Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (8)
Rewolucja w 1918 roku to nawet nie rew[olucja] tylko konwulsja zwierza śmiertelnie trafionego i zranionego - militaryzm niemiecki, który to przejściowo przechodzieł pewien przewrót i zamieszanie. Ale już można było zauważyć oznaki, że nie zdechł, tylko się wylizał za pomocy Lloyd Georga i w imię łudzącego się humanitaryzmu zwycięskich państw.
Już fakt cofnięcia się decyzji Rady Ambasadorów w Paryżu w sprawie przyłączenia G[órnego] Ś[ląska] do Polski przekonywał mnie, że Niemcy poczynajom dźwigać głowę i że rewolucja światowa się oddala od celu siedmiomilowymi butami.
Coraz to intensywnij śledziłym prasę, aby się orientować w polityce. Coraz to bardzi jakoś poczyłym się poznawać z myślom polską i dostawać symapatie. Jeszcze jedyn poryw wiatru i zdaje się będę Polakiem i to już na fest, o tym byłym przekonany.
Przyszeł ten poryw, ale już nie wiatru tylko burze i to prędzyj jak [się] spodziewano. Było to tymu tak: Koło połowy sierpnia 1919 roku późno wieczorem zjawia się do mnie mój najlepszy przyjaciel z wojska Sylwester Janosz z pszczyńskiego powiatu, z dwoma obcymi ludźmi. Zdejmujom pełne plecaki i odchodzą, kiedy Janosz pozostaje u mnie na noc. Dowiaduję się, że w trzech plecakach [jest] 50 kg dynamitu, którym ma być w nocy z 16/17 sierpnia wysadzony w powietrze most kolejowy w Markowicach. Znałem kolegę jako bardzo rozważnego, odważnego i przede wszystkim bardzo uczciwego człowieka. Za to byłem niemało zdziwiony, gdy mi to mówił. Bez ogródek mi on też powiada: Wiem, żeś jest pieroński marzycielu Spartakusym, ale to nic, teraz na takie błozny (bzdury) nie ma czasu. Momy ważniejsze sprawy do czynienia. Walili (bili) my się za pierońskiego Niemcy cztery lata jak głupcy, niejednego Anglika my do Pietra posłali, dobrze, że to nie Francuzi trzymali z Niemcem w 1919 roku w Paryżu, po pysku bych się mógł za to tłuc, żech taki głupi był. A ty (do mnie) tych żeś nie był mądrzejszy. Jak głupki chodziliśmy na pierońskie patrole, życiy to nom tam ślina worta była. Dostałeś jedna między żebra, ledwoś się trocham wylizał pieronie, już cie diobli tak samo jak mnie, nieśli do te pierońskie Francje na nowo do tych wszy i błota. Mieliśmy strach o tyn zaklęty Vaterland, że go bez nas diabli wezmą.
***
Mosz pieronie teraz Vaterland, osroł by nas - no ja, my go też. Momy Polska i to nasza ojczyzna, tom musimy teraz na nogi postawić. (Gdy Janosz mi to godo, to ja na niego patrzam i gdy ostatnie słowa powiada „na nogi postawić” z uśmiechym spojzdrzałem na pleck z dynamitym w kącie. On pomiarkował to, powiada dalej). Cóż pieronie tak tam patrzysz na tyn Hucksack z tym Persilym (Persil to proszek do prania, paczki podobne do dynamitu). Tam w ty Polski majom diobła po ty wojnie, Rusoki i Cysaroki (Austryacy na Śląsku Cysaroki) tam o Polskom nie dbali, bo wiedzieli, że na dycki (wiei) ją mieć nie bydom. Skiesz tego musi Śląsko być do Polski przydane, żeby Polska miała węgiel, żelazo i wszystko co tam potrzeba. Miało już to być, ale tam jakieś pierony w Paryżu to pokręciły i diabli wiedzą, co tam jeszcze z tego bydzie. Na tych pierońskich dyplomatów tym nie ma co się spuszczać, sami się musimy dać rady. A żebyś wiedzioł, mo być „pucz” (powstanie) i jutro abo pojutrze się dowiemy, kiedy tyn most huśtniemy. A teraz mi się kce spać.
Rób biedaku terza co chcesz. Tak jak by to było gdzieś we Francji na froncie: ămost huśtniemyÓ i spać mi się chce. Gdy dziś tak o tych wtedejszych czasach pomyślę, to samymu mi to nie do wiary przychodzi. Pomimo, że w wiosce mieliśmy aż czterech szandarmów, bez dużych jakichś namyślań w nocy 16-17 sierpnia 1919 huśtnliśmy żelazny most prowadzący przez „młyńską przykopam”, most dwutorowe Strecki Berlin - Wiedeń pod Markowicami 3 km od Raciborza. Dnia 17 VIII 1919 wybuchło I powstanie śląskie.
Huśtnyłym most, a nie było to łatwe i o włos byłbym sam huśtnięty przez przypadek, choć nie byłem ani z organizowanym Polakiem, ani powstańcym. Jedynie byłem kolegom z dziesiątek podobnych na froncie przeżytych przygód; to wystarczyło na całe życie, bo biedak Sylwuś 10 dni później został przez prowokatora - szpicla w Oświęcimiu znienacka zamordowany kulą w głowę z tyłu. W O.więcimiu byłem parę razy odwiedzić go na cmentarzu. Był to bohater nie bele jaki, pomomo to skromny; bez dużych formalności przy wieczerzy mnie przekonał, że Polska musi mieć Śląsk, bo tam ona biedna, wyniszczona. Ażeby jej dać Śląsk, musi być „pucz”, bo dyplomaty to do „rzyci” (och, jak on miał rację) a aby był pucz, trzeba most kolejowy huśtnąć, no i basta z polityką poczciwego powstańca I powstania śląskiego, byłego wicefeldwebla 1 komp(anii) 23 Infanterie Regimentu z wojny światowej, z zawodu syna gospodarza, który miał gospodarkę odziedziczyć w Woli w pow. pszczyńskim na Śląsku.
Godzinę przed wysadzeniem mostu on wyjechał na rowerze w kierunku Rybnika, mnie polecając złączyć drutki elektrycznej baterii w momencie, kiedy parę minut przed północą pociąg pośpieszny Berlin - Wiedeń wjeżdżać będzie na most, aże tyn cały D(urchgangs) Zug z mostym pójdzie w kilomatyÓ (jego słowa). Nie byłem przesięgany, ażebym odebrany rozkaz spełnić musiał ściśle. Nie wiem ile wagonów pieronów na mnie wysnuł jak się dowiedział, że most furgał, ale D. Zug nie poszeł w „kilomaty”, bo nie poradziłbym (tego) pogodzić z własnym sumieniem i życie ludzkie sobie brać na sumienie. Most to martwa materia, ale ludzie nie, to już inna para galoszy.
Gdy pociąg pośpieszny pojechał dwiesta metrów, poszedł most w górę - robota była wykonana po fachowymu, pisały niemieckie Zeitungi. (nieczytelny zwrot) nie był to na pewno „benefis” nasz - na pewno, ale już ostatni, przy którym ja miałem palce w grze. Stwierdzam, że nieprawdą jest, co Niemcy zawdy uporczywie twierdzili, ażebym ja później w maju 1921 r. był powodem do spalenia mostu przez Odrę przy Szychowicach - tynże spalono przeciw moi woli i za mojemi plecami. W Sejmiku powiatowym na powiat Racibórz i w izbie rolniczy mi to zarzucono i to niesłusznie. Markowicki tak, tyn ja mom na sumieniu.
Oj, był to wtedy niemały grzech. Przeszło 500 metrów wkoło wszystkie okna powylatywały, kawały żelaza trza było zbierać 300 metrów daleko. Psy policyjne niby mnie wąchały, ale miałym murowane dobrze spreparowane alibi, a potym nie byłem znany jako Polak, uważano mnie za Spartakusa. Spartakusów zaś nie podejrzywano o dywersje...
Niestety, dużo pożytku nie było z te nasze roboty. Powstanie było źle zorganizowane, niemiecki Grenzschutz stłumiał to prędko i bardzo krwawo. Setki ludzi życiy swe potraciło na marne i to najboleśniejsze, że to przeważnie ludzie, którzy jako żołnierze w armii niemieckiej przeszli całą wojnę, i tu teraz ponownie za broń chwytając przekonani, że walczą za swój idyał przyłączenia Śląska do Polski, bili się doprawdy heroicznie. Niestety, bez należytego dowództwa, bez sumiennego przygotowanie gnano lud lekkomyślnie na rzeź i zgubę. Awanturniki bez poczucia odpowiedzialności wysyłali tyn lud na śmierć w imię haseł patriotycznych, sami się kryjąc w bezpiecznych miejscach. Ślązak łatwowierny, sumienny w spełnianiu swych obowiązków, polegał na swych samozwańczych przewódcach i przybyłych z Galicji i kongresówki specach, którzy nigdy niemi nie byli. Natomiast byli to przygodniki, różne ciemne kreatury, które nawet niejedną zbrodniem mieli na sumieniu. A nasi domorośli przywódcy P.O.W. z Alfonsym Zgrzebniokiem - oni to inne byli, ale nie ludzie z poczuciem odpowiedzialności w tak ważych chwilach, gdy na ich barkach leżało tyle odpowiedzialności za życia ludzkie. Pijaństwo i wszystko, co do Landsknechtów należy, to był też ich żywioł, tylko nie myśl organizacyjna i poczucie odpowiedzialności.
Zbrodnia to wielka była wtedy popełniona już w pierwszych początkach na ludzie śląskim ze strony polskiej. I tu wina leży nie tylko na tych, co już dowodzili, organizowali, ale na tych, którzy za te dowództwa byli odpowiedzialni, jak swer narodowy w Warszawie, tak ówczesnego wodza ludu śląskiego samego Korfantego, Że cierpiał na swym miejscu nieodpowiednich ludzi.
Ostry to zarzut i może gdoś powie, że niesprawiedliwy, na co ja odpowiadam, że nie, jest on zupełnie świadomie czyniony z mojej strony i mam do tego prawo moralne. Jako tym, który 16 lat musiał naprawiać to, co wtedy zepsuto w terynie. Bardzo skrupulatnie i z dużą rezerwom słuchałem opowiadań naocznych świadków, gdy mi całymi godzinami opowiadano o tym, co się wtedy działo. Kochany i twardy w swy miłości do kraju i ojczyzny jest Ślązak, na twarzach niejednego z tych niewielu cudym ocalonych patriotów można było wyczytać ten ból i rozpacz, gdy mówili o tych naszych błędach popełnianych li tylko z niedbałości, a które kosztowały setki żyć ludzkich. W oleskim, strzeleckim, dobrodzieńskim, gliwickim innych powiatach całymi tuzinami jeszcze żyjących ich poznałem i pokochałem, obok grobów ich towarzyszy broni. Dajże mi Panie Boże pożyć jeszcze parę lat, aby im tym anonimowym bohaterom za ich Śląsk móc postawić pomnik, przez co ich na papierze uwieczniam.
A gdyśmy w Związku Polaków w Niemczech na całym Śląsku opolskim ozdobili ich groby tam i ówdzie pomnikami, to jako symbol była zamknięta księga z kamienia, na który przez władze niemieckie były tolerowane skromne słowa, jako napis: „Dali życiy za swój Śląsk”. Księga zamknięta! Dlaczego? Dlatego, bo nie można tych mąk i katusz w ty książce zawarty pokazać na światło dzienne, podczas gdy cały Śląsk nie jest wolny. Daj Boże, że doczekajom się ich groby wolności Śląska.
Nie mogę się od tak przykrego i bolesnego tymatu ani rusz oderwać. Rad bym już dziś jak najwięcy szczygółów opisać, ażeby były przestrogą w razie, gdyby raz kiedyś podobne czasy nastać miały. Biada przed lekkomyślnymi ludźmi na stanowiskach, którzy o życiu ludzkim rozstrzygajom. Biada, biada przed tym... Za dużo naród polski nieraz niepotrzebnie krwie przelał, ażeby można lekkomyślnie nią szafować, obecnie i w przysłości.
(Opracowanie R.K.)