Opactwo dźwigane z ruin
1998 r. był przełomowy w dziejach pocysterskiego opactwa w Rudach. Pamiętający XIII w. obiekt, doszczętnie zniszczony w 1945 r., zaczął wracać do życia. Kiedy ruinę przejęła diecezja gliwicka okazało się, że w nawet tak duże obiekty można tchnąć ducha.
Do 1945 r. opactwo był własnością książąt von Ratibor. Otrzymali oni zabytek w I poł. XIX w., kilka lat po tym, jak władze pruskie zlikwidowały tutejszy konwent cystersów (założony w 1258 r.). Książęta, zaliczający się do grona najznamienitszej niemieckiej arystokracji, nie zbudowali wzorem innych rodów nowego pałacu. Na potrzeby rezydencji możnowładczej zaadaptowali budynki klasztorne i pałacu opackiego, położone przy rozległych parku. Całość prezentowała się okazale, wnętrza wypełniały gustowne meble, a dawne krużganki myśliwskie trofea. Nieraz gościły tu koronowane głowy, m.in. cesarz Wilhelm.W styczniu 1945 r. opuszczony pałac spalili Rosjanie. W gruzach legł także pocysterski kościół. Świątynię parafia zdołała wkrótce odbudować. Dawne opactwo, odtąd własność skarbu państwa, niszczało, podobnie jak zamek w Raciborzu, również była własność von Ratibor, który niezniszczony przetrwał wojnę a przez kolejne lata popadł w ruinę. Wiele mówiono o znaczeniu Rud jako najważniejszego górnośląskiego zabytku. Tylko mówiono.
W 1998 r. zabytek znalazł się w rękach powstałej sześć lat wcześniej diecezji gliwickiej. Biskup ordynariusz Jan Wieczorek uczynił z Rud diecezjalne sanktuarium Matki Boskiej Pokornej. Stare opactwo przeznaczono na ośrodek pielgrzymkowo-formacyjny, z miejscami noclegowymi, sala konferencyjnymi i wystawienniczymi, otwarty dla wszelkich inicjatyw religijnych, kulturalnych i naukowych. Rolę dyrektora powierzono ks. Janowi Rośkowi. Młody kapłan dostał biskupie błogosławieństwo i obietnicę wsparcia dzieła z kolekt.
Wiedzieliśmy, że od razu cudów żadnych nie zdziałamy. Musieliśmy postawić na konsekwentne i mozolne wykonywanie ogromu prac. Ważne jednak, że obiekt znalazł swojego właściciela, zrobiło się czysto, ludzie widzą, że coś się dzieje, że nie pałac nie idzie na zatracenie – mówi ks. Rosiek. Przez siedem ostatnich lat udało się oczyścić pomieszczenia i piwnice z gruzu, uporządkować stary klasztorny wirydarz i park, odnowić kilka sal, przede wszystkim udostępnić obiekt zwiedzającym.
W opactwie, jak zwykło się nazywać Rudy, zaczęto organizować wystawy i koncerty. Dziś mamy kolejkę chętnych do pokazywania tu swoich dzieł i eksponatów. Od wiosny do jesieni Rudy odwiedza nawet do tysiąca osób. Nasze opactwo stało się modne. Tak naprawdę to w okolicy nie ma nic lepszego do pokazania – puentuje ks. Rosiek.
Odbudowa toczy się systemem gospodarskim. Rocznie udaje się zebrać na ten cel około 150 tys. zł. Pieniądze pochodzą z kolekt w parafiach całej diecezji (w niedziele ks. Rosiek jeździ do wspólnot, prawi kazania i prosi o wsparcie) i drobnych datków od zwiedzających. Wielu sponsorów daje materiał lub robociznę. To wszystko jak ziarnko do ziarnka. Nie ukrywam jednak, że to, co urzędy państwowe z zastosowaniem trybu przetargowego robią za 10 tys. zł, nam się udaje za tysiąc – przekonuje ks. Rosiek.
Dokończenie odbudowy – wykonanie nowego dachu, centralnego ogrzewanie, odnowienie elewacji i pozostałych wnętrz - będzie kosztowało około 20 mln zł. Takich pieniędzy nie ma diecezja ani budżet państwa. Rudy zabiegają więc o środki unijne. Jest duża szansa, by je pozyskać z programu „Zawołanie o kulturę”. W połowie maja kuria zorganizowała w opactwie spotkanie dla ministerialnych i wojewódzkich decydentów. Namawia ich, by promowali zabytek, popierali starania o wsparcie, pomagali w dotarciu do tzw. czynników decyzyjnych. Oby starania zakończyły się sukcesem.
Grzegorz Wawoczny