Pierwsze urodziny „Vivatu”
- W lutym mija rok od uruchomienia „Restauracji Vivat. Przyjęcia i bankiety” w Raciborzu. Jest to okres, po którym można już wyrobić sobie pogląd na temat trafności dokonanej inwestycji, istnienia bądź nie istnienia zapotrzebowania społecznego na taki lokal i jego ekonomicznej racji bytu. Jakie refleksje na ten temat towarzyszą Panu po dwunastu miesiącach prowadzenia tej, niełatwej przecież działalności? - pytam właściciela „Vivatu”, Zbigniewa Woźniaka.
- Faktycznie, dziesiątego lutego przypadają pierwsze urodziny „Vivatu”. Był to czas ciężkiej pracy całego naszego zespołu, gdyż w dzisiejszych czasach aby wejść na rynek, czy w ogóle zaistnieć, nie wystarczy tylko szczęśliwie zakończyć proces inwestycyjny i uruchomić obiekt, ale i - a to jest największe wyzwanie - zdobyć klientów. W potocznym wyobrażeniu, aby coś sprzedać, w warunkach gdy funkcjonuje wiele firm oferujących organizację wesel, komunii, styp czy studniówek lub nawet bankietów, nic prostszego tylko obniżyć ceny i... sami przyjadą. Tak nie jest. Oczywiście w „Vivacie” również można negocjować ceny, ale są pewne granice, poniżej których zejść się nie da. Naturalnie, można znaleźć lokal, w którym impreza wyjdzie taniej, ale każdy musi sobie przekalkulować na czym naprawdę mu zależy. To tak jak z samochodem, niby samochód to samochód i tyle, ale niektórzy oczekują by miał on klimatyzację, był ładniejszy, szybszy czy bardziej prestiżowy, a innym wystarczy by tylko miał dach i jeździł. Podobnie z lokalem.
- Czym zatem wyróżnia się Pański lokal na tle innych?
- My oferujemy nie tylko obiekt o niezwykłej architekturze swej bryły i towarzyszącego otoczenia, ale również bardzo ciekawe i eleganckie wnętrza, wyposażone w klimatyzację i wentylację. W cieplejszych porach roku, do dyspozycji gości oddajemy 20-arowy ogród, z interesująco zaaranżowaną zielenią i małą architekturą, gdzie można nie tylko pospacerować, czy odsapnąć na ławeczce od trudów imprezy (przecież takie na przykład przyjęcie weselne to kilkanaście godzin tańców, jedzenia i picia, rozmawiania czy palenia papierosów, czyli w gruncie rzeczy ciężkiej pracy), ale i zrobić sobie zdjęcie z kaskadą wodną w tle. Innymi słowy, dajemy naszym gościom całą oprawę imprezy, pewien styl, wizerunek, klimat a nawet ceremoniał... Jeśli do tego dodać smaczną kuchnię, różnorodne i ładnie podane dania oraz miłą obsługę, mamy pełny obraz tego co znajdują z zadowoleniem w naszych progach nawet bardzo wymagający klienci.
- Czy bilans pierwszego roku działalności wypadł zgodnie z Pańskimi oczekiwaniami?
- Można powiedzieć, że miniony rok był dla „Vivatu”, jak i całej firmy MAR-KOR, której jestem prezesem, dobry. W każdym razie biznesplan na rok 2001 został zrealizowany. Cały czas jednak coś się jeszcze ulepszało, doposażało czy poprawiało po wykonawcach, co przysparzało dodatkowej pracy i kosztów. Poza tym zdobywaliśmy doświadczenia i wszyscy, mimo iż posiadamy wypróbowany personel, uczyliśmy się. Drugi rok będzie już łatwiejszy i spokojniejszy ale również pracowity, gdyż prawie wszystkie terminy weekendowe na bieżący rok mamy już zarezerwowane.
- Co sprawia Panu największą radość, a czego Pan nie lubi w tej pracy?
- Dużo przyjemności daje kontakt z ludźmi, którzy szukają u nas lokalu wymarzonego na ten jeden, najpiękniejszy dzień swego życia. Są to osoby tryskające radością i optymizmem życiowym, a to się udziela również i nam. Przyjemne jest także przyjmowanie bardzo wymagających gości, którzy potrafią docenić jakość naszych usług i okazać to personelowi. Lubię klientów, którzy jeśli jest zabawa, to się bawią, jeśli wesele - weselą i nie wstydzą się dobrze bawić i być sobą, czy przebrać za kogoś bardzo śmiesznego na bal maskowy; którzy nikogo i niczego nie udają...
Jeśli chodzi o ciemniejsze strony, to plagą przy prowadzeniu jakiegokolwiek biznesu jest u nas niepunktualność, niesłowność czy zwykła niesolidność. Może jest to dla mnie tak dotkliwe, gdyż prócz „Vivatu” mam na głowie jeszcze inną działalność i muszę oszczędnie gospodarować czasem. Brak szacunku dla czyjegoś czasu co prawda świadczy źle o tym kto go okazuje, ale burzy porządek dnia innym. Co na przykład myśleć o kimś, komu się bardzo śpieszy i telefonuje mi do domu o godz. 23, a potem nie przychodzi na umówione spotkanie i zapomina że wtedy też można zatelefonować?
- Czego życzyć „Vivatowi” i Panu na następne lata działalności?
- Byłoby lepiej, gdyby w kraju była dobra koniunktura gospodarcza a społeczeństwo zamożniejsze. Wtedy ludzie liczniej i chętniej się bawią, nie organizują na siłę uroczystości rodzinnych w mieszkaniach, czy nawet w domach, które nie są przystosowane do takich imprez. Nikogo przecież nie dziwi, że aby fachowo zrobić szafę albo naprawić samochód trzeba mieć przygotowanie, odpowiednie pomieszczenia i narzędzia. Z organizowaniem przyjęć jest podobnie... Tak więc życzyłbym z całego serca nam wszystkim, by nastąpiło ożywienie gospodarcze, ale też byśmy nie czekali aż „oni” tam „na górze” wszystko za nas zrobią i rozwiążą wszelkie nasze problemy. Ten wariant już przerabialiśmy. Myślmy pozytywnie: co możemy zrobić sami, dla nas samych, dla naszej lokalnej społeczności. Pomyślność i los „Vivatu” będą na dłuższą metę odzwierciedleniem kondycji naszego miasta i okolicy. Albo wspólnie będziemy się rozwijać (jest już gotowy projekt architektoniczny rozbudowy obiektu), albo utkwimy tu gdzie jesteśmy...
- Dziękuję za rozmowę.
Ewa Halewska
A.S.