List do redakcji
Pisząc artykuł, który ukazał się w nr 33 z dnia 14 sierpnia 2002 r. w „Nowinach Raciborskich” pod tytułem „Byliśmy nawet w II lidze” starałem się w jak najbardziej skondensowanej formie przedstawić historię podnoszenia cieżarów w Raciborzu. W obawie, że sprawię komuś przykrość, nie wymieniając go wśród działaczy w ponad 50-letniej działalności sekcji, nie wspominałem nikogo. Wymieniłem jedynie trenerów i niektórych wyróżniających się zawodników. Okazało się, że jednak źle zrobiłem.
Ograniczę się do najnowszej historii. Jak wspomniałem w artykule, po rozwiązaniu klubu KS „Unia” w październiku 1999 r. nad sportem ciężarowym w Raciborzu zawisła groźba likwidacji, mimo istnienia bardzo dobrej bazy treningowej.
Jednym z działaczy, którzy mimo to postawili sobie za punkt honoru utrzymanie sekcji, był pan Krzysztof Jarmuła (niegdyś żużlowiec ROW Rybnik). Szukał wszelkich możliwych sposobów rozwiązania problemu. Ostatecznie porozumiał się z panem Januszem Obarymskim, dyrektorem MOS, a zarazem prezesem TKKF „Belfer”, który nie widział przeszkód w przyjęciu sekcji w struktury organizacyjne ogniska. Pan Jarmuła jest obecnie kierownikiem sekcji i służy własnym transportem do przewozu zawodników na imprezy. Opiekę medyczną sprawuje zaś bezinteresownie lek. med. Witold Ostrowicz, były zawodnik sekcji. Z radą i pomocą pospieszyli też byli czołowi zawodnicy - Kazimierz i Jan Kwaśniewczowie. Z wielką przychylnością w sprawę utrzymania ciężarów w mieście działacze spotkali się ze strony władz magistratu, w tym wiceprezydenta Mirosława Lenka. Spotkaliśmy się ze zrozumieniem ze strony działaczy MKZ „Unia”, pana prezesa Piotra Starzyńskiego, Mirosława Tabora i Henryka Delonga, którzy umożliwili sekcji korzystanie z siłowni i pomieszczeń sanitarnych klubu.
Przepraszam, że wymieniłem jedynie niektórych działaczy, oddanych naszej sprawie w najnowszej historii sekcji. Nie czuję się na siłach wspominać wszystkich z całego okresu jej działalności. Jeżeli jednak kogoś nie wymieniłem, lub zrobiłem to bez zgody, to z góry przepraszam.
Fryderyk Schneider