Ojczyzna w kajdanach
Jedyne co mnie bardzo boli jako Ślązaka i ucznia W. Korfantego to jest to, że własna rodzina, a przeważnie zięć Ulmann robioł i dalej robi porachunki w taki niestosowny chwili, gdzie Ojczyzna w kajdanach krawawi z tysiąca ran śmiertelnych (w której po wszystkie czasy nawet w najprymitywniejszych rasach porachunki osobiste idą na tak długo w odwlekanie aż zniszczy się wspólnego wroga), to właśnie p. Ulmaann jeszcze w jego urzędowym charakterze, w dość niesmaczny sposób i bardzo brzydkiemi metodami, bo podstępem używanym w wlace z już ranionymi wrogami, to robi. To nie po gentelmeńsku taka walka w tej chwili i w tym czasie. W. Korfanty by nigdy w tak wielki sprawie nie pochwalał metod szpiclowskich dynuncjanów ani się zgodzioł, żeby to zrobioł członek rodziny w urzędowym charakterze i to na takim poważnym stanowisku.
Deptanie laurów razym z gnojem
Mnie przedwczesna śmierć W. Kortantego obchodzi tak, jak każdego prawnego Ślązaka i będę się domagał jego pomszczenia, ale w odpowiednim czasie i chwili na Śląsku, w kraju, a tu na emigracji nie myślę szukać sądu. Uważam że postępowanie, które jeszcze może być wybaczalne u żony i córek jako kobiet, gdy to robią mężczyźni i to w charakterze urzędowym, już jest deptaniem laurów razym z gnojem przez takie zwierzęta, które nie potrafią rozróżnić laurów od gnoju... bo sami są za mali i podli, ażeby się zdobyć na laury, albo nie znają ich wartości i ocyny trudów i znojów, jakiemi musiały być zdobyte.
To znane całymu światu, a przede wszystkim ludowi śląskiemu, jak ciężko i trudno śp. W. Korfanty musiał zdobywać swe laury sławy i nieśmiertelności. Ja wiem co to znaczy być społecznikiem i trybunym ludowym na Śląsku, na własny skórze i w dwudziestoletni pracy po tych samych ścieżkach, ja, w tych samych salach co Korfanty, setki razy gadałem na wiecach i zebraniach, a nawet może jeszcze w gorszych warunkach, tak że jako jedyny najlepi mogę ocynic wartość zasługi śp. W. Korfantego, która była tak olbrzymia, że sumienie mi nie pozwala milczeć, jak widzę jak się „małostkową żądzą” uszczupla
Pamięć i zasługi.
Sprawę nawet brano z czysto osobistych względów i chciano zrozumieć to pragnienie zymsty za doznaną krzywdę: w tym wypadku Ulmann popełnioł i taktyczny błąd, nadużył władzy. Wedle prawa rzymskiego, które obowiązuje wszystkie kulturalne narody, (Ulmann) nie może być sędzią ani nie może prowadzić dochodzeń w sprawach własnych lub rodzinnych w charakterze urzędowym. Chyba że ma to być samosąd. Ale to na co sobie pozwalali w charakterze urzędowym p. Ulmann i sam Zbyszek w Paryżu w przesłuchiwaniu świadków, to ani z prawem nie ma do czynienia, ani to samosąd; to bardzo niezgrabne łamanie prawa godne epoki kamienia lub metody hitlerowskiej - na które by się śp. W. Korfanty nigdy nie był zgodził.
Zarzuca mi się sympatię do Grażyńskiego i podsuwa mi się, że występuję w obronie Grażyńskiego. Już kilka razy a może jeszcze okryślę to, co mnie z przeszłości łączy z Grażyńskim, co można uchwycić w jednym zdaniu: „Dobra znajomość Niemców i wspólny pogląd na niebezpieczeństwo, które nam Polakom grozi od Niemców” oraz to, że „Jak nikt inny miał zrozumienie dla Śląska Opolskiego i jego znaczenia dla Polski”. Nic więcy, ani nic innego.
Bezwzględny wobec zbrodni
Dlatego, tak jak jestym skłonny do wybaczenia jakichś wybryków, tak jestym bezwzględny wobec zbrodni. Traktowanie Korfantego w Polsce to już największa zbrodnia, która może być, bo to najpodlejsza niewdzięczność ludzi reprezentujących majestat Polski, spełniona człowiekowi, którymu się należało jak nawiększe uznanie za czyn, do którego on jedyny był zdolny i przez opatrzność przeznaczony (3 rano, 8.XI.41 r.).
(30.I.1942 r.) o godzinie 2 w nocy nie mogąc usunąć, po przeczytaniu szwajcarskiej gazety „Weltwoche”, zobaczyłem na nocnym stoliku zupeł-nie na spodzie pod różnymi gazetami i książkami tyn zeszyt, który niestety jak widzę już całe 10 tygodni nie miałem w ręku i wstydząc się spoglądam, co to za ostatnie notatki umieściłem. Czytam że sprawę |Korfantego dość szeroko rozdrobniołem, a może nawet bardziej aniżeli zamierzałem. Dla wyjaśnienia późniejszym czytelnikom dodaję, że w tym pisaniu robię co mogę, żeby zawsze tak pisać jak czuję, bez żadnych sztuczek i wyrachowania. Czytałem wtedy „Proces Brzeski” i dużo o tym myślałem, i właśnie o tych tragicznych dniach przed wojną wrześniową 1939 r. chciałem opisać to, co mi pozostało w pamięci.
Dłuższa przerwa w moim pisaniu powstała z niejasnych nawet mi samymu powodów. Jestym tak jakoś niedbały, czy leniwy, czy też nerwowy - sam nie wiem dlaczego jestym taki w ostatnich dniach, ja, miesiącach. Czyby to wina na tym polegała, że rozwiązano tą Radę Narodową i człowiek przed własnym sumieniem stracioł nawet tej jeszcze trochę „Daseinsberechtigung” (nie mam polskiego słowa) racja bytu, dla usprawiedliwienia swego bytu? bo tak doprawdy nie wiem, co tu na tym świecie jeszcze mam do szukania. Nie chcę pozostawić jakiegoś fał-szywego obrazu, że nie ma dla mnie roboty. Nie, byłoby aż za dużo, żeby nie te dyby, ale właśnie o to chodzi. Po prostu nie chce mi się. Straciłem moją dawniejszą energię. Czuję się młodym straconym, zgryźliwym kapryśnym niezadowolnoym ze świata, otoczynia i siebie samego. Żal mi moich przyjacieli, otoczynia, a już najbardzi moje córki Anny, która musi najwięcy wycierpieć. Chwała Bogu znosi ona cierpliwie te kaprysy.
Golgotę przeżywałem w nocy
Otrzymałem od Nurka z Lizbony aż trzy listy i fotki mego wnuka Eugeniusza. Dużo mi uciechy a nawet dyskretnych łez sprawiły rękopisy moje Żony i tyn miły chłopaczek. Rozmyślałem o ty tragedii tam w doma w rodzinie i tych pyskach, które Wam tam niestety dokuczały. Twoją, kochana Żono, Golgotę przeżywałem w nocy, nad Twojemi bólami, które tam przeżywasz i gdo wie, jak długo jeszcze i z jakim końcym jeszcze przeżywać będziesz?
Cieszy mnie Twój sposób pisania, kochana Żono, który się niedużo zmienił od czasów 1915-18 r., w których żeś mi tyle listów pisała - do Nysy i na wojnę. Cieszy mnie tyż i wiadomość, że otrzymujecie listy i paczki. Miałem dużo weselsze święta i Nowy Rok, jak gdybym je listy nie otrzymał. W święta i Nowy Rok nie wychodziłem, jak też w ogóle niedużo wychodzę na miasto. Tak się przywiązałem do domu, że nigdzie nie mam takiego spokoju jak w doma.
W międzyczasie zaszło sporo nowości wartych zanotowania. Ale nie ma to być jakiś dziennik, tylko opis moich przeżyć. Nie chcę się za bardzo wiązać na drobnostkach, żeby się w nich nie zgubić. A poza tym doprawdy, jak bym tak chciał opisywać, co się za dnia dzieje i słyszy - co gdo na kogo wymyśla, nie to by za parę lat, gdyby to gdoś czytał, to gotów pomyśleć, że to przecież notatnik wariata. Tak to niekiedy samymu mi się zdaje, że żyję wśród i że się samymu jest wariatym.
Wszyscy wyzywają na wszystkich, pomimo że nic im nie brak, jak trochę biedy i poważne prace. Doprawdy nie do wiary cośmy to za kapryśny naród nie wart, że nas ta święta ziemia nosi. Boję się kary boskie. Pocieszam się tym, że Pan Bóg w tyj wojnie jakoś dziwacznie karze nie tych właściwych winowajców. Dowód - ja zwiniłem, bo cierpią żona z dziatkami, kiey ja doprawdy mam więcy wszystkiego, jak pod dostatkiem. Aż zgroza o tym pomyśleć.
Tak będzie na wyspie czas w dalszym ciągu opisywać raz powzięte moje zadanie. Może to dlatego tak się jakoś trochę rozmazuję w pisaniu przed rozpoczęciem dalszego ciągu, bo to już bardzo smutny rozdział, jeszcze smutniejszy jak poprzedni. W imię Boże trzeba... Wojna. 1 września 1939 r.
Opracowanie R.K.