Samorządowa zmiana miejsc
O zaufaniu bardzo często mówi ostatnio prezydent Jan Osuchowski, który pierwszą decyzję personalną ma już za sobą. Uczuciem tym nie darzył komendanta straży miejskiej, któremu złą cenzurkę, zdaniem głowy miasta, wystawiła ulica. Na nic zdała się krytyka ze strony większości w Radzie. Głowa komendanta poleciała, a jego następca ma być wyłoniony w drodze konkursu. Odwołany K. Strzondała ma pracę w kierowanej przez siebie do niedawna jednostce, ale jako zwykły funkcjonariusz. Jak się dowiedzieliśmy, ma prawdopodobnie zająć się sprawami zarządzania kryzysowego w urzędzie powiatowym. Nikt jednak nie zostanie z powodu niego „wysadzony” ze stołka, bo powiat ma po prostu nowy etat, na który otrzymał rządową dotację.
Komendant straży nie jest jednak osobą kluczową w bieżącym zarządzaniu miastem. Ta rola przypada naczelnikom wydziałów, które można przyrównać do ministerstw. Tu tworzy się analizy, plany, wypracowuje projekty decyzji i uchwał. Ranga wydziałów rośnie, bo prezydent ceduje na ich szefów coraz to nowe kompetencje, które wcześniej rezerwowali dla siebie jego poprzednicy. Jan Osuchowski, odciążając samego siebie, daje urzędnikom więcej władzy wykonawczej, więc nie ma się co dziwić, że zaufanie to dla niego najwyższa wartość.
W kuluarach mówi się o kilku naczelnikach wydziałów, którzy do grona ulubieńców prezydenta nie należą, bo objęli swoje stanowiska z nominacji poprzedniej ekipy lub też wyraźnie są z nią związani. Osoby te chroni jednak prawo. Komendant był powołany i z jego zwolnieniem nie było problemu. Naczelnicy są zaś mianowani, a przepisy szczegółowo regulują kwestie, jak podziękować im za pracę. W praktyce jest to bardzo trudne, prawie że niemożliwe przez dwa lata. Zagrać można jedynie na wysokości wynagrodzenia, ale i to niechybnie skończy się w sądzie pracy, prawdopodobnie przegraną miasta. Czy to się prezydentowi podoba, czy też nie, jakoś z zaufaniem do nieusuwalnych urzędników będzie więc sobie musiał poradzić.
W ekipie J. Osuchowskiego nie będzie też dotychczasowego pełnomocnika prezydenta ds. społecznych. Człowiek pozostanie wprawdzie w ratuszu, ale jako zwykły urzędnik, którego dotychczasowy fotel zajmie kto inny. Kto? Tego na razie nie wiadomo. Plotkuje się o Edmundzie Stefaniaku z SLD, kierowniku Powiatowego Urzędu Pracy, ale ten zdecydowanie temu zaprzecza, a władze powiatu nie informują, by miało dojść do jakichkolwiek zmian na stanowisku szefa PUP-u.
Głowy poleciały w Starostwie. Posadę stracił kierownik referatu promocji i współpracy zagranicznej oraz dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Obaj, bliscy znajomi byłego starosty Marka Bugdola, objęli swoje funkcje z tzw. zaciągu zewowskiego, gdzie karierę rozpoczynał także ich niedawny zwierzchnik. Mogą mówić o dużym pechu. Nie mieli mianowania, a i M. Bugdol rezygnując ze stanowiska wiceprezydenta de facto pożegnał się z polityką poświęcając się karierze naukowej, pieczętując tym samym rozpad Forum Samorządowego - ugrupowania, które wyrosło na gruncie dawnego AWS-u i teraz poniosło w wyborach sromotną klęskę. Odwołani nie mają więc politycznych protektorów. Na ostatniej sesji były starosta zarzucił wprawdzie obecnej ekipie, że podejmuje decyzje w oparciu o motywy polityczne a nie merytoryczne i nie stać ją na zwykłe podziękowania zwalnianym ludziom, ale nic to już nie zmieni. Nowy starosta Henryk Siedlaczek powiedział wprost, że do zwolnionych stracił zaufanie. Obaj panowie w okresie wypowiedzenia zostali zwolnieni z obowiązku świadczenia pracy. Co do wyboru ich następców nic na razie nie wiadomo. Wcześniej ekipa rządząca w powiecie zapowiadała konkursy.
Na tym nie koniec zmian w powiecie. Z posadą pożegna się też związana z Forum Samorządowym sekretarz powiatu (otrzymała propozycję objęcie innego stanowiska w Starostwie z tym samym wynagrodzeniem, ale odmówiła), a jej funkcję ma ponoć objąć były wiceprezydent Mirosław Lenk, niedoszły prezydent, radny miejski, szef Komisji Oświaty przy Radzie Miasta. Wcześniej szemrano, że będzie dyrektorem Szpitala Rejonowego, ale przeprowadzenie zmian kadrowych nie będzie tu takie proste, choć raczej przesądzone.
Obecny dyrektor lecznicy przebywa na zwolnieniu lekarskim. Jest mocno kojarzony z poprzednią ekipą, która utraciła w listopadzie władzę w powiecie, a nowa nie taiła już przed wyborami, że w szpitalu musi dojść do zmiany szefostwa. Tuż przed końcem swojej kadencji były starosta podpisał jednak aneks do umowy z dyrektorem, który, jak powiedziano nam w Starostwie, „był niekorzystny dla powiatu”. Dyrektor co prawda zgodził się na jego anulowanie, ale przebywa obecnie na zwolnieniu lekarskim.
Decydenci w ratuszu i Starostwie czują na plecach oddech swoich popleczników, którzy pomagali im w trakcie kampanii wyborczej, a więc w jakimś stopniu przyczynili się do zwycięstwa. Ich poczynania w tym względzie przestają więc być suwerenne. I nie ma się co łudzić, bo polityk nie dbający o swoich traci zaplecze, co zmniejsza jego szanse na wygraną w kolejnych wyborach.
Grzegorz Wawoczny
Samorządowy rynek pracy w Raciborzu jest ogromny. Powiat w samym Starostwie zatrudnia ponad 90 osób. Kilkaset miejsc pracy jest w podległych Starostwu jednostkach, m.in. w szpitalu, Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, Powiatowym Urzędzie Pracy, domach pomocy społecznej i szkołach ponadgimnazjalnych. Urząd Miasta zatrudnia ponad 150 osób, w podległych sobie jednostkach (MZB, ZUiHK, PKM, gimnazja, podstawówki, przedszkola, placówki kultury) tworzy jeszcze większy od powiatu rynek pracy. Każdemu kto szuka pracy w Raciborzu znajomości w ratuszu czy Starostwie z pewnością się przydają. Decydenci deklarują wprawdzie bezukładowość, ale niezwykle rzadko się zdarza, by szykowali miejsca pracy nie dla swoich znajomych. Obsada stanowisk następuje w sposób dyskretny. Nie przeprowadza się masowych zwolnień, bo to jest źle odbierane przez społeczeństwo. Na zwolnione miejsca zatrudnia się osoby z tzw. rekomendacji.
Sprawna ekipa urzędnicza to podstawa sukcesu każdej ekipy rządzącej. W krajach zachodnich tworzy ona tzw. korpus cywilny, który chronią przepisy. Na przykład w Niemczech czy we Francji zmienia się tylko mer lub burmistrz, niezależnie od ich przygotowania merytorycznego wiele spraw jest załatwianych na bieżąco, a roszady kadrowe nie wchodzą w grę. W Polsce jest inaczej. Zmiana ekipy rządzącej paraliżuje pracę urzędów. Stanowiska w administracji to polityczne łupy, które obsadza się swoimi ludźmi po to m.in., by mieć w wyborach głosy ich samych i rodzin. Wbrew pozorom ma to znaczenie, bo frekwencje w wyborach samorządowych są zwykle małe. W nowych układach, urzędnicy związani z poprzednimi władzami są traktowani jak intruzi i potencjalne piąte kolumny. Izolowani są od „poprawnej” większości i pozbawiani informacji. Ich wpadki skwapliwie są odnotowywane.