Pasja wielkanocna
Pan Paweł wyraźnie wzruszony pokazuje pożółkłe i podniszczone zdjęcia z minionych lat. Oglądamy je wspólnie z Antonim Komorem, który jest jednym z organizatorów procesji konnych w Sudole. Na odwrocie zapiski, 1967 r. - 27 marzec - 51 koni, 1976 r. - 19 kwiecień - 44 konie.
Na tych urokliwych fotografiach czuje się atmosferę tamtych biednych lat. Konie bez ozdób, bez siodeł, czasem na błotnistej drodze. Widać też kapryśną wiosenną pogodę - jeźdźcy raz w koszulach z podwiniętymi rękawami, innym razem niemal w zimowych płaszczach. Twarze skupione, zamyślone, dostojne. No i często widoczny na pierwszym planie Paweł Konieczny, niezmiennie od czterdziestu lat prowadzący procesje, uczestniczący w nich od lat sześćdziesięciu. Jedna z nich, jak mówi, w szczególny sposób utkwiła mu w pamięci, gdyż wiązała się z dramatycznym przeżyciem. Tuż przed jej rozpoczęciem koń kopnął go w twarz. Mimo to poprowadził ją dzięki silnej woli. Kilka kolejnych dni spędził w szpitalu, gdzie musiał poddać się operacji. Szczególnie wzruszająca i niezapomniana była też pierwsza procesja po zakończeniu działań wojennych. Bo jak nie cieszyć się z odzyskanej wolności, budzącej się do życia przyrody, nadziei na lepsze, bogatsze jutro. W tej pierwszej powojennej brało udział zaledwie pięć koni, w tym jeden pożyczony z Nędzy. Były wychudzone - pociągowe, prosto z pola, ale jednak atmosfera była niepowtarzalna.„Święty Michale proś za nas. Wspomnij za nas, my prosimy, Pana Jezu Chrysta, Maryji Syna, abyś nas raczył wspomagać we wszech nędzy, abyś nas nie zapomniał przez Twoją gorzką śmierć. Chryste usłysz nas” - właśnie tą piękną modlitwą od lat rozpoczynają procesje w Sudole ich uczestnicy. I nawet Paweł Konieczny nie pamięta, skąd wziął się jej rodowód.
Najpierw udają się w kierunku Wojnowic, dalej skręcaja, jak mówi pan Paweł, na Racibórz. Spotykają się z procesją z Bieńkowic przy tzw. Urbanku, na granicy Raciborza i gminy Krzyżanowice. Co roku trasę, gdzie odbywają się wyścigi konne, wysypują czerwonym grysem, żeby zwierzęta miały równe podłoże. Około 16.00, po krótkim nabożeństwie spotykają się na tradycyjnym poczęstunku - jest kawa, herbata i śląski kołocz. Tam też rozdają dyplomy i upominki. Jest wspaniale, uroczyście, nabożnie. Procesje mają zawsze „zamówioną” piękną pogodę - śmieje się nasz rozmówca.
A jeszcze 40 lat temu władze groziły, że nie wydadzą zezwolenia na procesje. To właśnie wtedy, w tym krytycznym momencie pan Paweł przejął jej prowadzenie... i tak już zostało do dziś. W 2000 r. jej uczestnicy występowali w telewizji. Modlitwy odmawiane były w trzech językach: polskim, morawskim i niemieckim. Na początku lat 90-tych tradycja zaczęła zanikać. I wtedy zebrał się pięcioosobowy „komitet”, któremu patronował miejscowy ksiądz proboszcz Józef Przywara. Było to dokładnie w kwietniu 1993 r. Przyjechało zaledwie 19 koni. Po tym wydarzeniu niesłychanie się zmobilizowali. Jak mówi jeden z „komitetu”, Antoni Komor, obecnie dzielą się robotą organizacyjną i ruszają pełną parą od środy popielcowej. Efekt jest imponujący. W ubiegłym roku było 116 koni, z roku na rok zwiększa się też liczba kobiet dosiadających wierzchowce. Atmosfera uroczystości jest za każdym razem niepowtarzalna. Sześćdziesiąt lat uczestnictwa pana Pawła w procesjach - trudno o bardziej wzruszający przykład przywiązania do tradycji. Od przyszłego roku przesiada się do bryczki. Procesje poprowadzi młodszy.
Sudół to jedno z kilku ostatnich miejsc w Polsce, gdzie kultywuje się tę przepiękną tradycję.
Ewa Halewska