Ścięcie z przekrętem
Ponad 1 milion złotych kary zapłaci właściciel terenu po byłej roszarni w Pietrowicach Wielkich, który bez zezwolenia ściął na swojej posesji 40 drzew, w większości kilkudziesięcioletnich topól. Nad nielegalną wycinką boleją władze gminy, dumne z prowadzonych na swoim terenie proekologicznych działań. Tymczasem okoliczni mieszkańcy po cichu się z tego cieszą i żałują, że drzew nie zostało ściętych więcej.
Powalone drzewa
O wycince władze gminy powiadomił jeden z mieszkańców. Zaraz po tym, 1 sierpnia, na miejsce udał się wójt, wraz z członkami komisji ekologii Urzędu Gminy oraz policją. Przeraziliśmy się - przyznaje Adam Wajda, sekretarz gminy. Zastali tam blisko 40 ściętych kilkudziesięcioletnich drzew. W większości były to topole, które, choć nie są gatunkiem szlachetnym, podlegają pod ustawę o ochronie środowiska. Na ich wycinkę, nawet na terenie prywatnym, trzeba mieć administracyjną zgodę. Jak twierdzi sekretarz gminy, takowej nie było. Do urzędu wpłynął co prawda wniosek, ale nie został rozpatrzony. Zagadnięci o wycinkę lokatorzy pobliskiego bloku zapewniają, że nic o sprawie nie wiedzą.
Ja tam nic nie widziałam, nie chcę po sądach być ciągana - odpowiada jedna z kobiet. Do późna pracuję, jak wróciłem do domu, to drzewa już leżały - ucina temat spotkany na klatce schodowej mężczyzna. Drugi mówi to samo. Dyskusja zaczyna się wraz z pytaniem o to, czy wiedzą, kto jest właścicielem terenu. Jest ich kilku - rzuca ze schodów kobieta. Chyba z czterech - mówi mężczyzna. Gdzie tam, z sześciu! - licytuje drugi z nich. To tak często przechodzi z rąk do rąk, że już nic nie wiadomo - dodaje z rezygnacją.
Ustalenia trwają - Adam Wajda nie chce niczego przesądzać. Wskazuje jedynie miejsce, gdzie doszło do wyrębu. Jest to teren po byłej roszarni. Później działał tam "Polmos". W kilka tygodni po wycince drzewa leżą tak, jak zostawili je tam robotnicy. Od ul. Fabrycznej widać kilkanaście powalonych topól. Reszta znajduje się w głębi posesji, przysłonięta chaszczami. Trudno się tam dostać. Teren jest zaniedbany. Budynki gospodarcze ledwo stoją, zarośnięte krzakami i chwastami. Co rusz można zapaść się w jakąś dziurę albo nadziać na wystający z chaszczy drut. Wstępu broni tabliczka z zakazem i informacją, że jest to teren prywatny.
Tajemniczy właściciel
Przechodziłam tu tego dnia jak to ścinali. Zawołałam jednego pracownika i spytałam się, co tu będzie, bo ludzie we wsi zaczęli już żartować, że supermarket z basenami. Powiedział, że jakaś firma polsko-włoska, ale więcej to sam nie wiedział - opowiada kobieta. Wskazuje jednego z właścicieli terenu. Jest nim lokalny przedsiębiorca.
Sekretarz Wajda nie chce zdradzić, kto jest właścicielem posesji, czy jest nim mieszkaniec gminy a może obcokrajowiec. Zasłania się przy tym ustawą o ochronie danych osobowych oraz tym, że do końca nie ma pewności, czy faktycznie mają do czynienia z właścicielem, ponieważ na przestrzeni lat teren ten miał ich już wielu. Z naszych ustaleń wynika, że właściciel nie wiedział o wycince - mówi sekretarz. To z kolei wydaje się dziwne, ponieważ, jak ustaliliśmy, podpis właściciela figuruje pod wnioskiem o wycinkę, skierowanym do urzędu.
Z naszych informacji wynika, że właściciel terenu mieszka w Szczecinie. Udało nam się dowiedzieć, że gmina wielokrotnie próbowała się z nim skontaktować, jednak bezskutecznie. Urzędnicy zachodzą w głowę, skąd sprawcy wycinki mieli jego zgodę.
Mężczyzna, którego mieszkańcy wskazali jako obecnego właściciela byłej roszarni przebywa za granicą. Jego syn, również przedsiębiorca, nie chce się na ten temat wypowiadać. Wskazuje, że są to sprawy ojca a on nie będzie się w nie wtrącać. Nie chce też podać numeru telefonu, pod jakim można by się z nim skontaktować. Obiecuje jedynie, że zadzwoni w tej sprawie do ojca. Jeżeli ten uzna za słuszne, skontaktuje się z nami.
#nowastrona#
Dobrze zrobili?
#nowastrona#
Dobrze zrobili?
Przerażenie sekretarza wynika z faktu, że gmina kładzie bardzo duży nacisk na ochronę środowiska i podwyższanie świadomości ekologicznej wśród mieszkańców. Promuje ją poprzez organizowaną co roku eko-wystawę, a także szereg działań, związanych m.in. z zachęcaniem pietrowiczan do wymiany domowych pieców na ekologiczne systemy grzewcze, czy segregowania odpadów. Dumą i chlubą gminy jest arboretum wokół kościółka Św. Krzyża. Co roku mobilizujemy mieszkańców gminy do nasadzeń młodych drzewek. W akcje angażują się dzieci i młodzież. Staramy się środki na ten cel pozyskiwać z różnych instytucji i organizacji - mówi Adam Wajda, dodając, że świadomość ekologiczna mieszkańców gminy jest coraz większa. Świadczy o tym również to, że sami ludzie zgłaszają władzy problemy związane np. z dzikimi wysypiskami. Temat ten niejednokrotnie poruszany był podczas sołeckich zebrań, w których uczestniczył wójt. Sekretarz zapowiada, że sprawca nielegalnej wycinki zostanie surowo ukarany, także ku przestrodze innych.
Szkoda, że się wczas kapli. Mogli to diabelstwo szpringnąć do luftu! - nie kryje zadowolenia z wyrębu topól jedna z przechodzących ul. Fabryczną starszych kobiet. Te drzewa były niebezpieczne, teraz to drogę lepiej widać - wtóruje jej mężczyzna. Jaka to jest ekologia, jak i tak wszystko dookoła potrute - wskazuje kobieta. Wszyscy tu są z tego radzi. Jesteś zadowolona, że to ścięli? - woła do wychodzącej z bloku kobiety. Ja! Bo nie będzie cićków w domu i dusić nie będzie! - słychać odpowiedź. Topola bowiem to drzewo, które w czasie pylenia obsypuje wszystko dookoła charakterystyczną "watą". Wiele osób jest uczulonych na jej pyłek. Gospodynie natomiast nad czystość środowiska bardziej cenią sobie porządek we własnym domu. Kilkanaście metrów od pylącej topoli trudno im otworzyć okno.
Moich rozmówców dziwi, że na wycinkę drzew z własnego terenu trzeba mieć pozwolenie od wójta. Bulwersuje natomiast fakt, że władze zainteresowały się tym terenem dopiero z powodu drzew. A gdzie byli urzędnicy, jak rozkradali tu majątek po roszarni, jak złomiarze wynieśli już wszystko, co tylko mogli?! Pościągali nawet obręcze z kominów. Gdzie wtedy była policja?! Wszystko popadło w ruinę! Teraz nowy właściciel próbuje doprowadzić to do porządku - bronią go mieszkańcy.
Teren jest własnością prywatną, w którą urzędnicy nie mogą ingerować, choć bardzo byśmy chcieli rozwiązać ten problem. Przykro patrzeć, jak marnuje się majątek, który mógłby pracować na rzecz mieszkańców - przyznaje wójt gminy, Andrzej Wawrzynek.
Zbrodnia i kara
Udaje nam się jednak porozmawiać osobiście i przy świadkach ze wskazanym przez mieszkańców przedsiębiorcą, choć przez przypadek. Mężczyzna jest nietrzeźwy. Przyznaje, że kara za ścięcie drzew wyniosła 1,3 miliona zł. Precyzuje, że było ich 33 a ściąć ma zamiar jeszcze kolejnych 80. Twierdzi, że „to nic, bo ściągnie tu inwestorów z miliardami”.
Karą za nielegalny wyręb jest trzykrotność stawki za legalne ścięcie, w tym przypadku nawet kilkaset złotych za centymetr każdego drzewa! Szacowanie strat jeszcze trwa. Gmina wystosowała już pismo do właściciela terenu. Sprawa ma zostać rozstrzygnięta w ciągu 30 dni.
(A. Dik)