Krwawe wyczyny szlachciców
W Pawłowie odbyło się polowanie. Ubito 78 zajęcy. Doms znów postrzelił chłopaka. Tak jak poprzednio w Bieńkowicach próbował go zbyć 50 fenigami – donosiły w 1890 roku „Nowiny Raciborskie”. Gazety tego czasu były pełne informacji o przypadkowych postrzeleniach parobków. Ileż to przelano niewinnej krwi, by zaspokoić szlacheckie hucie...
Największą bażanterya
W strzelaniu zamiłowany był baron Rothschild, żydowski bankier, właściciel pałacu w Szylerzowicach i Chałupkach. „(…) Szulerzowice posiadają podobno największą bażanteryą na całą Europę. Corocznie jesienią ubijają tam do 5000 bażantów. Tegoroczne łowy jesienne rozpoczęły się w tym tygodniu. Oprócz barona Rothshilda bawią obecnie w Szulerzowicach: Hrabowie Wilczkowie, ojciec i syn, hr. Kiński, hr. Larisch, księżna Paulina Metternich, która ponoć doskonale strzela i wielu innych gości. W Poniedziałek ubito 850, we Wtorek 1100 a w Środę 900 bażantów i zajęcy. Polowanie jest więc bardzo obfitem” - informowały 2 listopada 1889 roku „Nowiny Raciborskie”.
31 października 1892 roku gazeta zamieściła wzmiankę o kolejnym wielkim polowaniu u Rothschildów. Ich gościem był hrabia Potocki. „Pan Rotszyld podejmuje ich po królewsku i urządza wielkie polowania. Zabito dziewięćset dziewięćdziesiąt zajęcy, 1620 bażantów, sześćdziesiąt kuropatw, czterdzieści dwa bekasy oraz sześćdziesiąt dwa króliki”. 4 listopada gazeta wzmiankowała o Szylerzowicach: „Tamtejsze dominium słynie ze zwierzyny. Onegdaj 10 strzelców w 6 godzin ubiło 855 zajęcy i 670 bażantów”.
Jak wyglądały polowania szlachty śląskiej wiemy z opisu jednego z nich, do którego doszło w 1855 roku w dobrach Donnersmarcków. Myślistwo było pasją hrabiego Hugona Donnersmarcka, śląskiego przemysłowca, pana na Siemianowicach, ojca Hugona II, pana na Siemianowicach, Brynku i Krowiarkach w powiecie raciborskim. W urządzanych przez niego polowaniach uczestniczyła cała okoliczna arystokracja, w tym książęta raciborscy, oraz goście z Niemiec.
Opis takich łowów z 1855 roku, zorganizowanych wokół Siemianowic, daje nam świetny obraz XIX-wiecznych zwyczajów myśliwskich na Śląsku. „W najwcześniejszych godzinach rannych od strony Siemianowic przyjeżdżało kilka wozów drabiniastych załadowanych psami gończymi hrabiego Henckla von Donnersmarcka. Przybywali też wraz z otulonymi w koce końmi stajenni i ujeżdżacze (...). Przybywały ekwipaże zaprzężone w dwa, cztery lub sześć koni i to całe towarzystwo przesiadało się na konie myśliwskie. Rozpoczynała się gonitwa za zającami (...). Gdy tylko jeden z chartów zwęszył szaraka i zaczął go ścigać, natychmiast któryś z jeźdźców albo amazonka ruszali za nim. Polowanie trwało zwykle od 9.00 do 11.00 przed południem, potem konie i jeźdźcy, a zapewne psy również, byli już tak zmęczeni, że całe towarzystwo siadało do swych powozów i odjeżdżało. Konie wodzono tam i z powrotem, by ochłonęły i wystygły, następnie dawano im nieco odstanej wody, po czym je odprowadzano. Dla chartów, których było około czterdzieści – pięćdziesiąt sztuk, gotowano w gospodzie zupę z mięsa. Upolowane zające – zwykle kilka tuzinów – odtransportowano specjalnymi wozami”.
Wyczyny Domsa
Uciechy miała więc szlachta co niemiara. Mniej do śmiechu było służącym, szczególnie u Domsa, raciborskiego przemysłowca, właściciela fabryk cygar i tabaki. Myślistwo było jego pasją, ale oko miał nie najlepsze. Przypadkowo postrzelił pachołka podczas polowania 8 i 11 stycznia 1890 roku. Rannego chłopaka próbował zbyć półmarkówką. Rany były jednak na tyle poważne, że nie obyło się bez pomocy lekarskiej. 18 stycznia 1890 roku Nowiny Raciborskie donosiły: „W Pawłowie odbyło się polowanie. Ubito 78 zajęcy. Doms znów postrzelił chłopaka. Tak jak poprzednio w Bieńkowicach próbował go zbyć 50 fenigami”.
O niebezpieczeństwach czyhających na uczestników łowów wiele mówi notka prasowa z pierwszego w 1890 roku wydania raciborskiej gazety. „Rudnik. Już to zły jakiś los prześladuje dominium tutejsze. Rzadko które bowiem polowanie odbędzie się bez nieszczęścia. I w Piątek odbyło się tu polowanie na bażanty, których zabito 96. Postrzelono przytem atoli dwóch naganiaczy i wachmistrza od żandarmów. Ten ostatni otrzymał lekki postrzał w szyję. Czyż nie byłoby lepiej w ogóle tu polowań zaprzestać jeżeli są dla ludzi tak niebezpiecznem”.
Apel nic nie dał. 4 grudnia 1891 roku Nowiny Raciborskie zrelacjonowały kolejne wielkie polowanie na polach Rudnika, Ponięcic i Raczan. „Zabito 1000 zajęcy. Panowie tak pukali na polach, że niejeden trwożliwszy z chałupy wyjść nie śmiał, boć przecie dawniejszej nieszczęścia w świeżej jeszcze mamy w pamięci. Dziwić się jeno można, że te razą nikogo nie postrzelono”.
Nad Rudnikiem i okolicami ciążyło najwyraźniej jakieś fatum. Już bowiem 17 lipca 1889 roku Nowiny Raciborskie podały obszerną notkę o treści: „Rudnik. W zeszłą sobotę wydarzył się tu bardzo smutny wypadek. Syn dziedzica naszego p. Selchowa, młody asesór sądowy poszedł na polowanie. Ujrzawszy coś poruszającego się pomiędzy krzakami, sądził iż to jest sarna lub rogacz i wystrzelił. W tej atoli chwili doszedł go z krzaków krzyk przeraźliwy. Gdy dobiegł na miejsce ujrzał tarzającą się we krwi kobietę, która w chwilę później skonała. Była to żona gospodarza Szramowskiego z Pawłowa. Zbierała ona trawę w lesie. Nieszczęśliwego strzelca tym jedynie wytłomaczyć można, iż był przekonany, iż w lesie nie ma ludzi, ponieważ wstęp do lasu rudnickiego jest podobno po godzinie 7mej wieczorem wzbronionym. W każdym razie lepiej powinien był uważać na to, do czego mierzył. Rodzinę p. Selchowa prześladuje pod tym względem jakieś nieszczęście. Przed rokiem postrzelił stary p. Selchow przez przypadek robotnika pewnego w rękę, teraz syn zabił kobietę”.
23 lipca 1890 roku Nowiny Raciborskie poinformowały, że podczas polowania na kaczki w okolicach Bieńkowic śmiertelnie został postrzelony syn hrabiego Udo Stolberga. Pechowy strzelec był na łódce. Najprawdopodobniej zakołysały nią fale, przez co sługa zamiast trafić w kaczkę, „ustrzelił” panicza. Widok musiał być okropny, bo redakcja nie omieszkała wzmiankować takiego szczegółu, jak ten, że „młody hrabia miał roztrzaskany łeb”. Sprawca chciał popełnić samobójstwo. „Ledwo go od tego zamiaru odwiedziono” – dodała gazeta.
Tekst stanowi fragment przygotowywanej do druku książki Grzegorza Wawocznego pt. „Kuchnia raciborska”, gdzie obszernie opisano dzieje myślistwa i kultury łowieckiej na ziemi raciborskiej, w tym inne wielkie polowania oraz przyrządzanie potraw z dziczyzny. Na ponad 400 stronach opisano także dzieje raciborskiego: gorzelnictwa, rzeźnictwa, piekarstwa, piernikarstwa, cukiernictwa, młynarstwa, bartnictwa i pasiecznictwa oraz kuchni miejskiej i wiejskiej. Autor naszkicował historię raciborskiego karczmarstwa i restauratostwa oraz zaopatrzenia w wodę. Opisał wielkie miejscowe uczty, kulinarne upodobania raciborskiej szlachty i tajniki ziołolecznictwa. Mowa o słynnych niegdyś raciborskich producentach warzyw. Wiele miejsca poświęcił produkcji tytoniowych używek Domsa i Reinersa. Szkicom historycznym towarzyszą oryginalne receptury i współczesne raciborskie przepisy podane przez gospodynie wiejskie z okolicznych wsi. Całość wzbogacają liczne archiwalne i niepublikowane fotografie, etykiety, opakowania i przedwojenne reklamy.