Wigilia naszych serc
Maria ma 82 lata. Mieszka w Domu „Złota Jesień” od lutego 2000 roku. Pochodzi z Tarnowa. Tam do tej pory, jak również w Ściborzycach, mieszka część jej rodziny. Zbliżającemu się Bożemu Narodzeniu towarzyszyła radosna atmosfera oczekiwania, miłych przygotowań. Brałam urlop, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Sprzątałam, robiłam zakupy, przygotowywałam tradycyjne potrawy: zupę grzybową, bigos, ryby smażone i w galarecie, kluski z makiem. W wigilijny wieczór zasiadaliśmy do odświętnie nakrytego stołu, często z rodziną, bywało, że nawet w siedem osób. Pod obrus kładliśmy sianko. Zaczynaliśmy wieczerzę od łamania się opłatkiem i składania sobie życzeń. Panował podniosły nastrój. Śpiewaliśmy kolędy, później szliśmy na pasterkę. Mąż zmarł w 1983 roku. Od tego czasu nadal jeździłam do siostry. W tym roku spędzę Wigilię w „Złotej Jesieni” już po raz trzeci. Aby stworzyć świąteczny nastrój wieszam z panią z sąsiedniego pokoju parę gałązek - namiastkę choinki w naszym wspólnym przedpokoju - mówi Maria, zamyślając się. Rodzina nie przyjeżdża na święta, bo to daleko z Wrocławia i Ściborzyc. Te dni są dla Marii bardzo refleksyjne i pełne zadumy. Wszystko zostawiłam za sobą. Nie jest dobrze zbyt dużo wspominać, patrzeć wstecz. Wigilia to taki niepotrzebny dzień w życiu starego człowieka. Nie warto rozczulać się nad sobą, bo wtedy jest jeszcze gorzej. Na co dzień jest dużo różnych zajęć, ale w święta zbyt dużo czasu na rozmyślanie. To nie jest dobre. Każdy z nas, mieszkańców tego domu przyniósł ze sobą jakiś bagaż doświadczeń. Kiedy wracam ze wspólnej wigilii staram się czymś zająć, np. oglądam telewizję. Wolę, by czas mijał szybko - stwierdza ze smutkiem.
93-letnia Lucyna w „Złotej Jesieni” przebywa już trzeci rok. Jak mówi, dobrze się tu czuje, bezpiecznie. Siadamy w jej przytulnym pokoiku przy stole. Proszę ją, by wróciła wspomnieniami w minione lata. Czyni to bardzo chętnie. Do Raciborza przyjechała z Warszawy po wyjściu za mąż. Mąż pracował w Cukrowni jako główny księgowy. Mają dwóch synów: Wojtka, który wyjechał za granicę i Andrzeja, mieszkającego w Warszawie. Święta były w naszym domu obchodzone bardzo uroczyście. Mieszkanie wywietrzone, wysprzątane, dębowe parkiety wyszorowane. Każda szuflada musiała być posprzątana. W samą Wigilię dzieci ubierały choinkę - jodłę lub świerk. Pomagał im tata, nawet sam zrobił lampki elektryczne. Musiała być oczywiście naturalna, pachnąca lasem - uśmiecha się do swoich wspomnień pani Lucyna. Koniecznie musiały być na stole wigilijnym borowiki, o co trzeba było wcześniej zadbać - nazbierać jesienią i ususzyć, lub kupić. Ile osób było w domu, tyle podawała na stół panierowanych i smażonych na oleju grzybków. Po wieczerzy śpiewali kolędy. Siedziało się długo, później cała rodzina szła na spacer. Na pasterkę już tylko we dwójkę - pani Lucyna z mężem. Tak, święta były bardzo radosne i rodzinne - opowiada z ożywieniem. Później przyszły czasy, po śmierci męża 23 lata temu, że wiele Wigilii spędzała w samotności. Robiłam sobie normalną kolację - bułkę z masłem i herbatę. Zaśpiewałam kolędę. Staram się od tego czasu zobojętnieć na święta, nic nie czuć. Takie jest życie. Tak musi być. Tutaj, w domu, też jest wigilia dla pensjonariuszy. Dyrekcja przygotowuje ją z dużym zaangażowaniem, starając się, by każdy czuł się jak najlepiej. Chodzę na nią, ale tu jest inaczej. W ten wyjątkowy wieczór wspomnienia przychodzą nieproszone. Czasem zastanawiam się po co to wszystko było - te moje starania w młodych latach, te wszystkie z ogromnym wysiłkiem przygotowane święta. Teraz zobojętniałam, dni te nie są dla mnie ani smutne, ani radosne. Biorę życie takim jakim jest - tłumaczy.
Dla Józefa, odsiadującego od 1997 r. wyrok w raciborskim Zakładzie Karnym święta spędzone w więzieniu są impulsem, aby zmienić swoje życie. Zawsze skrywałem w sobie to co czułem w ten szczególny czas. Nie należy do przyjemności spędzanie Wigilii i świąt w więzieniu dla człowieka, który jeszcze czegoś od życia oczekuje. Wiem jak to jest, bo przyszło mi tu przeżyć takie chwile. Widziałem też jak inni osadzeni je przeżywają. Mężczyźni nie są wylewni, ale i tak wtedy miękną i trudno ukryć łzy, które same cisną się do oczu. W ciszy tych szczególnych dni każdy siedzi w swojej celi przy ścianie, sam, z łzą w oku i zatapia się w myślach... To również czas opowieści, wspomnień, powrotu do tradycji.
Tegoroczne święta Józefa będą opromienione radością, ponieważ otrzymał przepustkę do domu. Jest góralem, jego rodzinna miejscowość położona jest w Beskidach. Na prezenty zbierał pieniądze przez dwa miesiące - będą to drobne upominki, bo na większe go nie stać, ale to zawsze coś. Już sobie w sklepie upatrzył, co kupi dla najbliższych. Przebywając w Zakładzie Karnym pracuje, więc miał to szczęście by odłożyć parę groszy. Jak na skrzydłach polecę w rodzinne strony by spędzić Wigilię z żoną, synem, córką, rodzicami i krewnymi, którzy zjadą się z różnych stron. Postaram się być lepszym. Wiadomo, nie da się odwrócić wszystkiego, ale ten czas spędzony za kratkami został mi dany, żeby coś zmienić, przemyśleć. Mam nadzieję, że jeszcze życie jakoś się ułoży. Chciałbym już być w domu na stałe - mówi. To jego największe życzenie.
Zygmunt jest emerytowanym górnikiem. Skończył 56 lat. Młodość spędził w Wałbrzychu. Wspomnienia najpiękniejszych Wigilii pochodzą w jego przypadku z wczesnego dzieciństwa. Pamięta smak pysznych pierników, które piekła mama, a on z siostrą i bratem wieszał je na choince. Malowali orzechy włoskie srebrzystą farbą i robili długi łańcuch z kolorowych papierków. Pamięta też jak kiedyś młodszy brat próbował zjeść bombkę z choinki. W jego rodzinnym domu pachniało lasem, bo drzewko miało ponad 3,5 m i przywożono je gdzieś z Kotliny Kłodzkiej. Po ślubie, gdy zmarli moi rodzice, święta nadal były uroczyste, bo spędzałem je z żoną i synkiem u teściów w Raciborzu. Była zupa grzybowa, grzyby panierowane, karpie przyrządzone na trzy sposoby: smażony, w galarecie i duszony w folii. Były prezenty, dużo śmiechu, atmosfera miła i radosna. Po prostu byliśmy zgodną, polską rodziną - uśmiecha się z sentymentem. Od 13 lat jest wdowcem. Syn mieszka w Zielonej Górze. Jest inżynierem. Tam spędzi święta z własną rodziną. Pan Zygmunt ma swoje sposoby na walkę z samotnością. W tym wyjątkowym okresie stara się wyjeżdżać z domu. Poprzednie święta spędził w domu wczasowym w Szczyrku. Gdybym miał pieniądze, to w tym trudnym dla siebie okresie pojechałbym gdzieś daleko, na przykład w Alpy do Szwajcarii - nieśmiało zdradza swoje marzenie. Okres świąteczno-noworoczny poświęca na przeglądanie zdjęć z okresu dzieciństwa i młodości. Myślę o przemijaniu, zastanawiam się jak to możliwe, że na świecie jest podobno ponad 6 mld ludzi, a ja jestem sam. Może w tym nadchodzącym roku poznam jakąś siostrzaną duszę? - pyta z nadzieją.
Bożena również zgodziła się podzielić z nami swoimi wspomnieniami i refleksjami związanymi ze świętami Bożego Narodzenia. Już czwarty rok przebywa z córeczką, teraz już 6-letnią, w Centrum Matki z Dzieckiem „Maja” w Miedoni. Pochodzi z Dąbrowy Górniczej. Ma jeszcze dwoje dorosłych dzieci. Syn ma 25 lat, studiuje, mieszka w akademiku. Córka ma już własną rodzinę. Mąż jest alkoholikiem. To spowodowało utratę mieszkania i problemy finansowe całej rodziny. Do wigilii zawsze zasiadaliśmy sami. Mąż wolał spędzać ten wieczór z kolegami przy piwie. Podawałam barszcz biały, smażonego karpia, pierogi z kapustą i grzybami oraz pieniążkiem w środku (kto go znalazł, tego czekało szczęście). Dzieliliśmy się opłatkiem, obdarowywaliśmy prezentami i słuchaliśmy kolęd. Nastrój był bardzo radosny, bo byliśmy razem. Już czwarty rok obchodzę święta tutaj. Ale one nie są, że tak powiem, normalne. Owszem, mamy zapewnione wszystko co jest potrzebne do jak najprzyjemniejszego ich przeżycia, nie o to mi chodzi. Pani rozumie. Chcę powiedzieć, że brakuje własnego domu, rodziny w komplecie. Tutaj przeżywa się je bardziej wewnętrznie. Kobiety, które mają dyżur w kuchni przygotowują tradycyjne potrawy. Stroimy choinkę, zdobimy okna, do naszych pokoików wprowadzamy świąteczne akcenty. Jest wspólna wieczerza wigilijna. Kto chce zostaje, kto nie chce odchodzi do swojego pokoju. Szczególnie dla nowych kobiet ten wieczór jest trudny. W zeszłym roku był u mnie syn - poszliśmy do mojego pokoju spożyć wieczerzę, bo nie chciał uczestniczyć we wspólnej. W świętach tu spędzanych nie potrafię znaleźć radości. Są za to dla mnie bardzo refleksyjne. To nie to co dawniej, kiedy cieszyłam się, wypatrywałam dzieci. Chciałabym przekazać innym kobietom, mającym podobne problemy z mężem, żeby szybciej zdecydowały się na taki krok niż ja - dopiero po 22 latach. Nie ma raczej szans na to, aby alkoholik, który nie chce się przyznać do tego, że jest alkoholikiem, przestał pić - stwierdza ze smutkiem. Marzy o tym, by dostać mieszkanie i jakąkolwiek pracę. Zdaje sobie jednak sprawę, że w dzisiejszych trudnych czasach, jej, kobiecie 45-letniej, trudno będzie cokolwiek zmienić.
Anna przebywa w Centrum Matki z Dzieckiem w Miedoni dopiero od trzech miesięcy. Przyjechała z Jastrzębia. Trafiła tu z powodu braku mieszkania. Ma pięcioro dzieci w wieku od 3 do 13 lat - wszystkie są razem z nią. Z mężem, z którym miała córeczkę, rozeszła się w 1994 r. Później poznała mężczyznę, z którym przeżyła osiem lat. Urodziły się kolejne dzieci. Niestety, i ten związek okazał się nieudany. Nie mieli mieszkania, więc wynajmowali je. W ciągu ośmiu lat przeprowadzali się aż sześć razy. Poźniej zostałam z dziećmi sama. Było coraz gorzej. Brakowało pieniędzy. Dlatego jestem tutaj - wyjaśnia Anna. W okresie poprzedzającym święta wracają wspomnienia Wigilii spędzonych w domu rodzinnym. Zawsze zarówno jej rodzice, jak i ona przygotowywali je w tradycyjny sposób. Każdy czekał na te piękne chwile. Było bardzo uroczyście i radośnie. Wszysce byli razem - rodzice i siedmioro jej rodzeństwa. Na stole przykrytym białym obrusem królowała ryba, kapusta z grochem, moczka, makówki. Stara się ten zwyczaj podtrzymywać do dziś. Święta spędzone z mężem i z późniejszym partnerem także wspomina ciepło. Tegorocznych świąt, tak jak zresztą każdych, nieco się obawiam. Chciałabym aby wszystko wypadło jak najlepiej. Jestem na szczęście optymistką. Nie jest źle - otrzymałam już mieszkanie readaptacyjne, które remontuję, aby zdążyć przed Wigilią. Święta chciałabym razem z dziećmi spędzić już na swoim. Jeśli się nie uda, będę z kobietami obchodzić je tutaj, gdzie czuję się dobrze, prawie jak w domu. Nie widzę w tym żadnej tragedii. Jednego czego się boję to bieda, nie chciałabym aby zaznały jej moje dzieci. Te święta może będą skromniejsze nie zwykle, ale też radosne - bo jeśli spędzimy je w naszym nowym mieszkanku będę miała tę satysfakcję, że przygotowałam wszystko sama, łącznie z przeprowadzeniem remontu - mówi Anna, uśmiechając się.
Ewa Halewska