przybyło też trochę „młodzieży”. – Obora była wtedy po dwukrotnym remoncie, w 1994 r. zamontowaliśmy przewodową dojarkę. Potrzebna była też chłodnia w oddzielnym pomieszczeniu. Ponieważ miejsca ciągle brakowało, znajomy z Niemiec najpierw pokazał nam swoje gospodarstwo, a potem zachęcił do budowy nowej obory – wspomina pani Rita.
Rozwijając swą działalność zastanawiali się jednak ciągle, który z trzech synów przejmie po nich obowiązki gospodarza. Od samego początku wielkie zainteresowanie pracą na roli i hodowlą wykazywał średni syn Artur. – Mąż bez gospodarstwa nie mógłby żyć. Pomimo, że ukończył studia na Politechnice Śląskiej w Gliwicach i jest magistrem inżynierem informatykiem zdecydował, że zostanie rolnikiem – mówi żona młodego hodowcy Anna.
To pasja syna spowodowała, że pani Rita i pan Bernard zdecydowali się na dalsze inwestycje. – Oborę zaczęliśmy budować w sierpniu 2000 r., w grudniu stały w niej jałówki, a w marcu była już nowa hala udojowa. Dodatkowo trzeba było zrobić porodówkę. Z siedemnastu krów stado urosło do 30, a kierownik mleczarni Danone, do której państwo Kupkowie oddają już 20 lat mleko, zachęcał ich do powiększenia go o kolejne 20 zwierząt. – Wtedy nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że możemy mieć tak dużo bydła. A dziś pięćdziesiąt, to normalka. Wszystkie nasze krowy żyją na wolnym wypasie. Mamy halę udojową, w której naraz doi się 10 krów – tłumaczy pani Rita.
Dziś, pomimo że gospodarstwo rozrosło się, dzięki nowoczesnym rozwiązaniom i urządzeniom, państwo Kupkowie mają więcej czasu dla siebie. Pani Rita chętnie podejmuje się prac społecznych np. pieczenia kołaczy na dożynki. – W dziesięć kobiet, w cztery godziny w piekarni pieczemy 2500 kołaczy, a na prymicje nawet 2700 kołaczy – opowiada.
Teściów za wielką pomoc chwali pani Anna. Sama ma wykształcenie pedagogiczne i kilka lat pracowała w szkole i w przedszkolu w Wojnowicach, a potem w szkole w Sudole. Ukończyła też studia podyplomowe, różne kursy doszkalające, w tym języka migowego. Ponieważ na gospodarstwie jest sporo roboty postanowiła zrezygnować z pracy zawodowej i wesprzeć męża. Pana Artura poznała jeszcze w szkole. Dziś mają dwie córki, ośmioletnią Dominikę i dziewięcioletnią Wiktorię.
– Od początku wiedziałam, że mąż chce zostać na gospodarstwie. Nie przeszkadzało mi to, mimo że mieszkałam w blokach i o pracy na polu nie miałam zielonego pojęcia, a od ogródka stroniłam, jak od ognia. Teraz powoli uczę się pracy na gospodarstwie. Ciągle czuję respekt szczególnie przed dużymi krowami, uwielbiamy jednak z córkami cielaczki. Mamy krówkę, którą dziewczyny nazwały Malina i ona naprawdę reaguje na swoje imię – mówi z przejęciem pani Anna.
Pan Artur nieustannie zajęty jest pracą w gospodarstwie. – Zawsze znajduje sobie coś do roboty, bo kocha to co robi, to wręcz pasja – przyznaje pani Anna, która zajęła się dokumentacją związaną z prowadzeniem gospodarstwa. Wspiera ją teść, pan Bernard, który dodatkowo zajmuje się zootechniką, w odróżnieniu od syna – specjalizującego się w żywieniu zwierząt.
Na 80 ha ziemi, państwo Kupkowie uprawiają przede wszystkim kukurydzę, rzepak, pszenicę, ok. 20 ha zajmują łąki. Z pomocy unijnej korzystali przy zakupie traktora i talerzówki, a także sięgnęli po wsparcie dla młodych rolników.
Pani Anna podczas jednego ze szkoleń KRUS zdobyła pierwsze miejsce. – Koniecznie musi pani wziąć udział w konkursie na najbezpieczniejsze gospodarstwo – namówiła ją inspektor Agnieszka Plaskacz. Ponieważ nie było czasu na przygotowania, pani Anna zdążyła przykleić żółto-czarną taśmę na stopień. Wystarczyło, aby zająć piąte miejsce, ponieważ gospodarstwo na co dzień właściwie prowadzone jest przez hodowców.
– Mąż wykorzystuje to czego nauczył się na studiach, np. napisał program, dzięki któremu wiemy, co zasiano na polach w minionych latach, jakie prace wykonano – wyjaśnia pani Ania.
– Artur już w III klasie technikum skonstruował elektryczną myjkę do kartofli „Mars mobil”, unowocześnił sadzarkę do kartofli, a także zamontował zdalne sterowanie silosów paszowych, które można obsługiwać z traktora – chwalą syna rodzice.
Zainteresowanie gospodarstwem przejawia starsza córka Wiktoria, poza tym uwielbia gotować i chce w przyszłości zostać właścicielką restauracji. Młodsza Dominika utalentowana plastycznie dwukrotnie nagrodzona została w konkursach Danone, zdobywając tablet i telefon dotykowy.
(ewa)