Geny zdradziły bandytów
Dokładnie po dwóch latach od pierwszego napadu na raciborski Kredyt Bank policji udało się ustalić ostatniego sprawcę tej zuchwałej kradzieży 56 tys. zł. Sukces wynika z osiągnięć współczesnej genetyki. Bandyta nie wiedział, że wyrzucając kurtkę pozostawia swoje ślady, które naprowadziły policję na jego trop.
Raciborska placówka Kredyt Banku przy pl. Dworcowym trzykrotnie była celem złodziei. Pierwszy raz 4 czerwca 2002 r., potem 31 grudnia tego samego roku, ostatni raz 18 marca roku ubiegłego. Po dwóch pierwszych skokach policja bezradnie rozkładała ręce. Zabezpieczono jedynie porzucone przez dwóch bandytów kurtki i kominiarki, po czym sporządzono portrety pamięciowe. Ich twarze, gdy uciekali w kierunku ulicy Sejmowej, widziało kilku przechodniów. Śledztwa utkwiły w martwym punkcie, bo nie udało się ustalić żadnego ze sprawców. Nie pomogły publikowane w mediach portrety. Efektu nie przynosiły działania operacyjne. Policja podejrzewała jedynie, że na Kredyt Bank napadli mieszkańcy innego miasta, co jedynie komplikowało sprawę, bo nie wiedziano, gdzie w ogóle szukać. Ich działanie określono jako profesjonalne. Bandyci wbiegli do sali operacyjnej, rzucili petardę, sterroryzowali pistoletem kasjerkę i kazali sobie wydać 56 tys. zł w nominałach 50, 100 i 200 zł. Wszystko trwało kilka minut. Zdezorientowana obsługa nie zdążyła nawet zareagować.
Nie ma jednak zbrodni doskonałej - mówi stare policyjne porzekadło. 18 marca 2003 r. doszło do kolejnego napadu. Schemat postępowania miał być ten sam. Do trzech razy sztuka - mówi inne przysłowie. Bandyci wpadli na salę operacyjną z pistoletami (dziś wiadomo, że jeden był hukowy, drugi gazowy), ale tym razem kasjerka zdążyła uciec z boksu kasowego. Mężczyźni wpadli w panikę, bo nie było komu wydać pieniędzy. Obsługa szybko zaalarmowała policję. Kilka minut później obaj siedzieli już w radiowozie skuci kajdankami.
Śledztwo mogło wreszcie ruszyć z miejsca. Rutynowo wrócono do pierwszych dwóch napadów, a dokładnie do zabezpieczonych wtedy kurtek i kominiarek. Badania genetyczne w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych wykazały, że pozostawione na nich ślady biologiczne pochodzą od jednego ze sprawców napadu z 18 marca. Kolejne potwierdzenie przyszło z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Był to wynik badań osmologicznych, mówiąc krótko, zapach z zabezpieczonej odzieży był ten sam, który wydzielał sprawca napadu z marca. W badaniach tych wykorzystywane są psy. A więc wszystkie trzy napady można było połączyć.
To był jednak tylko pierwszy krok. Współczesna kryminalistyka wykorzystująca osiągnięcia genetyki dostarczała kolejnych cennych informacji. Biegli orzekli bowiem, że sprawcy dwóch pierwszych napadów są ze sobą spokrewnieni, a zatrzymany w marcu przestępca, jak się okazało, ma brata, absolwenta technikum mechanicznego, ochroniarza bez licencji, niegdyś - co ciekawe - zatrudnionego w Kredyt Banku. Oboje mieszkają w Knurowie. Sporządzone w 2002 r. portrety pamięciowe odpowiadają ich rysom twarzy. By upewnić się, że to właśnie on brał również udział w dwóch pierwszych napadach potrzebne były kolejne badania genetyczne i osmologiczne.
Ich wynik przyszedł pod koniec maja. Prokuratura Rejonowa w Raciborzu natychmiast sporządziła wniosek o tymczasowe aresztowanie bandyty. Zgodził się na to 4 czerwca raciborski sąd. Podejrzany nie przyznaje się do winy, ale biegli nie mają wątpliwości. Ślady na ubraniach z 2002 r. pochodzą również od niego. Sprawca przedstawił co prawda alibi, ale w opinii prokuratorów zostało ono już dawno przygotowane. Podejrzany bowiem najprawdopodobniej przewidział, że geny go zdradzą.
W Sądzie Okręgowym w Gliwicach znajduje się już akt oskarżenia przeciwko pierwszemu z braci i jego wspólnikowi z marca 2003 r. Wkrótce trafi tam również akt oskarżenia przeciwko drugiemu bratu. Skradzionych przez nich blisko 90 tys. zł do dziś nie odzyskano. Grzegorz Wawoczny