Zakochani w Raciborzu
Co powoduje, że ludzie chcą się ze sobą spotykać, wspólnie spędzać czas, ba, wspólnie cos robić w tych zagonionych czasach, kiedy kontakty towarzyskie a nawet rodzinne uległy znacznym ograniczeniom? Jeśli jeszcze powiemy, że nie wiąże się to z żadnym materialnym interesem tych ludzi a łączy ich jedynie Racibórz, zjawisko wyda nam się wielce nieprawdopodobne, patrząc na codzienną społeczną aktywność i skłonność do integracji współmieszkańców naszego miasta
A jednak istnieje. Dość popatrzyć na tłumy ludzi, z odległych czasem zakątków świata, pokonujących znaczne odległości i wysiłek, by raz na rok czy dwa lata spotkać się z ziomkami na Zjeździe Raciborzan. Ale raciborzanie, którym do siebie blisko są nie tylko za granicą. Taką nową jeszcze, lecz rozwijającą się z dużą siłą inicjatywą jest Salon Raciborski, grupujący ponad sto osób z różnych środowisk, o różnym statusie, mieszkających obecnie w Warszawie.Łączy ich w zasadzie tylko to, że kiedyś, czasem bardzo krótko, mieszkali w Raciborzu. Zaczęło się zupełnie banalnie; od rozmowy dwóch raciborzan, towarzyszy stałych podróży, dzielących z potrzeby profesji i pełnionej funkcji swoją życiową aktywność pomiędzy stolicę a rodzinne miasto. Arkadiusz Ekiert, dziennikarz radiowej „trójki” i poseł Andrzej Markowiak pomyśleli, że w takiej jak oni sytuacji jest na pewno więcej osób, zwłaszcza studentów pobierających nauki na renomowanych warszawskich uczelniach. Może by warto więc wzajemnie się poznać i wymienić drobnymi przysługami, choćby w postaci zorganizowania wspólnej podróży, przekazania przesyłki czy wymiany praktycznych informacji ułatwiających poruszanie się po stolicy. Oczywistym nastepnym krokiem było myślenie ilu to byłych Raciborzan mieszka w Warszawie, często nie wiedząc o sobie nawzajem i czy taką wiedzą są zainteresowani. Pierwsze informacje w tak powstającej „bazy danych” pochodziły ze zjazdów absolwentów obu raciborskich liceów ogólnokształcących. Potem już były listy, nocna rozmowa na antenie „trójki’ i …ludzie odnajdywali się sami nawzajem. Zainteresowanie przeszło oczekiwania. Na pierwszym spotkaniu, ze względu na świąteczny czas opłatkowym, kolędy z siostrami Kucznierzównymi śpiewał całkiem spory tłum.
Były osoby zajmujące znaczące stanowiska, jak Jerzy Zietek, którego do stolicy przywiódł kolejny szczebel kariery zawodowej i takie, które z powodów rodzinnych wyjechały dawno temu, w 1946 roku, jak pani Rejman. Po raz pierwszy po latach spotykali się sasiedzi z jednej szkolnej ławki. Wśród nich znaczaące osobistości: gen.B.Smulski - rektor WAT, A.Szewczyk z MSZ, płk S.Nefe - obserwator z ramienia ONZ w Iraku, prof. T.Skoczkowski z Politechniki Warszawskiej, M.Kisielewska z UKIE i wielu, wielu innych. Radość pierwszego spotkania rodziła pomysły kolejnych i potrzebę samoorganizacji. Jest już baza teleadresowa zawierajaca nazwiska warszawskich raciborzan, ale też sympatyków, wybrano kapitułę i nazwę: Salon Raciborski.
Przyszły kolejne spotkania; w Zamku Ostrogskich, na zaproszenie Towarzystwa Przyjaciół Śląska, w którym uczestniczył m.in. Ernest Bryl, gdzie podczas biesiady śląskiej częstowano raciborskim kołaczem, i majówka w jednostce wojskowej w Wesołej. W Warszawie odbyła się również prezentacja raciborskich wydawnictw zorganizowana wspólnie z Nowinami Raciborskimi. Wymyślono stały porządek spotkań, składający się z trzech części: „chwalebnej” z wiodącym tematem promującym Racibórz, „radosnej” (dawniej artystycznej) i „biesiadnej” z obowiązkowym raciborskim kołaczem.
Naturalnym polem zainteresowań i aktywności raciborzan w stolicy jest wymiana aktualnych informacji o mieście i wzajemne wspieranie się, także w pokonywaniu wysokich warszawskich progów.
Towarzyskie spotkania i przyjaźnie to jednak zbyt mało jak na ambicje uczestników Salonu. Chcą przede wszystkim promować miasto, które darzą takim sentymentem. Uważają, że Racibórz zasługuje na dobry lobbing w stolicy, na lansowanie pochodzących z tego miasta talentów i reklamę swoich produktów, nie tylko dla samej marki ale także miejsca skąd pochodzą. Coraz aktywniej uczestniczą w tym dziele najbardziej zainteresowani: aktualni raciborzanie i raciborskie instytucje i firmy.
Kolejnym krokiem w tym kierunku był ostatnie spotkanie Salonu, które odbyło się w Teatrze Żydowskim w Warszawie z udziałem Szymona Szurmieja. Część chwalebną stanowiła wystawa plastyczna pod tytułem „Obrazy mojego miasta”, której komisarzem był Paweł Przyłęcki, także autor loga Salonu. Wystawa prezentowała miasto widziane okiem plastyków uczestniczących w raciborskich plenerach. Malarstwo dopełniała ciesząca się dużym zainteresowaniem ekspozycja fotografii, zwłaszcza archiwalnych , ukazujących nieistniejące już w mieście obiekty, będące świadectwem dawnej rangi i wielokulturowości miasta. Urodę zaś dzisiejszego Raciborza utrwalili na kliszach Jerzy Kunc i Marek Krakowski. Ekspozycję zrealizowano dzięki firmom VIP EXPO z Warszawy, RETEX z Raciborza i Nowinom Raciborskim.
Część radosną uświetnił recital Marzeny Korzonek a biesiadną, obok tradycyjnych raciborskich kołaczy z cukierni A. Malcharczyka , zapewniła Raciborska Spółdzielnia Mleczarska. Atrakcyjna prezentacja zdobyła podniebienia i serca nie tylko warszawskich raciborzan. Te znakomite raciborskie produkty rekomendowała nie tylko prezes Spółdzielni Wanda Świerczyna, lecz również prezes Krajowej Izby Gospodarczej Przemysł Spożywczy Tadeusz Pokrywka-Świerczyna Swój rozmach i sukces impreza zawdzięcza bezinteresownemu zaangażowaniu raciborzan i raciborskich firm.
Następne planowane przedsięwzięcie Salonu to „Racibórz w produktach”. Należy przypuszczać, że wiele raciborskich przedsiębiorstw zechce włączyć się w tak pomyślaną promocję swoich wyrobów i marki samego miasta, zwłaszcza, że poseł Andrzej Markowiak zapewnił współorganizację warszawskiej imprezy przez Polski Klub Biznesu.
Idzie więc ku dobremu, przynajmniej w zakresie promocji i współ-pracy raciborzan w stolicy.
Choć w ten sposób sprawdza się powiedzenie, że jest się lepszym prorokiem w obcym niż własnym kraju, to warto i z tego korzystać, także dla przykładu. Skoro do współpracy dla dobra miasta skłonić może ludzi li tylko sentyment i wspomnienia, to cóż dopiero wspólny interes na co dzień mieszkających obok siebie mieszkańców. Ich dobro, rozwój gospodaczy miasta zależy przecież bardziej od umiejętności współpracy i zdolności do samoorganizacji społeczności lokalnej niż od najgłębszych nawet różnic w poglądach czy sympatiach personalnych na szczytach władzy.
Gabriela Lenartowicz
Zdj. Lech Gawuć