Na instrumentach dawnych marynarzy
Porywająca siła szantów
Zbigniew Garbowski wybrał żeglarstwo, bo odkąd sięga pamięcią, zawsze interesowała go woda i sporty związane z tym żywiołem. Zaczęło się od uczestnictwa w obozach kajakarskich, kiedy był jeszcze nastoletnim chłopcem. Później postanowił wtopić się w kulturę żeglarską. Otrzymał patent i wpadł po uszy w to specyficzne środowisko. Zafascynował się melodyjnymi szantami, intrygującą muzyką nawiązującą do motywów irlandzkich, charakterystycznym słownictwem żeglujących, a przede wszystkim interesującymi ludźmi, których poznał podczas letnich eskapad.
Kiedy już jako żeglarz zaczął poznawać ów swoisty świat szantów, czyli świat muzyki dawnych pokładów, stwierdził niepostrzeżenie, że poznaje przy okazji historię tamtych czasów i ludzi. Bo szanty to nie są zwykłe piosenki. Mówią nie tylko o trudach i pracy żeglarzy sprzed lat, ale też o ich miłości, nienawiści, cierpieniach, radościach i smutkach. Były one nierozerwalnie związane z pracą na morzu, dlatego też dawniej, nie śpiewano ich w ogóle na lądzie, a prosty język mocno tkwił w gwarze i pokładowym slangu. Ich źródłem były pieśni ludowe „wnoszone” na pokład przez szukających pracy chłopców z Irlandii, Anglii i Skandynawii. O charakterze oryginalnych, znanych dzisiaj szant zadecydował przede wszystkim element murzyńsko-celtycki. Stąd wiele w tych utworach jest irlandzkich motywów i dźwięków.
Gra na flażolecie i drumli
Zbigniew Garbowski twierdzi, że jego głos do śpiewania szantów zu-pełnie się nie nadaje, dlatego też postanowił w inny sposób udzielać się podczas marynarskich wieczorów w tawernach. Rozpoczął naukę gry na flażolecie, czyli krótkim flecie podłużnym z XVIII w., zwanym też fletem angielskim albo irlandzkim. Ten praktycznie nieznany w Polsce instrument dęty podbija obecnie świat muzyki folkowej. Ma charakterystyczne, wysokie brzmienie, które nadaje charakteru granym przez pana Zbigniewa irlandzkim balladom. Raciborzanin ma w posiadaniu sześć flażoletów, różniących się tonacją. Opracował już ponad trzydzieści utworów, które wykonuje na flażolecie. Aby tego nie było mało, zainteresował się również grą na drumli - prostym instrumencie szarpanym o oryginalnym dźwięku, pełniącym rolę swoistego kontrabasu. Chociaż szanty śpiewało się prawie zawsze a capella, muzykę na dawnych pokładach tworzyły obok kości i koncertina właśnie drumla i flet irlandzki. Można powiedzieć, że były to klasyczne instrumenty dawnych marynarzy. Raz zagrałem w Raciborzu, na jednym ze spotkań pracowników Rafako. Jednak głównie można posłuchać mnie na Mazurach - mówi Z. Garbowski.
Większość wakacji spędza wraz z żoną i dziećmi własnie w tym zakątku Polski, gdzie obok żeglowania chętnie zagląda do przepełnionych duchem żeglarstwa tawern. Tam też przy dźwiękach gitary i grzechotek zrobionych z puszek po piwie przygrywa również na harmonijce. Jak twierdzi, zużył już ponad setkę harmonijek. Kiedy są już zniszczone, wrzuca się je po prostu do ogniska - tłumaczy.
Dwie „Kruszynki”
Zbigniew Garbowski, oprócz muzykowania postanowił sprawdzić się również jako konstruktor jachtów. Dziesięć lat temu skonstruował lekki, łatwy w prowadzeniu jacht rekreacyjny - „Kruszynkę” o długości 3,5 m. Dwa lata później powstała krótsza o 40 cm „Kruszynka II”, która może służyć także do szkolenia najmłodszych załóg regatowych. Oba jachty wykonał własnoręcznie - od projektu aż po szycie żagli. Rysunki obu łódek zostały opublikowane w jednym z tomów książki Jerzego Saleckiego „Polskie jachty”. Nazwisko raciborzanina znalazło się też na liście polskich konstruktorów jachtów.
Wyczyn Mateusza
Zbigniew swoją pasją zainteresował całą rodzinę, a szczególnie syna Mateusza. Chłopak, już jako 17-letni świeżo upieczony żeglarz dokonał nie lada wyczynu. Wraz z załogą rówieśników z Rybnika postanowił pożeglować wzdłuż polskiego wybrzeża. Podczas pobytu w Ustce młodzi marynarze zmienili plany, opływając kapryśny Bałtyk i zwiedzając Bornholm.
E.Wa