Świat Babuszkina
Kilka mroźnych grudniowych dni spędziłem niespełna 500 km na wschód od granicy Polski. Na Białorusi, w Żłobinie karę odbywa były stażysta „Tygodnika Podhalańskiego” Paweł Mażejka, 24-letni dziennikarz „Pahonii” - lokalnej gazety z Grodna. Jego pismo zostało zamknięte po tym, kiedy napisał, jakiego chciałby mieć prezydenta. On i jego redaktor naczelny skazani zostali na „chemię” - półotwarte więzienie połączone z przymusową pracą. Kiedyś sowieccy skazańcy budowali zakłady chemiczne i od tego czasu tę formę kary nazywa się tu „chemią”.
Tartak, w którym pracuje Paweł Mażejka, oddalony jest od centrum miasta kilkanaście kilometrów. Wokół zakładu równiny, z daleka widać tylko kominy Białoruskiego Metalurgicznego Zawoda. BMZ zatrudnia ok. 16 tys. osób. Podobno nie ma w Żłobinie rodziny, z której ktoś nie pracowałby w hucie. To miasto nie słynie jednak na Białorusi z produkcji stali. Mieszkańcy znani są z pluszowych zabawek. Gdy na wypłatę w hucie trzeba czekać miesiącami, pozostają zabawki. Setki osób żyje tutaj z chałupniczej pracy. Dworzec kolejowy w Żłobinie oblegany jest przez sprzedawców pluszowych misiów, lwów, krokodyli. To jedyny sposób na zdobycie pieniędzy. Jak za Stalina
Siedemdziesięciodwuletni Anton Siemionowicz nie narzeka na pracę. Jest stróżem w tartaku. Ma małą kanciapę z kozą i dwudziestostopniowy mróz nie doskwiera mu tak bardzo. Zaprasza mnie do siebie, gdy dowiaduje się, że przyszedłem odwiedzić Mażejkę. Za co ten chłopak tu siedzi. U nas nic się nie zmienia. Tak jak za Stalina - Siemionowicz zna życie i wie, że w Europie już tylko Białoruś ma politycznych. To normalna dyktatura. Jeden człowiek rządzi. Urywa, gdy okazuje się, że mogę już wejść na teren tartaku.
Paweł pracuje pod ogromną wiatą, gdzie razem z kilkoma innymi ludźmi przeciera drzewo. Z obu stron otwarta wiata sprawia, że mróz musi tu szczególnie doskwierać. Najgorzej jest, gdy nie ma pracy - uśmiecha się solidnie opatulony dziennikarz „Pahonii” Paweł Mażejka. Tak jak teraz - zepsuł się ciągnik i od kilku godzin czekamy na robotę. Paweł jest rozmowny, choć już po kilkunastu minutach niecierpliwi się, że przez zbyt długą wizytę może mieć przeze mnie kłopoty. Szybko jednak okazuje się, że właściciel tartaku, niejaki Babuszkin, zgadza się na zwolnienie Pawła na kilka godzin. I tak nie ma dzisiaj pracy.
Chudy kot
Jedziemy do miasta. Zapraszam Pawła na obiad. Wcześniej udaje mi się zarezerwować pokój. W hotelu nie ma ogrzewania, nie mówiąc już o ciepłej wodzie, ale nie jestem na Białorusi pierwszy raz, więc nie czuję się tym zaskoczony. Siadamy przy stoliku w restauracji. Na sali chłód, kelnerka w białym czepku nie zgadza się, abyśmy pozostali w kurtkach. Musi być porządek i kurtki należy zostawić w szatni, w przeciwnym razie nie zostaniemy obsłużeni.
Na przystawkę zamawiamy sałatkę z mięsa ze śmietaną. Gdy w „Narodnej Woli” ukazał się artykuł o mojej pracy w tartaku, pracodawca zrobił przerwę w pracy i zebrał wszystkich, aby go odczytać - wspomina Paweł. Okazało się, że dziennikarz, opisując miejsce pracy Mażejki, dostrzegł przebiegającego przez zakład chudego kota. Jeśli kot jest chudy, to znaczy, że go nie karmią, a jak nie karmią kota, nie karmią i Mażejki, wywnioskował pewnie Babuszkin i wezwał wszystkich na plac, żeby podzielić się z ludźmi swoimi wnioskami na temat kota. Innym razem wyskoczył i krzyczał, że cała Europa już wie, że ja u niego pracuję.
Paweł chętnie opowiada. Obserwuje i ocenia reakcje ludzi na skazanego dziennikarza. Przyznaje, że to doświadczenie, którego nikt mu nie zabierze. Gdy przyjechał, sam musiał znaleźć sobie pracę. Nie było to łatwe - wszystkie państwowe zakłady odmówiły mu zatrudnienia. Chcieli przyjąć go do lokalnej gazety, ale naczelnik zabronił mu, twierdząc że pewnie nie zmienił jeszcze poglądów. Później dotarł do prywatnego tartaku. Właściciel był kiedyś zastępcą politycznego w wojsku i nie przeraził się jakiegoś tam dziennikarza. Teraz ma nadzieję, że będzie robił budy dla psów i sprzedawał je w Polsce. Dla Babuszkina ja mogę teraz promować te budy. Niech tak myśli, najważniejsze, żeby nie robił trudności, jak ludzie mnie tu odwiedzają.
Kola łapówkarz
Budynek, w którym mieszkają skazani na „chemię”, to niski blok, nie różniący się specjalnie od innych. Gdyby nie kraty w oknach i dyżurka strażników na parterze, wydawałoby się, że to zwyczajny dom. Dawniej było tu ok. 500 skazanych, dzisiaj - zaledwie 89. W drugiej części budynku jest internat. W pokoju jest ich czterech. Jeden skazany za łapówki, dwóch za alimenty. Na dwie sale mają jedną umywalkę. Do dyspozycji wszystkich skazanych są dwie ubikacje na korytarzu. Dla Pawła najgorsze są soboty i niedziele, bo wtedy nie wychodzą do pracy. Idę czasami na pocztę, gdzie stoją dwa stare komputery. Dzięki temu mam możliwość skorzystania z Internetu. Często słuchamy Wolnej Europy. Radio przywiózł z domu Kola, ten skazany za łapówki. Paweł uczy Kolę polskiego. On ma żonę z Lidy. Jest katoliczką. O 22.30 gaszą światło i wtedy zaczyna się prawdziwe życie. Rozmawiają o kobietach, o narkomanach w Swietłagorsku, o Białorusi. O polityce i o stosunkach międzyludzkich. Próbują nawet rozmawiać po białorusku. Gdy Paweł napisał po białorusku prośbę o zgodę na wyjazd do domu, naczelnik zrobił komentarz, że to świadczy o jego poziomie i zapytał, jak jest po białorusku zgadzam się. Potem napisał mi na kartce, już nie po rosyjsku: „Dazwaliaju”.
Siedzę za nic
#nowastrona#
W więzieniu jest taki zwyczaj, że przez okno spuszcza się na dół tzw. konia - na prześcieradłach zjeżdża torba, do której na dole pakuje się wódkę. Jej wniesienie przez główne wejście, obok strażników, jest niemożliwe. Ale koledzy z sali Pawła podjęli decyzję, że ze względu na jego bezpieczeństwo nie będą tego robić. Sami doszli do wniosku, że komuś mogłoby zależeć na tym, żeby Pawła przyłapać na jakimś przewinieniu. Za alkohol ma się poważne kłopoty. Wyrzucają wszystko z pokoju na korytarz, zamykają do karceru. Koledzy mówią, że odkąd tu jestem, zrobili się łagodniejsi. Nawet mniej klną. No może tylko zastępca naczelnika, któremu dałem książkę o tym, jak zamknięta została „Pahonia”, skomentował to mówiąc, że mnie to należałoby zastrzelić - śmieje się. Ludzie traktują Pawła normalnie, chociaż jest polityczny. Sam jest przekonany, że większość myśli tak jak on, bo wszyscy mu mówią, że jest jedynym wśród nich, który siedzi za nic.
Rano o 6.30 pensjonariusze „Chemii” mają apel. O 7.15 wyjazd do pracy. Zdaniem Pawła różnica pomiędzy więzieniem a chemią jest widoczna. Pierwsza jest taka, że skazany sam musi dojechać na miejsce.Tutaj możesz wyjść na ulicę, ale w więzieniu jest mniej pokus. O piątej po południu ja, normalny człowiek, który kocha wolność, skazany za nic, każdego wieczoru słyszę, jak kobieta zapowiada przez megafon: „Odchodzi pociąg Adler - Ryga z doczepionymi wagonami do Grodna”. I przez cały rok musisz tego słuchać i wytrzymać.
Czarny kawior
Już po trzech tygodniach pobytu Mażejki na „chemii” do Żłobina przyjechali przedstawiciele amerykańskiej dyplomacji. Pierwszy i trzeci sekretarz ambasady i tłumacz. We wtorek uprzedzili Babuszkina, że będą w środę. Szef prosił mnie, żebym zadzwonił do ambasady i błagał ich, żeby nie przyjeżdżali do zakładu i na chemię. Bał się KGB. Przyjechali bez uprzedzenia, ale KGB wiedziało. Od rana doprowadzali wszystko do porządku. Byłem w pracy, gdy przyjechał po mnie milicjant i pod jakimś pretekstem zabrał mnie do więzienia. Amerykanów wpuścili, ci obejrzeli wszystko. Moi z pokoju akurat nie pracowali. Zaproponowałem pierwszemu sekretarzowi zupę, ale się nie skusił. Później wzięli go na obiad. Naczelnik się zgodził. Rozmawiali po polsku. Jechał za nimi samochód - ten sam w obie strony, nagrywali na taśmę video. Po powrocie pytali Pawła, co jedli Amerykanie. Powiedział prawdę, że czarny kawior.
Siekiera zgodnie z prawem
Dla Pawła ważne jest, że ludzie nie zapominają o nim. Przez pierwsze tygodnie przychodzili obcy ludzie. Przynosili paczki, dostał nawet kapustę. Pomaga mu miejscowy BNF. Nie wszyscy są tacy. Anatol Lebiedzka z AGP przyjechał tu na spotkanie z lokalnymi działaczami. Poszedłem tam, bo nie miałem co robić. Potem dowiedziałem się z radia, że Lebiedzka przyjechał specjalnie dla mnie.
Chyba tak jednak nie było.
Kiedy Mażejka przyjechał do Żłobina, było 30 stopni ciepła, teraz jest 20 poniżej zera. Pracuje na polu, ale ciepło się ubiera. Rękawice dał mu pracodawca. Z miejscowego BNF-u dostał płaszcz, a szalik od dzieci ze Szczecina: Kiedyś oprowadzałem je po Grodnie. Dzisiaj one mi pomagają. Sweter przysłała mi jakaś pani z Polski, a polar dostałem od „Głosu Szczecińskiego”. Z Anglii, z Pen Centrum, otrzymał cukier, herbatę, mydło, czekoladę. Dzieli się tym później z ludźmi na chemii.
W tartaku Paweł pracuje od rana do późnego wieczora. Pamięta, jak przychodzili koledzy Babuszkina i śmiali się, że źle trzyma siekierę. Co to za różnica, skoro było dobrze porąbane! Im chodziło o to, żeby mi coś zarzucić. Ale to im się nie uda. Babuszkin i naczelnik chemii patrzą na mnie, młodego chłopaka, i czekają, kiedy przyjdę i poproszę o lżejszą pracę. A ja tego nie zrobię. Oni nie mogą publicznie powiedzieć, co myślą, a ja mogę i za to tu siedzę.
Kartka z Arizony
Placki ziemniaczane, na nich trochę śmietany, to przysmak nie tylko miejscowych. Pytamy o białoruskie piwo. Niestety, jest tylko rosyjskie. Na stole pojawia się „Bałtika” i serwetki - pocięty papier toaletowy w plastikowym kubku. Jedzenie za to jest pyszne. W tartaku Mażejka zarabia 99.404 ruble. Jego dniówka wynosi 650 rubli, czyli dokładnie 35 centów. Za pokój na chemii płaci 60 tys. rubli, 150 za autobus do pracy, 25 tys. kosztuje wyjazd do domu. Mógłby dostać przepustkę na dwa wyjazdy w miesiącu, ale brakuje mu pieniędzy.
Już pierwszego marca przyszłego roku Paweł może wystąpić o zwolnienie warunkowe. Dla większości tutejszych więźniów zazwyczaj jest to formalność. Trzeba jednak spełnić jeden warunek - przyznać się do winy. Przecież nie powie, że teraz zmienił swoje poglądy. Mam swój honor, więc pewnie będę siedział do końca - oświadcza.
#nowastrona#
Paweł pisze pamiętnik. Drobnym maczkiem zapisał już 200 stron. Teraz dostał nowy zeszyt od Joanny, koleżanki z Warszawy. Ona też wspólnie z Iriną z „Pahonii” wymyśliła akcję wysyłania kartek do Mażejki i Markiewicza. To robi wrażenie, zwłaszcza na administracji więzienia i moich kolegach. Codziennie dostajemy po kilka kartek z całego świata. Niedawno przyszła nawet z Arizony. Ponad 70 zawiozłem już do domu, żeby nikt nie ukradł. Ludzie piszą do nas listy. Podtrzymują nas na duchu. To jest bardzo miłe - wyznaje Paweł. Dostaje też książki z Polski. Ma ich już ponad pięćdziesiąt.
Mażejka a sprawa europejska
Niezależne Radio „Swoboda” w każdym tygodniu łączy się na żywo ze skazanymi dziennikarzami, a ci dzielą się swoimi spostrzeżeniami. Ludzie w więzieniu słuchają, jak opowiada. Mażejka stara się nie mówić za wiele. Słyszał, że Mikoła miał kłopoty z radiem. Opowiedział w radiu o tym, jak u niego w „chemii” w Asipowiczach ludzie nic nie robią, tylko piją. Miał potem poważne kłopoty - twierdzi Paweł.
W Żłobinie jest kościółek katolicki. Proboszczem jest ojciec Leonard. Jako pierwszy podpisał się pod protestem w obronie dziennikarzy. Podobno przed wyborami wyraził swoją niepochlebną opinię o Łukaszence w kazaniu. Teraz władze nie zgadzają się na ustawienie przed kościołem figurki Matki Boskiej.
Płacimy rachunek za obiad - 8.400 rubli, czyli 3 dolary za dwóch. Paweł wraca do pracy. Wieczorem w pokoju hotelowym zimno, kilka stopni poniżej zera. Na ścianach tapeta w niebieskie kwiaty. Lodowata woda. Przykrywam się wszystkim, co mam. Śpię tu za 4 dolary. Nazajutrz spotykam się z Jurijem Kuzmiczem, naczelnikiem „chemii”. Mój rozmówca nie chce komentować niczego. Ja nie wymyśliłem tego prawa - kwituje moje pytania. Nie wiem, czy Mażejka jest już zresocjalizowany, bo na razie nic nie mówi o prezydencie.
Jurek Jurecki
Tygodnik Podhalański