Miasto się kurczy
Niski przyrost naturalny oraz brak atrakcyjnych ofert na rynku pracy to powody stałego zmniejszania się liczby ludności. Stolica powiatu raciborskiego ma niecałe 59 tys. mieszkańców. Jeszcze w latach 80. minionego stulecia martwiono się, gdzie budować osiedla, by zmieścić 80 tys. ludzi. Dziś za głowy łapią się nawet księża, bo zameldowanych parafian jest znacznie więcej od tych, którzy oddają się nabożnym praktykom.
Brak pracy to główny powód zmuszający mieszkańców Raciborza do migracji. Ci, którzy przyjechali tu kilkanaście lub kilkadziesiąt lat wcześniej wyjeżdżają za chlebem w swoje rodzinne strony. Z Raciborzem nic szczególnego ich nie wiąże. Decyzja przychodzi im więc łatwo.Od pięciu lat na stałym poziomie utrzymuje się jednak liczba osób rokrocznie wyjeżdżających za granicę. Przynajmniej kilka tysięcy mieszkańców miasta, szczególnie z dzielnic obrzeżnych, legitymuje się paszportem niemieckim. Wielu zaniechuje dalszego kształcenia, chcąc jak najszybciej zarabiać w euro. W ofertach biur pośrednictwa pracy na Zachód można wybierać jak w ulęgałkach. Początkowo wyjeżdża się na kilka tygodni. Wiele osób, szczególnie młodych, nie mających rodzin, decyduje się osiąść w Niemczech na stałe. W 2000 r. za granicę wymeldowało się 501 mieszkańców, w kolejnych latach: 486, 508 i 431. W roku minionym 452.
O wyjeździe z miasta marzą młodzi, dobrze wykształceni, najbardziej produktywni ludzi. Wielu nie chce po studiach wracać w rodzinne strony. Racibórz, w zgodnej opinii większości, nie daje perspektyw zrobienia kariery. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji, że na rynku zaczyna brakować specjalistów. Pracodawcy się skarżą, że gdyby złożyli takie same oferty pracy w Katowicach, Warszawie czy Krakowie, mogliby wybierać w chętnych. W Raciborzu trzeba brać każdego, kto spełnia wyśrubowane nieraz wymogi. Znalezienie dobrych pracowników w branżach wykorzystujących nowoczesne technologie graniczy z cudem.
Spadek ludności zaczyna być dokuczliwy. W 1995 roku, u progu rządów A. Markowiaka, mieliśmy 64,1 tys. mieszkańców. W 2006 r., kiedy skończy swoją czteroletnią kadencję J. Osuchowski, populacja zmniejszy się zapewne do 58 tys. osób. Na przestrzeni 11 lat, to spadek o 6 tys. ludzi, proporcjonalnie znacznie większy niż w innych miastach.
Handlowcy zacierają ręce w święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Racibórz nagle zapełnia się ludźmi, a ulice się korkują. Brakuje miejsc do parkowania, a w sklepach rosną obroty. Potem, przez większość roku, trzeba wiązać koniec z końcem, bo ci, co zostają coraz częściej wolą jeździć do dużych centrów handlowych niż biegać po mieście od sklepu do sklepu. Wielu raciborzan spotyka się więc w weekendy w Realach, Tesco, Geantach czy Auchanach.
Ta ostatnia sieć chciała zbudować na Kamienisku hipermarket, ale od razu zastrzegła, że tylko wtedy, jak z wyliczeń będzie wynikać, że inwestycja się opłaci. Najwyraźniej się nie opłaciło, bo Auchan się wycofało, usprawiedliwiając to tym, że teren pod Oborą jest skażony. Ratusz zaprzecza, ale trudno nie odnieść wrażenia, że nie o ekologię tu chodzi. Racibórz jest bowiem zbyt płytkim rynkiem konsumenckim, by lokować tu tak duży obiekt. Wpływ na to ma nie tylko spadek ludności w stolicy powiatu, ale we wchodzących w jego skład gminach. Skarżą się nawet księża płacący podatki według liczby zameldowanych parafian. Na coniedzielnych mszach widzą ich rzecz jasna znacznie mniej, bo w dużym procencie to tylko papierkowe duszyczki ciułające euro w ojczyźnie Benedykta XVI.
#nowastrona#
Gdzie trudno handlować, równie niełatwo rozwijać usługi i produkcję na lokalny rynek. Tak kółko się zamyka. Malejący popyt, w lokalnej mikroskali, jest zabójczy dla małej i średniej przedsiębiorczości. Dowodem jest spadająca liczba osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Na koniec 2003 r. było ich 3988, na koniec 2004 r. 3938. Tymczasem to samozatrudnienie i rozwój sektora małych firm powinien w dużym stopniu napędzać koniunkturę.
Kurczy się rynek specjalistów. Z 4711 bezrobotnych (dane za kwiecień), trwale bez pracy jest 2890 osób. Poszukujących zatrudnienia z wyższym wykształceniem, użytecznym w przemyśle, ze świeczką szukać, bo wolą wyjeżdżać. Bezrobocie zaczyna zaglądać w oczy nauczycielom. Dzieci ubywa w zastraszającym tempie. W 1988 r. w całym powiecie urodziło się ich 1757. W gimnazjach uczy się ich obecnie 1497, co oznacza, że ponad 250 wyjechało z rodzinnych stron z rodzicami. W 1998 r. na świat przyszło 1042 dzieci, w gimnazjach jest 885. Jeszcze na przyszły rok szkoły ponadgimnazjalne przyjmą ponad 1780 uczniów. W roku 2013/14 tylko tysiąc. Z nadzieją spoglądano na pokolenie wyżu demograficznego z lat 80. Teraz przedstawiciele tego pokolenia mieli zakładać rodziny i starać się o potomstwo. Wzrost liczby urodzeń co prawda zanotowano, ale wręcz symboliczny.
Co więc dalej? O to trzeba zapytać lokalnych polityków, którzy co cztery lata wypisują recepty na wyjście z kryzysu. Od początku lat 90. aplikowane terapie nie przynoszą jednak efektów, wyborcy się skarżą, ale wciąż wybierają tych samych lekarzy. W obecnej kadencji tematyka aktywizacji gospodarczej gości na sesjach wyjątkowo rzadko, a już na pewno nie ma szans w starciu z mało zrozumiałymi dla przeciętnego obywatela przepychankami politycznymi. Ludzie nie wierzą w raciborski samorząd, ale i samorząd przestał wierzyć w ludzi, bo frekwencja wyborcza jest coraz mniejsza, a aby zdobyć mandat wystarczy liczne grono znajomych. Miasto natychmiast potrzebuje dobrego programu rozwoju gospodarczego, większego zaangażowania młodych, którzy lepiej zatroszczą się o swoją przyszłość niż najwyraźniej niestrudzeni wieloletnimi rządami seniorzy. Gra idzie o dużą stawkę.
Grzegorz Wawoczny