Rodzima Hanka Bielicka
„Babcio, jeszcze sie wom gupot zachciywo? Byście se co w telewizorze obejrzeli abo podrzymali. Ale pisać wiersze, szyć stroje, fotografować! To nie zajęcie dla starszej pani” - powiedział jej kiedyś młody człowiek.
Pani Maria Dzierżęga na przekór wszystkim mitom, wyobrażeniom cieszy się życiem. Właściwie, jak twierdzi, dopiero na emeryturze można nim się naprawdę nacieszyć. Mał-gosia i kroniki to 10 lat temu było jej największe odkrycie. Kiedy przeszła na emeryturę zajęła się bowiem wychowywaniem wnuczki. To ona na nowo nauczyła ją radować się z życia. Dla niej też pani Maria rozpoczęła swoją pasję. Pisanie kronik. Przez prawie 10 lat urósł z nich niemały stosik. To prawdziwe perełki. Spisywanie dziejów swojej rodziny to, mimo ogromnej dziś mody na tradycję, nadal rzadkość. Wymaga bowiem sporo czasu, żmudnej pracy i cierpliwości. Satysfakcja przychodzi po latach, wraz ze wspomnieniami, które pomaga odgrzebać taka kronika. Przywoływane wydarzenia rodzinne od wesel, po pogrzeby, od urodzin, do śmierci okraszone są materiałem zdjęciowym. W kronice znajduje się i kilka prawdziwych „białych kruków”.
„8 kwietnia to urodziny mojej wnuczki Małgosi. W trakcie przyjęcia za stołem siedziała ładnie i sama jadła tort. Na dobre kanapki już nie miała apetytu, tylko zjadała same marynowane grzybki. Swoimi wybrykami i żartami najwięcej zamęczała dziadka, babcię Lolę i Mariana. Babcię Lolę to w pewnej chwili wzięła za rękę i powiedziała, że ją zamknie do więzienia. Poprowadziła ją do innego pokoju i zamknęła”. Któż z nas nie chciałby mieć spisanych takich wspomnień o sobie? W kronice jest ich kilkadziesiąt. Są wspomnienia historyczne, np. te z pierwszego dnia II wojny św. „Rodzice bali się czy wrócą z kościoła do domu, bo znalazła się jedna sąsiadka w grupie powracających, co tym na motocyklach kiecki podnosiła i tyłek pokazywała. Ale na szczęście mama mówiła, że nikt z wojskowych na takie coś nie reagował”. Gdzież byśmy takie wydarzenie wyczytali?
Są też wspomnienia o rodzicach pani Marii, jej licznym rodzeństwie, ich dzieciach, wnukach. Każdy z nich znajdzie tu kawałek siebie. Jeśli nie w tekście, to przynajmniej w materiale zdjęciowym. Fotografii jest tu bowiem mnóstwo. Jeden z rydułtowskich fotografów powiedział mi kiedyś, że po części utrzymuję jego firmę - śmieje się pani Maria. Uwielbiam robić zdjęcia: ludzi, przyrody, a nawet samej siebie. W tym oczywiście pomagają mi domownicy.
Zdjęcia pani Marii są starannie zaplanowane. Jej kolejną pasją jest bowiem szycie kreacji. Mama szyje różne stroje, zwykle bardzo piękne, ubiera je do zdjęcia i zwykle na tym ich żywot się kończy - tłumaczy córka Czesława. Krępowałaby się bowiem wyjść w takim ubraniu na ulicę, ale w domu? Czemu nie? Raz byłam bardzo zła, kiedy okazało się, że na kreację mama „pożyczyła” sobie moją, w której miałam pójść na sylwestra. Zostały po niej nici, no może dokładniej strzępy. Wszystkie uwiecznione na zdjęciach kreacje lądują później w kronikach. Często występuje na nich w ogromnych kapeluszach. Tak, tak, mama to taka nasza Hanka Bielicka - śmieje się córka. Prócz zamiłowania do kapeluszy ma jeszcze podobną do niej energię. Zdjęcia dodatkowo okrasza wierszykami, własnymi przemyśleniami. Aparat towarzyszy jej w codziennym życiu. Spod obiektywu nie udało się nawet umknąć trzem kapłanom rydułtowskim, przychodzącym z kolędą czy kominiarzom, którzy wpadli tylko na chwilę wyczyścić komin. Pisanie, rysowanie, fotografowanie to wyraz mojej miłości do rodziny - mówi. Ratuje mnie to przed bólem samotności. Stary sposób - notuj to co chcesz pamiętać, pozwala pogodniej znosić niespodzianki.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska