Wygrać z rakiem
Od pierwszego dnia muszę skoncentrować swą wolę i siły, aby podołać wszelkim trudom dalszego leczenia, by wytrzymać do końca radioterapię. Już wiem, że to będzie bardzo trudne i że będzie związane z bólem a później również z kalectwem - to tylko fragment książki Piotra Biesa zat. „Walczyłem z rakiem i...”.
Jej autor sam doświadczył cierpienia, związanego z nowotworem złośliwym języka. Pomyślnie przeszedł długi, niezwykle bolesny proces radioterapii. Teraz, za pomocą książki, pragnie podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi chorymi na raka oraz ich rodzinami. Chcę obudzić w nich wiarę w sens walki z rakiem, przekonać, że mimo nieludzkiego cierpienia fizycznego i psychicznego walczyć trzeba do końca - przekonuje Piotr Bies. Dla ludzi zdrowych książka ma być ostrzeżeniem, szczególnie dla tych, którzy myślą, że ich ten problem nie dotyczy. Wielu pacjentów zbyt późno zgłasza się do lekarza a największym sprzymierzeńcem w, nie tyle walce, co wojnie z rakiem, jest czas. Sam autor na swej drodze spotkał wiele osób, które zbyt długo bagatelizowały niepokojące objawy choroby. Poznał też i takich ludzi, którzy nawet sami przed sobą nie przyznawali się, że są chorzy na raka. Nie chcieli rozpoznać wroga, a to jest przecież warunkiem zwycięstwa, bo wygrać można.
Dowodem na to jest nie tylko książka, lecz przede wszystkim osoba autora. Piotr Bies mówi o sobie „statystyczny, szary człowiek”. W momencie, gdy dowiedział się, że jest chory na raka miał 60 lat, odczuwał już dolegliwości, związane z wiekiem, nowotwór zaatakował jego język. Operowany był w szpitalu w Rybniku przez tamtejszego chirurga. Radioterapia przypadła na czas, w którym Racibórz dotknął kataklizm powodzi, w tym również mieszkanie autora. Jakże kłóci się to z wyobrażeniami, że „statystyczny, szary człowiek” jest w takim przypadku skazany na niepowodzenie, gdyż nie ma dostępu do renomowanych specjalistów, klinik oraz nowoczesnej aparatury medycznej.
Tą książką spełniam swój obowiązek. Wobec tych, którym wcześniej nie mogłem pomóc oraz tych, którzy teraz są w potrzebie. Przygotowuję ich na cierpienie, jakiego doświadczą oraz związane z tym zwątpienie i chęć poddania się chorobie. Jednak człowiek jest w stanie znieść bardzo wiele, by ratować swe życie. Gryzłbym szkło, gdyby było to konieczne.
W walce z rakiem liczy się siła woli. Potrzebna jest przy wykonywaniu najprostszych, wydawałoby się, czynności, takich, jak jedzenie. Ile wysiłku wymagało od autora przyjmowanie pokarmów, po kolejnych dawkach radioaktywnych promieni, wypalających mu jamę ustną. Wiedział, że aby przeżyć, jego organizm musi mieć skąd czerpać siły. Jadł, choć z bólu trzęsły mu się ręce. Zbyt często inni chorzy na nowotwór nie są w stanie znieść tej męki.
W samotności raka się nie pokona - uważa Piotr Bies. Najczęściej poddawali się chorzy, którzy nie mieli oparcia wśród bliskich. Ważne jest, żeby również najbliżsi potrafili przyjąć do wiadomości fakt, że chory ma raka. Świadomość tego, że są ludzie, którzy rozumieją powagę sytuacji, współczują i wierzą w sens walki z chorobą dodaje pacjentowi sił. Człowiek w czasie całego swojego życia powinien z większą odpowiedzialnością pielęgnować więzi międzyludzkie. To czasem ratuje życie.
W książce autor opisuje ile dobra mogą sprawić cierpiącym na raka nawet najdrobniejsze gesty wsparcia, pocieszenia, dodania otuchy ze strony innych ludzi. Często jedno spojrzenie wystarczy za tysiące słów a może sprawić, że chory nie podda się w walce o życie. Tym bardziej więc bulwersuje niegodziwość, bezduszność i okrucieństwo ze strony nierzetelnych lekarzy, o których, niestety również można przeczytać w książce.
eżeli ta książka pomoże choć jednej osobie, to znaczy, że warto ją było napisać. Jest ona także podziękowaniem dla tych wszystkich ludzi, którzy mnie pomogli. Walczyłem nie tylko z rakiem, lecz również z przeciwnościami losu. Walczyłem z rakiem i...wygrałem!
Książkę wydrukowała drukarnia Baterex z Raciborza.
(A.P.)