Hańbiciele honoru narodu polskiego
Jeszcze do tego wszystkiego zgubioł mi się Murek, tak że byłem ostatecznie załamany. Tyn Żyd Kasel był jedynym, który mnie nie opuścioł. On mnie odprowadził aż do mostu granicznego. Jakoś nie mogłem położyć nogi na tyn most. Była dobra pogoda i ja siadłym na kamieniu, patrzę na tę Polskę i lica mi się oblewały krwawymi łzami. Nikogo nie widziałem. Że mi serce nie pękło od żalu, bólu o ojczyznę, w której przypadło mi być tak krótko, w której pomimo tak krótkiej chwili pobytu w niej tyle doznałem przykrości i zawodów. Pomimo to, gdy przyszło ją opuszczać, to serce z żalu mi się darło. Przynajmniej jakie trzy godziny siedziałem na tym kamieniu, Kasel obok mnie, płacze ze mną, tak Żyd patrzył, płakał o Polskę, w której jako proletariusz nie miał łatwego życia.
W drodze do Rumunii
Dużo wozów i luda w tym czasie przejechało most do Rumunii. Aż tu gdoś przychodzi do mnie i powiada: Arka, chodź do naszego autobusu, mamy miejsce. To był Stefan Murek, który mnie szukał po Kutach i biedak mnie znalazł na moście.
W autobusie M.S.Z. na siedzeniu obok znanego malarza p. Wałentynowicza przekroczyłem granicę polsko-rumuńską dnia 17.IX.1939 r. o godz. 3 po południu.
Polsko, ojczyzno mi tak droga, czyja cię też jeszcze zobaczę na moje oczy? To były moje ostatnie słowa opuszczając kraj (30.III.42 r., 1 godz. w nocy).
Jedyn szczegół, zdaje mi się, że bardzo ważny, nie dość wyszczygólniłem w opisie moich spostrzeżeń podczas moje wrześniowej wędrówki. Gdy nad ranym zaprzestałym pisać i trochę przeszperałem w moi pamięci, to mi się przypomniał. To jest prosty lud polski, tyn szary, z wioski i miasteczek, od pługa i fabryki. Tyn wszystki, który żył w Polsce z prace swoich rąk, a nie z jakiegoś tam urzędolenia lub subwencji, które zgangrynowały całe masy poćciwego obywatela przewracając mu w głowie.
Od Katowic do Kut wszędzie widziałem jak tyn prosty obywatel bohatersko spełniał swój obowiązek. Wszędzie można było spotkać młodych chłopców, robotników dążących jako rezerwiści do swych miejsc przeznaczonych w karcie mobilizacyjnej. Nieraz bardzo widoczny był kontrast: jak się gdzieś stało na drodze, obok dworca, i się patrzyło jak ci proletariusze nie raz się wieszali na wagonach, żeby na czas zdążyć do swego oddziału i walczyć, a na szosie sznur luksusowych samochodów obładowanych do ostatka walizami. jak jedni, tak drudzy w największym pośpiechu, z tą różnicą, że tyn proletariusz dążył na front bronić ojczyzny, a tyn dyngnitarz, który pełnym pyskiem używał tej ojczyzny, bogacioł się z niej, tyn uciekał w kierunku granice, urządzał siebie za granicą, zabezpieczał swój dobrobyt. Bronić jej ojczyzny przed wrogiem w niebezpieczeństwie, spełniać swoje funkcje z narażeniem życia, nie, to on pozostawioł tymu „pospólstwu” chłopu, robotnikowi, mniejszemu urzędnikowi.
Krwawiący kraj
Tak samo fatalne wrażenie robiły tyż te ewakuowane urzędy, które jak karawany ciągły z niemożliwym bagażym na samochodach przez krwawiący kraj, wywołując jeszcze większy bałagan i zamieszanie. Ministerstwa, Województwa, różne urzędy i sztaby, Bóg wie skąd i na co potrzebne, takie liczne załogi tychże, to był taki niegodny obraz, że nie powinniśmy pozwolić na zapomnienie tegoż; już dlatego, aby w razie czego nasze potomstwo w nowej Polsce temu zapobiegło, czego Boże nie dopuść, by się coś podobnego miało zdarzyć.
Specjalnie na uwagę, na uwiecznienie tych plam zasługują - na tle bohaterskiej postawy naszego narodu, który się rozpoczliwie bronioł - te uprzywilejowane parazyty siedzące w wojskowych sztabach. Nie dość, że z niedołęstwa i zbrodniczej próżności nic nie przygotowali, nie przewidzieli, to gdy uderzył wróg pierwsi zwiali, zostawiając wszystko razym z wojskiem i ojczyznę, ratując swoje drogocynne życie, kochankę, waluty, biżuterię, w najlepszym razie ewentualnie legalną żonę. Naturalnie, żę ewakuacja, bo tak nazywano dezercję, była przeprowadzana na służbowych samochodach, naturalnie konfiskowanych. dla ułatwienia i wywołania pewnego wrażenia ci panowie pooblekali się w najparadniejsze mundury z całym splendorym orderów. gdzie wojsko, co robi, co mu brakuje, to ich nic nie obchodziło. Na pastwie losu pozostawiono armię, która doprawdy biła się na własną rękę, bo nie było przygotowanych planów, a już w akcji nie można było odnaleźć sztabów z dowódcami. Moje uwagi odnoszą się nie tylko do głównego dowództwa, nie nawet mniejsze ugrupowania postępowały zupełnie tak samo.
Daj Boże wrócić do kraju
Daj Boże wrócić do kraju, będzie to niemałe zadanie - wywieszać tych łotrów, nie dla przyjemności, ale dla przestrogi po wieczne czasy. Sędziami będą ofiary co dziś cierpią i jęczą w niewoli od batów i głodu, a którzy się bili rozpaczliwie do upadłego ratując honor armii i narodu polskiego.
Niech sobie każdy wyobrazi, jak to na mnie deprymująco musiało oddziaływać, na tego, który całe lata chwalił imię Polski, nawoływał do zachowania wiary w Polskę zwątpionych braci Polaków w Niemczech, stawiając naród polski pod każdym względym jako pierwszy w świecie; i to w Niemczech, najgorszych wrogów, ja, odwiecznych wrogów wszystkiego co polskie.
Sam będąc bezsilnym - do niczego nie zdatnym - z niemieckim paszportym w kieszeni, w tak szalonych, denerwujących czasach, gdy wartość życia ludzkiego spadła do minimum. Rozważcie - jak mnie takie niedołęstwo, tchórzostwo musiało po prostu załamać. Ja, który na niezliczonych wiecach, zebraniach, w artykułach wychwalałem Polskę silną, mocarstwową i gotową, krzepiąc, podniecając na duchu zwątpionych Polaków w Niemczech, sam święcie wierząc nie tylko w wojsko, ale i dowództwo. I tu los tego chciał, że mnie przeznaczył na naocznego świadka tylu niedołęstw „rządzącej kasty”, dla której Polska była otomaną i dojną krową.
To jest fundament
Jedno pocieszające, co mnie napawa pełną wiarą w sercu, to ta najlepsza część narodu polskiego jaką jest prosty lud, tyn chłop od pługa i tyn robociarz z fabryki, to jest fundament. Tak samo wierzę w młodsze pokolenie, to z polskich szkół, to które dziś przechodzi w kraju tyn ogień niewoli, znęcania, a już dziś zawstydza tych wszystkich, których można spokojnie i świadomie nazwać hańbicielami honoru narodu polskiego.
Nazajutrz p. prezes Raczkiewicz poszedł do konsulatu i gdy wrócioł widziałem, że go tam warszawska dygniteria, przede wszystkim M.S.Zetowska tak dalece przekonała, ze stary rząd będzie dalej urzędował w Rumunii, że zaproponował mi wyjazd do Bukaresztu z nim i inż. Piotrowskim. Mój wyjazd nie doszedł do skutku, bo pan szofer oświadczył, ze wóz nie wytrzyma dalszego obciążenia. Po tym ja też już dalej nie nalegałam, pomyślałem sobie po prostu „pal diabli z takiemi srołami”.
Gdy później się dowiedziałem, że p. Raczkiewicz został prezydentym pomyślałem sobie: byłeś niezłym wróżem. Zresztą z tym prezydenctwem Raczkiewicza była taka sprawa. Może nie zaszkodzi to bliżej opisać w tym miejscu, wprawdzie dowiedziałem się o tej sprawie później we Francji, ale z miarodajnych ust, tak że nie ma żadnej wątpliwości.
Jak wojewoda Raczkiewicz został Prezydentem R.P.
Jednym z warunków rządów alianckich przyznania uznania polskiego rządu i istnienia dalej Polski jako strony wojującej, było radykalne skończenie z dawniejszymi rządami w Polsce. Jednak pomimo to uważano, że nowy rząd Polski będzie mieć większe znaczenie i wagę w neutralnym świecie, jeżeli on będzie oparty na platformie konstytucji R.P.
Opracowanie R.K.