Obdarzał dobrocią każdego
W swojej posłudze ks. Leszek użyczał ciepła rodzinnego, domowego tym, którzy go nie znali. Czynił to przez włączenie ich we Wspólnotę, która razem się modli, pracuje i świętuje. Ludzie trafiali tu różnymi drogami, często z więzienia lub z dworca, z zakładów odwykowych, skierowani przez Ośrodek Pomocy Społecznej, a nawet z opuszczającej nasz kraj Armii Radzieckiej. Najczęściej były to osoby uzależnione i obciążone różnymi chorobami społecznymi lub takie, które przeszły kuracje odwykowe i potrzebowały umocnienia w swoich postanowieniach oraz wielorakiej pomocy z zameldowaniem włącznie, potrzebnym do uzyskania dowodu osobistego. Najbardziej jednak potrzebowały akceptacji i uznania swej godności, czyli dowartościowania. Ks. Leszek przygarniał wszystkich, nie pytając skąd i dlaczego? Taktownie czekał aż sami się otworzą. Umiał wytworzyć specyficzną atmosferę w Domu. Tu każdy czuł się jak w gronie rodziny. Przy wspólnym stole zasiadali biedak z profesorem, ludzie z tytułem doktora i ojciec rodziny po leczeniu odwykowym, posłanka na Sejm i dziewczyna lekkich obyczajów. Wszyscy czuli się napełnieni pokojem i radością, a podczas wspólnej Eucharystii w kaplicy Domu przekazywali sobie znak pokoju. Ks. Leszek bardzo kochał dzieci i był ogromnie wyczulony na ich los. Niektóre urodziły się w Domu Chleba, wiele zostało tu ochrzczonych. Zastępował im często ojca, dziadka, wujka. Wielu rodzinom, które przeszły przez „Dom Chleba” dalej pomagał.
Oto jedna z takich historii. Kiedyś do Drzwi Domu zapukał młody mężczyzna, będący na skraju załamania, o krok od targnięcia się na swoje życie. Niewypał w interesach, długi, brak pracy i mieszkania, trzecia nieplanowana ciąża żony. Podobnych tragedii z chybionym interesem było wiele na początku działalności wolnego rynku. Wówczas dowiedział się o istnieniu „Domu Chleba” i o tym, że integracja rodzin jest jednym z priorytetów jego działalności. Dość miał życiowej tułaczki i kolejnych przeprowadzek. Wspomniana rodzina w rewanżu za pomoc, którą tutaj otrzymali będąc w potrzebie, przygarnęła dwójkę osieroconych dzieci. Obecnie mają szansę na zakup niedrogiego, wymagającego remontu domu z ogrodem, ale 15 tys. zł to dla nich kwota nie do zdobycia. Fundacja zabiega obecnie o zebranie funduszy na ten cel, aby mogli zasiąść przy wigilijnym stole już we własnym mieszkaniu.
Ks. Leszek wysyłał systematycznie „Listy do Przyjaciół Domu Chleba”, których miał wielu. Stanowiły one swoistego rodzaju kazania, „drogowskazy”. Ostatnio z wieloma porozumiewał się przez internet.
Ogromnie pracowity, wymagał tego od innych. Powtarzał często, że trzeba biedakom kupić wędkę a nie rybę. Zapraszał do Domu, który nazwał miejscem wyciszenia i refleksji. Tutaj, w pięknej okolicy, każdy mógł pobyć, wypocząć, skorzystać z indywidualnych rekolekcji. Jego zamiarem w ostatnich latach życia było prowadzenie turnusów zdrowej żywności, połączonych z programem formacyjnym Oazy.
Swą pasją służenia biednym „zaraził” młodego kapłana Artura Sepioło, wikarego pracującego w Zabrzu. Założył on filię fundacji. Doraźna pomoc potrzebującym skonkretyzowała się w prowadzeniu czterech świetlic. Ostatnio wraz z parafią Św. Franciszka, fundacja prowadzi w Zabrzu Dom im. Św. Franciszka.
Ks. Leszek przed kilkoma laty, po swojej ciężkiej chorobie i rehabilitacji, mógł zaszyć się w ciszy klasztoru salwatorianów, jednak pozostał w Nieboczowach chcąc dalej w ten sposób służyć Bogu i bliźnim, często kosztem swego zdrowia. Powtarzał: „W życiu zakonnym nie ma emerytów w tradycyjnym znaczeniu, czyli takich, którzy odbierają wysłużoną emeryturę. Życie człowieka jest służbą. Każdy na swój sposób jest Panu Bogu potrzebny i ma, zarówno w młodości jak i w starości, na miarę swych możliwości, użytecznie usługiwać Kościołowi w członkach Jego Mistycznego Ciała”. Jego kapłaństwo trwało 43 lata.
Ewa Halewska