Ciągle chce mu się pracować w „Stajni na Warszawskiej”
Konie zmieniły jego życie. Pomimo że każdą wolną chwilę dzieli pomiędzy pracę zawodową w Raciborzu, a stajnię w Głubczycach, już nie wyobraża sobie, że mógłby robić coś innego niż prowadzić swój jeździecki biznes. Wysiłek ten został doceniony, gdyż „Stajnia na Warszawskiej” wyróżniona została w Konkursie „Gospodarstwo rolne przyjazne środowisku” podczas Konferencji „W przyjaźni z naturą” w Opolskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Łosiowie.
Dziś całkowicie oddany hodowli koni Jarosław Zagwocki, choć mieszka na wsi, to na miejsce prowadzenia swojej szkółki jeździeckiej wybrał miasto, a konkretnie dom rodzinny w Głubczycach. Przedwojenne zabudowania dużego poniemieckiego gospodarstwa z czerwonej cegły, które w latach 80. kupił jego ojciec, doskonale nadają się na stajnie. Sukcesywnie przystosowuje pomieszczenia dla potrzeb stajni. – Z dużej stodoły zrobiliśmy halę do jazdy konnej, która przy obecnej pogodzie jest niezbędna, aby działalność prowadzić przez cały rok – opowiada.
Związany od dzieciństwa z gospodarstwem, które prowadzili dziadkowie, a później rodzice, pan Jarek zamierzał kontynuować rodzinne tradycje, dlatego zdecydował się na naukę w szkole rolniczej w Głubczycach. – Moje losy potoczyły się jednak inaczej, gdyż przez jakiś czas pola widziałem tylko zza okien samochodu, pracując jako doradca kredytowy w banku. Pewnego razu jeden ze znajomych klientów zaproponował, abym odkupił od niego konie. Pokazałem mu moje gospodarstwo, które ocenił, jako świetne miejsce do hodowli i rekreacji więc zaproponowałem współpracę – wspomina, jak przed sześciu laty odnalazł swoją prawdziwą pasję.
Ulubiona Luna córka mądrej Ligi
Przygodę z jeździectwem rozpoczął w sierpniu 2010 r. od trzech koni. Obecnie w stajni jest ich 12, głównie espeki – szlachetne półkrwi oraz kuce felińskie, Haflinger i Konik Polski. Nie wszystkie zwierzęta są jego własnością, część koni jest w pensjonacie. Konie używane są do jazdy wierzchem, ale też próbuje szkolić je również do bryczki. Pan Jarek zaczynał od ulubionej maści karej, teraz w stajni są gniade i bułane, jest siwek, ostatnio trafiła do niej kasztanka.
Ulubienicami są klaczka Luna, która urodziła się w „Stajni na Warszawskiej” oraz trudna pod względem charakteru jej matka, Liga. – To mądry koń, a do tego przywódczyni całego stada. Na początku stwarzała wiele problemów, a w tej chwili jeżdżą na niej kilkuletnie dzieci – chwali klaczkę.
Pan Jarek, mimo swej absorbującej pasji, nie zrezygnował z pracy. Ponieważ jednak trudno było godzić życie zawodowe z obowiązkami na gospodarstwie, zamienił bank na stację diagnostyczną, gdzie pracuje co drugi dzień. W ten sposób dużo więcej czasu może spędzać w stajni. – Gospodarstwo prowadzimy wspólnie z kolegą Mariuszem Mielnikiem, który zaoferował mi swoje konie i od których wszystko się zaczęło. Ze wspólnikiem dzielimy obowiązki, na które składa się codzienna, żmudna, wielogodzinna praca – tłumaczy pan Jarek. Każdy dzień zaczyna się od obrządku: karmienia koni i sprzątania boksów, a przy sprzyjającej pogodzie wypuszczane są na padok. Ponieważ codziennie prowadzone są lekcje jazdy, konie muszą być idealnie czyszczone przed siodłaniem, aby nie było obtarć i innych uszkodzeń skóry. Na właściciela czekają też bieżące naprawy, ponieważ zdarza się, że konie czasem coś zniszczą.
Nowa stajnia i hotel – nie tylko dla koni
Pan Zagwocki nieustannie rozwija swoje gospodarstwo. Aktualnie ukończył kolejną stajnię na sześć boksów, zrobił maneż 50 x 30 m do jazdy konnej, a teraz zamierza utworzyć hotel – pensjonat dla koni. – Poza jeździectwem szkoleniowym i rekreacyjnym, prowadzimy hipoterapię dla dzieci niepełnosprawnych z prężnie działającego Stowarzyszenia „Tacy sami”. Przyjeżdżają do nas pensjonariusze Domu Pomocy Społecznej, a obecnie nawiązaliśmy współpracę ze szkołą specjalną w Głubczycach. Mam dwie instruktorki z uprawnieniami do prowadzenia tego typu zajęć – zapewnia.
Przychodzą też miłośnicy koni, aby pomagać instruktorkom, w zamian za jazdy. Niektórzy są związani ze „Stajnią na Warszawskiej” od początku jej istnienia. Gościnnie nauk udziela również instruktorka z Czech, która próbuje przygotowywać wybranych jeźdźców do zawodów. Konie pana Jarka są też atrakcją wielu imprez, jak dożynki czy hubertusy, a także wydarzeń charytatywnych.
On sam niewiele ma czasu na przyjemności, każdą wolną chwilę przeznaczając na pracę związaną z rozbudową i modernizacją swojego gospodarstwa. Zbliża się zima, trzeba wszystko przygotować do „ferii w siodle”, które corocznie organizujemy. Trzeba też zabezpieczyć gospodarstwo przed mrozami. Ostatnio podłączaliśmy wodę do stajni. Dotychczas konie pojone były z wiader, obecnie we wszystkich boksach są poidła z bieżącą wodą – tłumaczy.
W nowo zakupionym gospodarstwie za „miedzą” kończy budowę drugiej stajni. Poza tym przymierza się do zaadaptowania budynku na hotel, aby móc rozwijać agroturystykę. Dba o wygląd obiektów oraz ich obejście. Stale na uwadze ma zdrowie swoich zwierząt. Konie są bardzo wrażliwe, zdarzają się kontuzje, kłopoty z trawieniem, dlatego konieczna jest stała i profesjonalna obsługa weterynaryjna. Zdrowie koni jest najważniejsze! – dodaje.
Pomimo wielu obowiązków, pan Jarek dobrze czuje się wśród swoich zwierząt. – Praca przy koniach jest bardzo przyjemna. Miło słyszeć jak parskają, przeżuwają, jak gryzą siano. Zawsze trzeba jednak pamiętać o bezpieczeństwie. To duże zwierzęta, ważące powyżej pół tony. Z natury są bardzo płochliwe, na zagrożenia reagują ucieczką, dlatego trzeba ciągle bardzo uważać – przestrzega pan Jarek.
Dziś nie wyobraża sobie, by mógł robić coś innego niż zajmować się końmi. Obcowanie z nimi sprawia mu niesamowitą frajdę. – Wracam ze stajni nierzadko po północy, a gdy wstaję rano ciągle mi się chce pracować – zapewnia z przekonaniem właściciel „Stajni na Warszawskiej”.
Ewa Osiecka