Ceny nie rosną na polu, a rolnicy muszą o swoje walczyć
O tym, że miejscem pracy rolnika jest wieś, że ceny artykułów spożywczych nie rosną na polu i że warto podpatrywać, to co dobre u naszych zachodnich sąsiadów – przekonany jest przewodniczący Zarządu Związku Śląskich Rolników w Opolu Bernard Dembczak. Tradycyjnie spotkał się w bieńkowickim „Rege” z rolnikami Raciborszczyzny, aby podzielić się informacjami z działań na rzecz swej rolniczej społeczności.
– Czym związek zajmował się w ubiegłym roku?
– Nasza działalność jak zwykle była różnorodna. Podejmowaliśmy się rozwiązywania różnych problemów od obrony szkół rolnych po interwencje na polach, kiedy z początkiem października służby drogowe próbowały stawiać plotki przeciwśniegowe. Bardzo mocno włączyliśmy się w zbieranie podpisów przeciwko zmianom ustawy o emeryturach rolniczych. Poparliśmy złożony przez PSL w Sejmie projekt przywrócenia rolnikom niższego wieku emerytalnego.
– Uważa Pan, że rolnicy powinni wcześniej przechodzić na emeryturę?
– Jak najbardziej, dzisiaj jest tak, że na gospodarstwie powinno pracować co drugie pokolenie. Kiedy rolnik osiąga wiek 45 lat, jego dzieci są już niejednokrotnie po studiach. Ma więc następców, ale na emeryturę może przejść dopiero za 20 lat. Oczywiście można swoje gospodarstwo przekazać synowi lub córce i być „domownikiem”. Uważam jednak, że rolnictwo to specyficzna, a przy tym bardzo ciężka praca, dlatego powinna być taka możliwość.
– Związek na poparcie swoich racji prowadzi też działalność wydawniczą?
– Tradycyjnie oprócz naszego kalendarza wydaliśmy pocztówki, uświadamiające społeczeństwu, jaki jest faktyczny udział rolnika w cenach żywności. Sięgając na przykład na półkę sklepową po masło, które kosztuje 7 zł każdy myśli, że ten rolnik dostaje za mleko niesamowite pieniądze. Podobnie jest z chlebem. Dlatego na kartkach pocztowych staramy się pokazać faktyczny wkład rolnika w jego produkcję. Koszt zboża to zaledwie 10 proc. jego ceny, a przecież oprócz zboża, wody i soli nic więcej nie ma w chlebie. W ten sposób udowadniamy, że cena chleba nie rośnie na polu i że przede wszystkim zarabiają na nim pośrednicy.
– Takie organizacje, jak ZŚR mają wpływ na kreowanie prawdziwego oblicza współczesnego rolnika.
– Bardzo istotne jest uświadamianie, gdyż obserwujemy niechęć społeczeństwa do rolnictwa. Kiedy jest nowy nabór na środki unijne, bardzo nie podoba mi się powielane często w mediach sformułowanie, że do podziału jest wiele milionów. To nie są pieniądze do podziału, tylko do zdobycia przez rolnika. Spotkałem się już z opinią przeciętnego Kowalskiego, który myślał, że rolnik otrzymuje dopłatę bezpośrednią każdego miesiąca. To absurd. Dopłaty nie są po to, żeby rolnikowi żyło się lepiej, ale żeby mogła być zachowana niska cena żywności.
– Dziś na wieś przeprowadza się coraz więcej mieszkańców miast, czy ma to wpływ na rolnictwo?
– Rolnik coraz częściej zaczyna przeszkadzać na wsi. Musimy więc o swoje walczyć. Przed kilkoma tygodniami w powiecie strzeleckim na Opolszczyźnie złożony został do rady gminy wniosek, by przegłosowała zakaz pracy na roli w weekendy. Dlaczego? W sąsiedztwie pól powstało osiedle i jego mieszkańcom nie podoba się, że rolnicy wyjeżdżają w pole w dni wolne. Trzeba więc zapytać, kto tam był pierwszy i gdzie rolnik ma uprawiać tę ziemię, jeśli nie na wsi. Warto też zobaczyć, jak wygląda to gdzie indziej. W zeszłym roku nasi rolnicy mieli okazję być w Salzburgu w Austrii. Obok pewnej pięknej alpejskiej wioski stał pięciogwiazdkowy hotel. Kiedy jeden z gość poskarżył się na odór z nawożonego obornikiem pola, właściciel hotelu odpowiedział mu bez skrupułów: – Pan przyjechał na wieś.
– Rolnicy należący do Pana organizacji często wyjeżdżają za granicę.
– W zeszłym roku byliśmy we wspomnianej Austrii, ale też na targach rolniczych w Niemczech. Nasza działalność jest różnorodna. Aby bardziej zintegrować się organizujemy wyjazdowe weekendy, np. w zeszłym roku do Kotliny Jeleniogórskiej. Na ten rok też mamy zaplanowanych kilka wyjazdów. Na zebraniach związku widać, jak duże jest zainteresowanie naszą działalnością. Przychodzi na nie nieraz 150 rolników. Latem, zawsze 29 czerwca, a więc w święto Piotra i Pawła, organizujemy grill, na który zjeżdża nawet 300 osób.
– Czy problemy rolników na Opolszczyźnie i na Raciborszczyźnie są podobne?
– Mieszkamy w tym samym kraju, ale w innych województwach i często spotykamy rozbieżności chociażby w podejściu instytucji do rolnictwa. Inne rozwiązania widzimy również za granicą, przykładem jest problemem m.in. błota na drogach, dotkliwie odczuwalny podczas ubiegłorocznej mokrej jesieni. Kopanie i wywóz buraków to kwestia kilku godzin, podobnie koszenie kukurydzy czy robienie kiszonki. We wschodnich Niemczech rolnik ma prawo postawić znak drogowy informujący o niebezpieczeństwie na drodze. Nie zwalnia go to oczywiście z obowiązku posprzątania po sobie. Jednak w trakcie trwania prac polowych, może spokojnie je wykonywać. Jesteśmy rolnictwem europejskim, 25 lat temu nikt nie przypuszczał, że tak bardzo się rozwiniemy. Nie przeszkadza to jednak, żeby przy okazji wyjazdów za granicę podpatrywać rozwiązania dobre dla naszych rolników.
(ewa)