Widzę: bezdomny, myślę: degenerat?
Zarośla, przez które mało co widać. Godz. 18.00. Szarzy się, ale wiem, że wcześniej nie mam tutaj czego szukać, mogę bowiem nikogo nie zastać. Idę daleko od zaparkowanego samochodu. Nie ukrywam, trochę się boję. Kogo zastanę? Na pewno zdążyli już wypić „dżingsa”, może leżą pijani? Przecież nie wiedzą, że mam przyjść. Nikt mnie tu nie oczekuje. O co ich wtedy zapytam? Może mnie okradną? Myśli kłębiły się w głowie.
Z daleka głos radia. Na skórzanym fotelu siedzi mężczyzna z gazetą w ręce. Czyżby działkowicz? Nie, niemożliwe, nie ma altany za to jest obskurny garaż obwieszony szmatami.
Przepraszam, czy to pan jest jednym z bezdomnych, którzy tu mieszkają? - pytam.
Tak, proszę usiąść - zaprasza. Przepraszam, że wcześniej pani nie zauważyłem, ale rozwiązywałem krzyżówkę!
Andrzej (48 lat), Stanisław (46 lat) i Janusz (35 lat) (taki skład był przynajmniej kilka tygodni temu, kiedy tu byłam) mieszkają tu już drugi rok. Wcześniej był tu jeszcze Irek, Andrzej i Bronek. Odeszli. W garażu trzy prycze, piecyk, dwa stoliki. Na jednym z nich ramka ze zdjęciem trójki roześmianych dzieci. Na ścianie lustro i święty obrazek.
Jesteśmy przecież katolikami - tłumaczy Andrzej, widząc moje zdziwienie.
Andrzej, kawaler, całe lata mieszkał ze swym ojcem w Wodzisławiu. Kiedy zmarł, w mieszkaniu zamieszkała siostra z rodziną. On wyjechał do Warki, pod Warszawą, do pracy. Kiedy wrócił, po pół roku, zamki były zmienione, a on administracyjnie wymeldowany. Nie eksmitowany, wymeldowany. Nie chcieli płacić, za osobę, której nie było, rachunków np. za wywóz śmieci - tłumaczy. Został na bruku. Wyrobiłem nowy dowód. I to był mój błąd. W rubryce zameldowanie napisano mi brak. Do pracy nikt cię wtedy nie przyjmie. Nawet do Czech do pracy nie można pojechać.
Tułał się po mieście, w końcu znalazł miejsce w jednym z domów opieki społecznej. Nie chcę narzekać. To jednak nie takie proste, żeby w jednym pokoju mieszkać z gromadką ludzi. Każdy ma inne przyzwyczajenia, inne potrzeby. Jeden pali, drugi chrapie, trzeci wymiotuje… Zapraszam by każdy chociaż jeden dzień tak się przespał, a raczej nie przespał. To mój wybór, że chcę mieszkać pod gołym niebem. Nikogo za to nie winię, ale niech nikt mnie też na siłę nie zmusza żyć w grupie - tłumaczy Andrzej.
Prawie rok mieszkał ze Stanisławem w bunkrze. Niestety, latem było tam zimno, w zimie zaś woda lała się na głowę. W końcu i tak małolaty go podpaliły. Nie mieli do czego wracać. Upatrzyli więc sobie piękne pomieszczenia, daleko w zaroślach. Nieużywane od lat. Dwa połączone z sobą. I co ważne - z oknem. Zamieszkali tu. Poprzynosili ze śmietników meble, dywan, nawet półki. To było coś. Pewnego dnia, kiedy wrócili ze zbierania złomu, niczego nie było. Tylko kupa gruzu. Przyjechała fadroma i wszystko zburzyła - wspomina.
Pojechali więc znów do Warki. Zabrali co jeszcze się ostało. Byli tam cztery dni, okradli ich ze wszystkiego. Jedli jabłka, szczaw, surowe śliwki. Za kubek wody musieli płacić 1 zł. Tam też są bezrobotni, niezadowoleni, że inni przyjeżdżają - tłumaczy prawdopodobną przyczynę. Zresztą dziś to normalne. Pokaż się tylko przy śmietniku w Jastrzębiu, a cię zarąbią. Co miasto to swój rejon.
Andrzej 28 lat ma przepracowanych. Za dwa lata emeryturka, skończę wtedy 50-tkę - cieszy się. Zaraz wynajmę mieszkanko.
Ale dziś nadal szara rzeczywistość. O 5.00 pobudka, później poranna kawka, śniadanie. Około 6.00 wychodzą do peweksu. To ich praca, a Peweks to śmietniki. Idą we dwóch. Jeden zostaje, od niedawna z małym Kajtkiem, którego Stasiek dostał od dzieci, by nikt nie ukradł tak już skromnego „majątku”. Zbierają głównie złom i puszki, które oddają do skupu. Żałują, że w okresie zimowym puszki w skupie są tańsze o połowę niż w sezonie letnim, a przecież trudniej je znaleźć. Trzeba ich nazbierać dwa razy tyle co w lecie, by otrzymać tę samą zapłatę. Około 25 zł to ich dzienny zarobek. Na trzech. Najgorzej jest rano w poniedziałek, zwykle nie ma już nic do jedzenia, bo w sobotę tylko do 13.00 skupy otwarte, więc nie za wiele się zbierze, a w niedzielę nie chodzą.
O 14.00 codziennie wracają z pracy, jedzą obiad, który gotuje ten co pozostaje. I znowu do peweksu, tak aż do wieczora. Posiłki są zwykle bardzo skromne, a i zdarzało się, że przez trzy dni nic nie jedli. Kaszanka, ziemniaki, w piątek placki lub grochówka. Na śniadanie chleb, czasem z kiełbasą.
Po 15-tym zwykle więcej na śmietnikach leży, bo ludzie po wypłacie - tłumaczy Andrzej.
Do peweksów chodzą od lat. Już teraz nie wstydzę się tego, gdybym kradł to miałbym się czego wstydzić. Ale chodzenia po śmietnikach? - dziwi się Andrzej. Ludzie są do nas różni. Większość osób znam z lat pracy, z niektórymi chodziłem do szkoły. Masz tu Andrzej, wołają z daleka i coś dają. Czasem i marynarka czy buty się zdarzą. Zresztą ubrań na śmietnikach było niegdyś więcej. Teraz, gdy wprowadzili specjalne kontenery na ubrania, mało co idzie znaleźć. Wywożą te ciuchy, a nasi bezdomni nie mają w co się ubrać. Chleb co niektórzy wieszają w workach na śmietnikach, inni prosto do kosza walą. To grzech żeby chleb do śmietnika wyrzucać. Mamy też zasadę, że bierzemy tyle, ile nam potrzeba. Zawsze dla następnego, który przyjdzie po nas, też coś zostanie.
Grzebanie w śmietnikach nie było od początku ich źródłem utrzymania. Chodzili żebrać. Ich był zwykle teren w kierunku Chałupek.
Niestety, czasy się zmieniły. Panie, dwie Cyganki, dwie Rumunki, tu niby dwóch bezdomnych, ja już nie wiem kto tu co potrzebuje. Idź pan - mówią dziś ludzie i nic nie dają. Byleby jakaś praca była. Stasiek cztery lata na bezrobotnym zarejestrowany, tylko chodzi i się podpisuje. Nawet wyjechać na sezon do pracy nie można, bo musi się stawiać.
W garażu na wieszaku wisi też garnitur. Wiadomo, do peweksu w nim nie idziemy, ale do kościoła czy do syna siostry zawsze. W końcu nie musi wiedzieć co wujek robi, nawet i dwie czekolady i napój mu kupię. Nie chodzę tam jednak za często, bo kosztuje nas to dzienne wyżywienie. Choć chciałbym częściej.
Bezdomni zasmakowali już nieżyczliwości ludzi, ale i życzliwych też nie brakuje. Cufale się zdarzają. Niech sobie pani wyobrazi, przyjechał raz jakiś nieznajomy facet i przywiózł nam całe dostawcze auto pulpecików, zrazów, gołąbków, keczupów. Mówi, że widzi nas tu jak do pracy jeździ i w końcu wstąpił. W czterech żeśmy to znosili, nawet nie było czasu podziękować. Jedna z firm, która mieści się niedaleko, też jest dla nas życzliwa. Dostaliśmy kołdry, kurtki. Czasem nie wiadomo komu podziękować. Rzucą i odjadą. Ale i nie brakuje tych, co jadąc do pracy wyrzucają tu z pędzących samochodów kosze na śmieci. Potem dostajemy worki i każą nam sprzątać, bo niby to nasza wina. Sprzątamy, bo chcemy tu spokojnie mieszkać - tłumaczy Andrzej. Z chęcią i altanę na lato byśmy tu sobie postawili, wymalowali i tapety położyli. Jeden z nas murarz i tynkarz. Na śmietniku to i całe rolki tapety znaleźć można, bo baba się wkurzyła, że chłop nie ten kolor kupił i wywaliła.
Za rzeką Sekwaną, jak ją Andrzej nazywa, działkowcy. Jak twierdzi żyją bezkonfliktowo. Pani, jakbyśmy byli wandale i ożyroki, to by nas zaraz pogonili. A oni czasem i na grilla zaproszą, i cieszą się, że im tu altanek popilnujemy. Zresztą niech pani idzie do Ryśka i spyta czy im tu przeszkadzamy. Poszłam, niestety nie zastałam nikogo. Okres jesienny, wiadomo większość działkowiczów grzeje się już w domach.
W Wodzisławiu chodzi ze 150 bezdomnych. Znam dużo. Nawet jedna rodzina w lesie mieszkała. Niektórzy są już degeneratami, inni zwykłymi bezdomnymi. Zresztą co nie powiem, to i tak o nas degeneraci pomyślą. Tak myśli większość widząc bezdomnego, który kopie w śmietniku. Do opieki nie pójdę, bo całe życie klamek nie całowałem, umiałem wyżyć i urzędnicy nie byli mi potrzebni. Byli tu zresztą raz, ale więcej się nie pokazali. Jedno mnie tylko od urzędników interesuje. Czy mogę głosować? Jeśli tak to gdzie? Ustala się miejsca głosowania według zamieszkania, a ja go nie mam. Całe życie chodziłem na wybory, w końcu nic złego nie zrobiłem, by nie móc głosować. Praw obywatelskich mi nie odebrali. W końcu muszę zagłosować na swoją przyszłość….
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska