Śmierć mie nie cyknie
Tytułu profesora nie ma, nie szefuje żadnej organizacji a znają ją tu wszyscy. Całe swoje życie poświęciła pomocy innym.
Miała 17 lat kiedy spakowała kuferek i odeszła z rodzinnego domu. U mamy było wspaniale, przytulnie i ciepło, ale jeść trzeba było. Zamieszkała u ciotki Zakrzowskiej w Rybniku, która znana tu była z działalności handlowej. Stanęła więc za ladą w jej sklepie. Siedź w kącie bałamoncie, przyjdzie czas znejdą cie - śmieje się pani Antonina. No i znejdli mie tu rodzice przyszłego chłopa. Co dzień robili w sklepie zakupy. Też byli tu znaną rodziną, mieli sklep tekstylny. W końcu stwierdzili: weźniesz se naszego Janka. I koniec.
Za mąż wyszła w 1940 r. Wtedy ostatni raz widziała swych dwóch braci. Alojz i Józef z wojny już nie przyszli. W 1942 r. urodziła syna Henryka, pięć lat później Stanisława. Było się przy czym kręcić, pomocy znikąd. Pieniądze też się nie przelewały.
Pani Antonino, ta baba ni mo kaj miyszkać, spolił się jej dom, chłop nie żyje - oznajmił pewnego dnia znajomy. Mocie sam dużo izbów. Weście jom na chwila. Co było robić? Wzięła obcą osobę. Nie widziała jej nigdy wcześniej. Co tam, jedyn talerz zupy wiyncyj mie nie ubydzie - pomyślała. A pani Chmielewska, bo tak się ta kobieta nazywała, była naprawdę biedna. Żona policjanta z okresu międzywojennego, miała ogromne problemy by po wojnie otrzymać choć parę złotych emerytury. Do dzieci pani Antoniny była jak babcia, do pani Tosi jak mama. Wszyscy myśleli, że to moja matka - mówi pani Tosia. Żyła u nich do śmierci, pilnowała Stasia i Henia, pani Tosia mogła podjąć pracę. Pieniędzy więc nie ubyło a wręcz przybyło.
ZUPY NIE BRAKŁO
Nowi lokatorzy w naszym budynku? - pomyślała, kiedy zobaczyła pana Millera. Nie, nie, ja mieszkam w Katowicach, a tu w Zakładzie dla Psychicznie Chorych mam swoją żonę. Odwiedzam ją. Pan Miller coraz częściej bywał w Rybniku, z Tosią poznał się na tyle dobrze, że zabrał ją do swojej żony do zakładu. Ta Millerowa to była fajno baba, w końcu jak jej chłop nie móg przyjechać z Katowic skoczyłach tam do ni nieroz z jakim kurczaczkiem. Znajomość pogłębiała się, dlatego niezmiernie zrobiło jej się przykro kiedy Miller zmarł. W zakładzie żony już nie zastała. Nie dało mi to pokoju, pojechałach do ich mieszkania w Katowicach, wchodza, a tam Millerowa nie umyto, zmazano od wąglo, skulono od zimna. Ni miała nikogo. Spakowałach ją i zabrałach do domu. Żyła tu cztery lata. I dla niej talerza zupy nie brakło.
Telach dzieci wychowała, a teraz sama miyszkom - żaliła się matka Antoniny, która cały czas mieszkała w Połomi. Mom 84 lata i nie poradza już sama se dować rady. Jak mi się synki pożyniom przyda do was - odrzekła Tosia. I przyszła. Do końca życia opiekowała się, schorowaną już później matką. Mąż umarł, synowie pożenili się. Kiedy matka umarła, sama została w tym dużym domu. Przeniosła się więc do małej izby przy poczcie.
I ZNÓW MATKĄ
Pani Antonino Molyndowa umrzyła - przyszedł tam do niej pewnego dnia znany w całej okolicy ks. proboszcz Pisula. Przeca wiym ksiynżoszku. Cało wieś o tym godo. Wdowa zostawiyła dwóch synków. Kiedy dowiedziała się po co przyszedł, z wrażenia usiadła. Nogi się pode mną ugięły - wspomina. Jo do was prziszoł, boście w okolicy som znani, że serce dobre mocie a na biednych łaskawym okiem zaglądacie. Weźcie se tego małego synka za swe. To był dla niej szok. Nie zgodziła się. Nie dom rady, piyrszej młodości żech ni ma - odpowiedziała. Ksiądz jednak nie odpuścił, najpierw szukał dla niego innej rodziny, ale nikt się nie zgodził, do domu dziecka nie chcieli go dawać. W końcu znów zapukał do drzwi pani Antosi. Jak nie przydziecie do nas mieszkać to jo się utopia - wypalił ze łzami w oczach mały Antek. Antosiu, docie mu konsek chleba i do tego łyżka feta - tłumaczył Pisula. I ku tymu seta - żartowała Antosia. Co było robić. Spakowała walizki i przeniosła się do 12-letniego Antka. Drugi syn Molendowej Alojz był już żonaty. No i znów została mamą. Antek ma już żonę, a Alojz nie żyje. Na jego pogrzebie było 165 taksówek, bo sam był taksówkarzem - wspomina pani Tosia.
WSZYSTKO ROZNIOSŁACH
Mimo obowiązków, nie brakowało jej czasu by często zaglądać do siostry Anny. To przez nia - śmieje się, poznałach Józefa Fuska. Był od ni sąsiadem. Od niego dowiedziała się smutnej nowiny. To był szok, kiedy powiedział jej, że ukochana siostra Anna wraz z mężem zamieszkała w domu starców w Raciborzu. Spakowała pusty kuferek i nie namyślając się pojechała po nich. Niestety, kiedy przyjechałach, leżała w szpitalu w Raciborzu, z którego już nie wyszła. Zmarła tam. Jej mąż nie chciał się do mnie przenieść - wspomina. Nie zostawiła go jednak samego, każdego lata mieszkał u niej, był niewidomy, więc było się przy czym kręcić. Na zimę wracał do domu starców. A pani Antosia nie byłaby sobą, gdyby i tam nie znalazła kogoś, komu warto jeszcze pomóc.
Jo bych z tynsknoty umrzyła, boch cie tak długo nie widziała - powiedziała jej pensjonariuszka Anna Kryska. Pani Tosia była jej bardzo wdzięczna, bo nieraz pani Anna pomagała szwagrowi. Mimo, że ten już od lat nie żyje, pani Tosia co tydzień wsiadała w autobus i jeździła opiekować się panią Anną. Dziś już rzadziej, bo zdrowie już nie to, ale nie może przecież o niej zapomnieć. Trza jakigoś kurczaka zawiyść - tłumaczy.
Nie zapomniała też o sąsiedzie siostry - Fusku, do którego do śmierci z jedzeniem jeździła.
Wszyski dobra z domu rozniosłach, kożdymu coś wziynach, a paniczko jakoś se radza. Bogato żech ni ma, ale z głodu nie umiyrom - tłumaczy. Coch wyniosła, Pómbóczek mi jakoś dowoł nazod. Roz już rychtyk myślałach, że bydzie ciynżko, bo na wieczór ani sznity cheba nie zostało.
Jo wom ze zbijanio prziniosła - w drzwiach stanęła Otusia od Mazurka, a potem jeszcze ktoś z kołaczem weselnym zapukał. I znów było co jeść.
Chłopiskami nie miałach czasu się interesować, wszystkich biednych musiałach obiegnąć, we ćwikli porobić, dobytek oporządzić - tłumaczy. Mie tak dość ludzie przoli. Nie chacharzyłach się. Dopiero niedawno znalazła trochę czasu i zapisała się do Koła Gospodyń Wiejskich. Najstarsza gos-podyni jest jedną z najmłodszych członkiń. I tak dostałach już medal, za wychowani sieroty - chwali się. Niech pani jeszcze na kawa przyjedzie, to go znejda i go pani pokoża - mówi mi. Yno niech da pani pryndzyj znać, bo moga po wsi lotać.
To tak specjalnie, śmierć mie nie cyknie, bo mie przeca nigdy w doma ni ma.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska