Sudół prosił o obfite plony
Doroczny obchód pól zainteresował tysiące osób z całego regionu.
17 kwietnia „koniorze” poprzyjeżdżali m.in. z Zakrzowa i spod Rybnika, a także z przygranicznych miejscowości czeskich. Łącznie stawiło się ich ponad 120. Po raz 63 uczestników procesji poprowadził „śpiewok” Paweł Konieczny. Ma 77 lat i dopiero od dwóch nie jedzie wierzchem lecz w bryczce. Pomaga mu Ryszard Koza. Obaj intonują litanie, które śpiewają uczestnicy konnego pochodu.
Polami i ulicami procesja pokonuje dystans około 9 kilometrów. Ruch samochodowy na drodze wiodącej do granicy między godziną 13.00 a 15.00, gdy trwa przemarsz wiernych, jest mocno utrudniony. O pechu może mówić uczestnik wszystkich procesji od 1948 roku Paul Nowak, który zawsze dosiadał jakiegoś rumaka. W poniedziałkowy ranek koń uderzył go łbem w twarz i wielkanocną trasę Paul musiał pokonać w bryczce. Choć w latach osiemdziesiątych wyjechałem stąd na stałe do RFN, zawsze w święta przyjeżdżałem do Sudołu, by wziąć udział w procesji - podkreśla Nowak.
Najważniejsze, że pogoda dopisała i było tylu chętnych, by przyłączyć się do nas - mówi Antoni Komor od lat wspólnie z sąsiadami czuwający nad przebiegiem imprezy. W utrzymaniu porządku zawsze pomaga nam policja i miejscy strażnicy. Przy takiej masie ludzi to konieczne - tłumaczy Jan Płaczek z Sudołu. Frekwencja pozytywnie zaskakuje organizatorów, ale gości zapraszają już w styczniu. Wszyscy uczestnicy na koniec otrzymują pamiątki i dyplomy.
Procesję zakończyły tradycyjne wyścigi na polnej drodze. Niektóre były tak emocjonujące, że „aż ciary przechodziły” jak komentowali widzowie. Zawody (choć wynik się tu nie liczył) miały też tradycyjnego spikera - Mariana Tchórza, który zagrzewał parotysięczną widownię do dopingu jeźdźców.
Absolutną nowością w sudolskiej imprezie był występ zespołu muzycznego, który umilał czas oczekującym na wyścigi. Od lat była to bolączka - ludzie gromadzili się na tzw. górce i nudzili się czekając na pojawienie się pierwszych ścigających. Organizatorzy wprowadzają takie nowinki co roku i zapowiadają następne.
Baliśmy się o pogodę, ale wymodliliśmy sobie jej poprawę. Pan Bóg jedynie zrobił nam mały śmigus-dyngus na początek procesji - żartował proboszcz ks. Józef Przywara. Podziwiam was wszystkich za utrzymanie rumaków w ryzach przez tak długą trasę. W tej procesji jest jak w życiu. Każdy skok w bok kosztuje, a wy umiecie trzymać dysycyplinę - mówił podczas nabożeństwa po procesji goszczący tu od lat ksiądz prałat Albert Glaeser z Opola.
(ma.w)