Nabici w promocje
Zamiast udziału w spotach reklamowych oraz filmie skończyło się na stracie dwustu złotych. Pewien młody raciborzan jest przekonany, że stał się kolejną nabitą w butelkę „osobą promowaną”.
Wojciech G. (personalia na prośbę naszego bohatera i jego matki zachowujemy do wiadomości redakcji) postanowił spróbować swoich sił w show-biznesie i wybrał się na casting, który w jednym z raciborskich hoteli zorganizowała gliwicka agencja reklamy i filmu. Przyszło kilkanaście osób. Udał się też tam Wojtek. Zanim jednak poszedł, jego matka zadzwoniła do centrali agencji w Gliwicach z pytaniem, czy podpisanie ewentualnej umowy gwarantuje jakikolwiek angaż. Usłyszała, że przynajmniej jeden na pewno. Zapaliła więc synowi zielone światło i dała w rękę 200 złotych na częściową wpłatę za usługi promowania.Casting był dla Wojtka pomyślny. Uznany został za ciekawą osobowość. Zrobiono kilka fotek i podłożono umowę „o promocję osoby” do podpisu. Chłopak złożył swój autograf i wpłacił 200 zł. Pozostałe 145 zł miał przelać na konto agencji w warszawskim oddziale PKO BP.
Kiedy w domu wraz z matką przeczytał zapisy umowy, czar się ulotnił. Jedyne co agencja mogła tak naprawdę zagwarantować, to wykonanie zdjęć „promowanego”. Dalej zobowiązywała się do umieszczenia tych zdjęć w katalogu i reprezentowania „promowanego” w celu pozyskania ewentualnego kontraktu w różnego rodzaju przedsięwzięciach reklamowych i filmowych, „a w szczególności klipach reklamowych, pokazach mody dziecięcej i młodzieżowej jak i angażu do pełnometrażowego filmu fabularnego”. Było napisane co prawda, że za załatwienie kontraktu agencja policzy sobie 25 proc. udziału w zyskach, ale nigdzie nie wspomniano ani słowa o jednym, gwarantowanym udziale w owych „przedsięwzięciach reklamowych i filmowych”.
Na umowie widnieje jednak warszawski adres filii agencji. Może przez przypadek mieści się ona przy ul. Woronicza 17, tam gdzie Telewizja Polska SA. Matka Wojtka dostrzegając ten fakt postanowiła więc napisać list do Warszawy z zapytaniem, jakie ma możliwości śledzenia kariery syna po wpłaceniu wymaganych 145 zł. Nie jestem osobą majętną i każdy grosz się dla mnie liczy. Chciałabym oczywiście, by syn zarobił, ale nie chciałabym też wpłacać tych pieniędzy nadaremnie - powiedziała nam w redakcji. Napisała też, że czuje się oszukana, gdyż synowi obiecano jeden angaż. Na końcu poprosiła o zwrot pieniędzy, jeśli ma to być tylko potencjalna kariera na papierze.
Odpowiedzi się nie doczekała. List przyszedł z powrotem z adnotacją, że agencja nie należy do TVP, a pod adresem Woronicza 17 na pewno nie funkcjonuje żadna jej filia.
(mat)