Silni wzajemną miłością
Spotkanie i rozmowa z Aleksandrem Żurawieckim pomaga w zmianie sposobu myślenia,
przewartościowaniu wielu rzeczy. Od pięciu lat choruje na stwardnienie rozsiane. Mimo to jest pełen wewnętrznego spokoju, co jednak nie oznacza rezygnacji. Ma też w sobie radość życia, a zmaganie z cierpieniem nauczyło go inaczej patrzeć na otaczającą rzeczywistość, czym zechciał się podzielić z czytelnikami Nowin Raciborskich.
Dzisiaj żałuje, że za bardzo angażował się w pracę zawodową, do tego stopnia, że brakowało czasu na normalne życie. Mijały zimy, wiosny, lata - nawet nie zwracał większej uwagi na zmieniające się pory roku. Jego codzienność cechowały nerwy, stresy, dojazdy, gonitwa, picie ogromnych ilości kawy, palenie papierosów i niedojadanie.
Równocześnie przyznaje, że jakby na to nie patrzeć, były to wspaniałe lata - trudu, satysfakcji, radości z sukcesów. Pochodzi z Gliwic. Jest absolwentem tamtejszej Akademii Muzycznej - wydziału wokalno-aktorskiego. Pracował jako aktor-śpiewak na scenie Operetki Śląskiej. To sprawiało mu ogromną satysfakcję. Trud włożony w przygotowania rekompensowały sukcesy osiągane podczas występów, potwierdzane gromkimi oklaskami publiczności. Ani wielkie pieniądze, ani władza nie mogą się równać tej radości. To niesamowicie wciąga. Ale przychodzi moment, kiedy coś się kończy. Wtedy trzeba znaleźć sobie inny punkt odniesienia i inną pasję, której można by się poświęcić. Tak było właśnie w moim życiu. Cierpienie sprawiło, że inaczej zacząłem na nie patrzeć. Kiedyś nie myślałem o wielu sprawach, które obecnie wydają mi się ważne i wydawało mi się, że wiele rzeczy muszę mieć. Byłem nastawiony do życia bardziej konsumpcyjnie. Nie było dla mnie czegoś niemożliwego, nie wyobrażałem sobie, że czegoś nie mógłbym zrobić. Teraz bardziej rozumiem ludzi, i łatwiej przychodzi mi usprawiedliwiać ich postępowanie. Zacząłem zauważać wiele spraw, które dają sporo radości - ale głębszej, jakże innej niż ta, której niegdyś doświadczałem, będąc zdrowym - mówi.
Choroba zaczęła ujawniać się w ten sposób, że bolały go nogi i kręgosłup. A pewnego dnia przewrócił się na scenie. Przeszedł wiele badań, lecz minęło dość dużo czasu, zanim lekarze postawili diagnozę. Ma 44 lata. Od czterech lat jest na rencie. Przeżywam czasem okresy buntu. Mam jednak żonę, która podtrzymuje mnie na duchu, i dwuletniego synka, który jest dla nas obojga radością. To pomaga mi żyć - przyznaje. Poznali się około dwadzieścia lat temu na studiach. Potem ich drogi się rozeszły. Elżbieta, rybniczanka, kontynuowała studia za granicą, Olek występował w teatrach w całej Polsce. Ich znajomość odnowiła się, kiedy z kilkoma innymi aktorami występował w Szkole Muzycznej w Raciborzu. Zauważył wówczas na plakacie nazwisko Elżbiety, która organizuje w mieście co roku Dni Muzyki Organowej. Spotkali się ponownie po piętnastu latach. Już wtedy źle się czuł, ale choroba nie została jeszcze zdiagnozowana. Że to stwardnienie rozsiane okazało się tuż przed ślubem. Miłość okazała się silniejsza niż przewidywane trudności. Postanowili się pobrać. Od trzech lat, a od tylu są też małżeństwem, mieszkają w Raciborzu, gdzie Elżbieta ma pracę. Uczy gry na organach w Państwowej Szkole Muzycznej. Próbowaliśmy różnych środków - dotąd nie udało się znaleźć czegoś, co dałoby dobre rezultaty. Wiemy, że jest pewien amerykański lek, bardzo skuteczny w opóźnianiu rozwoju choroby, jednak wymagana dwuletnia kuracja kosztuje miesięcznie 5-6 tys. zł. Nie stać nas na nią. Nie składamy jednak broni, wciąż mamy nadzieję, że badania naukowe nad tą chorobą zaowocują odkryciem przyczyn jej powstawania i wynalezieniem skutecznego leku. Te leki, które są dostępne, jedynie łagodzą bóle i spowalniają jej postęp, nie dając szans na wyleczenie - mówi Elżbieta. Posiada ona silną osobowość, optymistycznie patrzy w przyszłość. Olek zna wielu ludzi cierpiących na tę samą chorobę co on, którzy nie widzą już sensu dalszego życia, są na granicy załamania. Wierzy, że swoją dobrą formę psychiczną zawdzięcza w dużej mierze żonie. Starają się żyć w spokoju, harmonii, miłości. To pozwala łagodniej znosić cierpienie. Długo się szukaliśmy, aż w końcu się odnaleźliśmy. Chcemy jak najpiękniej przeżyć czas, który został nam dany - przyznają.
Wielką pasją Olka, jeszcze sprzed choroby, jest malarstwo. Odkąd pamięta, zawsze lubił malować. Początkowo konie i wojsko, obecnie spod jego pędzla wychodzą piękne akwarele - pejzaże. Teraz, kiedy trudno mu wyjść w plener, maluje z wyobraźni. Wiele miejsc zostało mu w pamięci, z czasów gdy był jeszcze w pełni zdrowy. Nigdy nie uczył się malarstwa, rysunku. Wyznaje skromnie, że zawsze też traktował tę pasję jako rodzaj zabawy. Trudno zaprzeczyć, oglądając jego prace, że jest pod tym względem utalentowany. Malarstwo stanowi dla mnie rodzaj odskoczni psychicznej od choroby. Uspokaja, sprawia przyjemność. Robię to dla relaksu - zwierza się. Miał trochę wystaw: w Rybnickim Centrum Kultury, w Pałacu Kultury w Dąbrowie Górniczej, w Klubie Podoficerskim w Gliwicach, w Art Cafe w Raciborzu. Ostatnio dyrektor Raciborskiego Centrum Kultury wyraził gotowość zorganizowania kolejnej. Jest jeszcze jedna pasja, której oddaje się Olek. To składanie modeli plastikowych. Wymaga cierpliwości i precyzji. Coraz trudniej mu na taką się zdobyć, ponieważ z biegiem czasu traci sprawność rąk. Ale, jak mówi, zapomina przy tym zajęciu o chorobie. Pomaga mu ono panować nad emocjami, takimi jak poczucie bezsilności. Daje satysfakcję, że jest w stanie pokonać własną słabość. Posiada już ponad 200 własnoręcznie wykonanych modeli.
Bardzo cieszę się, że mieszkam w Raciborzu. Na każdym kroku spotykam dobrych, życzliwych ludzi. Już w bloku, gdzie mieszkamy mogę liczyć na sąsiadów. Teraz, gdy mój stan z roku na rok się pogarsza i muszę jeździć na wózku inwalidzkim, mam problem z wydostaniem się z budynku. Na szczęście mamy balkon, gdzie mogę posiedzieć, kiedy bardzo ciągnie mnie na zewnątrz. Mieszkamy na szóstym piętrze. Jest winda, i bez przeszkód zjeżdżam na dół, ale od drzwi wyjściowych na dwór dzieli mnie dziewięć stopni schodów. Wtedy z pomocą przychodzi sąsiad, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny. Jest możliwość zamontowania podnośnika, ale to kosztowałoby przynajmniej około 5 tys. zł, co przekracza nasze możliwości finansowe - stwierdza Olek.
To miał być artykuł o utalentowanym malarzu amatorze. Jednak po spotkaniu z moim rozmówcą postanowiłam wyeksponować jego wewnętrzną siłę, mądrość, wolę walki z chorobą. Zwrócić uwagę na to, co w życiu najważniejsze, a czego często nie dostrzegamy, pogrążeni w ciągłym pośpiechu i walce z codziennymi przeciwnościami. Również zwrócić uwagę na głęboki związek dwojga ludzi, ich piękną miłość. Warto inaczej spojrzeć na życie, aby lepiej je przeżyć. Ewa Halewska