Biedak zostaje zdrajcą lub szpiegiem
Jedną z najsmutniejszych kart z historii Śląska, to można uważać sprawę dywersantów na początku wojny 1939 r. na Śląsku. Była to tragedia, która w swy potworności od wieków w historii nie widziała coś podobnego. Lud rdzennie polski, głodny, bez pracy. Niemcy przez granicę wabią na Śląsk Opolski pracą i zarobkiem. Gdy go już mają, to wtedy go dyskredytują podstępnymi spoza (niecz. wyraz) spraw polskich, tak że biedak nie z własny woli stał się albo szpiegiem, albo też zdrajcą inne sorty.
Niemcy zważali przede wszystkim, żeby to nie byli rodowici Niemcy, tylko Ślązacy - Polacy z krwi i kości. Za to przy wabieniu swych ofiar - robotników, mieli na kopalniach i hutach wywieszone afisze „Auch Aufstandische werden zur Arbeit angenommen” (Również powstańcy będą przyjmowani do pracy). To jest, że powstańców śląskich się przybiera do pracy. Mimochodym nadmieniam, że gdy się o tym dowiedziałem w 1938 r. w Katowicach, natychmiast zrobiłem chryję, że to potworny trik i trzeba tymu przeciwdziałać. Stwierdzam po prostu, że p. Kornke i inni z powstańczych władz mnie wyśmiali, że to dobrze, że Polacy za granicą zarabiają pieniądze i przywożą je do kraju. Niestety, to powtarzali nasi naiwniacy po naszych dygnitarzach z samym wojewodą Grażyńskim na czele, który był tego samego zdania, że za pomocą Niemców ma mniej bezrobotnych.
Dzieci agitatorami
Naturalnie, że gdy już takiego biedaka mieli na wpół wytarzanego przydługim bezrobociem, to poza robotą go wykorzystali do swych celów politycznych. I to tak: 1.) Musiał taki biedak wstąpić do Volksbundu (Związku Narodowego) na członka na terenie województwa. 2.) Jeżeli był żonaty musiał dzieci posyłać do szkoły niemieckiej i w czasie wakacji na „Ferienverschiebung ins Reich”. Wyjazdy do Rzeszy, gdzie te dzieci preparowano na agitatorów i Niemców, tak że jak powróciły, to chwaląc Niemcy spełniały swe zadania wśród polskich dzieci. 3.) Dwa lub trzy razy do tygodnia każdy robotnik miał poufny obowiązek brać udział, poza szychtą na tak zwanych kursach języka niemieckiego, a to w rzeczywistości było „Nationalpolitische Schulung” (szkolenie narodowo-polityczne). Na tych to kursach stwierdzali do jakich specjalnych zadań się nadaje poszczygólny robotnik do spełniania dywersji jako V kolonista (kolumnista). 5.) Młodszych, przeważnie odważniejszych, którzy mieli już za sobą służbę w wojsku polskim, gdy ich już miano dobrze spreparowanych, wysyłało się na kursy do obozów, jedyn przy Ottmachau (Otmuchów), drugi koło Brieg (Brzeg) na Średnim Śląsku. Tam ich szkolono już na całego w technice napadów na kopalnie, wysadzania mostów i budynków itp.
Tragikomedia
Już długie miesiące przed wojną przychodziły mi do uszu wiadomości o obozach. Były one założone i zapoczątkowane w maju 1938 r. i to dla Niemców z Sudetów, których tam umieszczano przed „Monachium”. Już w połowie sierpnia 1939 r. sprowadzano z tych obozów przyszłych dywersantów na granicę do Bytomia, Zabrza i Gliwic.
Na prawdziwy niemiecki sposób z precyzją i dokładnością przeprowadzano ćwiczenia napadów w większy liczbie na podobne obiekty jakie miano w programach napadów na Polskę. W jednym wypadku to napad się tak naturalnie udał, że z tego powstała tragikomedia. Był to ćwiczebny parę dni przed wojną napad na radiostację w Gliwicach.
Było to tak:
Stacjonowana w rejonie Gliwic grupa liczebna przeszło 100 głów była przeznaczona szturmować i obsadzić radiostację katowicką. Za to ćwiczono ten napad na radiostacji w Gliwicach. Parę dni przed wojną w największy tajemnicy przeprowadzono ćwiczenia i to pod firmą, że to polscy powstańcy szturmują radiostację gliwicką. Tak jak im nakazano szturmowali i wtargnyli. Atoli spikerzy nie widzieli co się święci, rozpoczęli krzyczeć na świat, że powstańce napadli Gliwice. Dopiero po chwili wyjaśniła się omyłka. Ale świat już wiedział, że Polacy naruszyli granicę, bo wtargnyli jakie 8-10 km aż do Gliwic, I to było nawet bardzo na rękę dla niemieckie propagandy szczujący naród niemiecki do nienawiści przeciw Polsce. Tak że to było może nawet przewidziane. Tak jak dalsze pełne obłudy chwyty były wykorzystane dla podniety ducha, który był mało bojowy w sierpniu 1939 r.
Prowokacje
Już od tygodnia przed wojną tymi ofiarami, obywatelami polskimi i Polakami zwabionymi i zbłądzonymi, przeprowadzano napady na posterunki graniczne prowokując Polaków do odwetu, który by był porządnym powodym do wojny. Trudno było utrzymać naszą młodzież powstańczą i strzelców przed jakimś nierozważnym czynym, do którego ich porywał młodzieńczy zapał. Pomimo to udało się: każdy napad dywersantów ze strony niemieckiej na Polskę wykorzystała propaganda niemiecka jako napad na Niemców ze strony Polaków.
Dwa, trzy dni przed wojną sam byłym na granicy i widziałem na własne oczy ślady napadu, słuchałem z wiarygodnych ust opowiadania napadniętych, jak się to miało w rzeczywistości. W radio katowickim opieraliśmy to jak tylko mogliśmy w audycjach w języku niemieckim, ale to wszystko było na nic, bo wojna postanowiona. To były tylko takie małe utarczki, które przeprowadzano z błądzącymi Polakami, w razie gdyby w ostatniej chwili nie doszło do wojny, aby Niemcy mieli wymówkę, że te napady robili nie Niemcy z Niemiec, tylko Ślązacy Niemcy, którzy chcą „zuruck ins reich” (powrotu do Rzeszy).
Koronę tej parfidii przysadzono wtedy, kiedy już na szerszą skalę rozpoczęto atakować i napadać kopalnie i to posługując się tymi ofiarami. Niech służy jako dowód i przestroga późniejszym pokoleniom moje następujące spotkanie z matką jednego z tych dywersantów, którego powstańce złapali do niewoli przy napadzie na pewną kopalnię przy Michałkowicach.
Matka dywersanta
Kiedy to wychodzę z gmachu głównego biura Zarządu Związku Powstańców widzę w podwórzu dwie rozpłakane kobiety. Jedna z nich mająca jakie 50 lat na wpół nieżywa. Druga, młodsza lepi się trzymała na nogach. Sam byłem w bardzo podnieconym nastroju, podchodzę do tych kobiet z ciekawości, co tak płacze i rozpacza. I co słyszę. Była z okolicy granicznej koło Chorzowa, matką jednego z tych dywersantów, którego złapano nad ranym. Ona dobra Polka. Ojciec powstaniec odznaczony orderami, patrzała Polski. Chłopaka po powrocie z wojska polskiego, w którym dosłużył się aż kaprala, zwabiono jako bezrobotnego do prace do Niemiec. Tam go wciągnięto do szeregów dywersanckich i przy napadzie na kopalnię wpadł w ręce powstańców, którzy bronili kopalni, a dowodził jego ojciec. Naturalnie że jeńców odprowadzono do Katowic i stawiono przed sąd polowy jako dywersantów. Do tego przekroczenie granicy państwa w cywilu z bronią w ręku, to więcy jak pewne, że wyrok - kula w łeb. A ta matka przybyła do Zarządu Głównego Związku Powstańców w Katowicach, aby prosić o życiy swego syna. Ojciec widząc swego syna, którego wychowała na Polaka, przeciw sobie jako wroga, rzekomo dostał takiego szału, że kto wie jeżeli jeszcze żyje, czy już nie popełnił samobójstwa.
Mordercza broń
Jak mogłem pocieszałem zrozpaczoną matkę wiedząc, że to niedużo pomoże, znając prawo wojny. Poszedłym od tej nieszczęśliwej matki sam ze łzami w oczach, z rozpaczą nad dolą naszego śląskiego ludu. Pomiętam że los tej rodziny tak mnie wzruszył, że przyszło mi na myśl pytanie: „Cóżeś ty pobożny, bogobojny ludu śląskiego tak zgrzeszył, że cię Pan Bóg tak karze? Czy to nie dość tych mąk i cierpień Panie Boże, któreś się po wojnie 1918 r. dopuścił na nasz ludek, że wciąż na nowo takie cierpienia na niego kładziesz”? Że wtedy sam nie zwariowałem z bólu i rozpaczy, to dziś temu się dziwię.
Na drodze spotykam kolęgę, którymu opowiadam to co słyszałem i widziałem, on mi opowiada, że tam gdzieś przy koszarach właśnie rozstrzelali ich kilkadziesiąt jako obywateli polskich, dywersantów walczących przeciw własnymu krajowi i narodowi. Tak matko, i twój syn już nie żyje. A co się stało z ojcym nie wiem, jeżeli sam sobie życia nie odebrał, prawdopodobnie rozstrzelali go Niemcy jako Polaka, dowódcę oddziału powstańców śląskich.
Tragedio ziemi pod krzyżem i ludu od wieków ukrzyżowanego na Śląsku, kiedy ty się raz opamiętasz. Ojciec i syn giną od morderczych kul. Dziś syn od polskich kul, jutro ojciec od niemieckich. Syn ginie z winy tej, za którą se życie dał ojciec. Nie miała Polska chleba dla syna, poszeł w świat go szukać. Zamiast chleba dali mu morderczą broń, aby zamordować ojca, braci, ojczyznę. Może biedak nie wierzył, że tak daleko dojdzie, na pewno myślał, że może tylko jedyn drugiego tak się straszyć będzie, że do strzelania nie dojdzie. Przyszeł dzień gdzie stwierdził, że się mylioł. Musiał iść. Nie można było się cofnąć. Tyż nie szło ręce dźwignąć do góry i rzucić broń, bo za nim w plecach bacząc go - czarny diabeł w postaci SS, nie dowierzający swej ofierze, liczący się z tym, że może a nóż krew się odezwie w sercu jego ofiary. Nie mając wyjścia szedł na ślepo, na pewną śmierć.
Opracowanie R.K.