Róbmy swoje
Stoję w przedświątecznym korku na ulicy Opawskiej i myślę: wrócili! Tysiące wygnanych na tułaczkę po świecie za chlebem raciborzan nareszcie wróciło, no i stąd ten niezwyczajny korek, w pustym dotąd mieście. Mimo świątecznej aury przed oczami stanęły mi plakaty i ulotki z niedawnej kampanii, w której kandydaci do pensji i diet masowo deklarowali, że zrobią wszystko, aby raciborzanie nie musieli szukać pracy w innych krajach, ale wiedli szczęśliwe i dostatnie życie na łonie raciborskiej ojczyzny. Oczywiście kandydaci, którzy wypisywali, że „zrobią wszystko…” to byli albo marzyciele, albo ignoranci, albo wreszcie manipulanci świadomi, że w tym wypadku „wszystko” to prawie nic. Samorządy lokalne nie mają bowiem w naszym kraju systemowych mechanizmów wspierania rozwoju przedsiębiorczości, obniżania podatków, bezpośredniego wpływania na rynek pracy, likwidowania barier i absurdów, których już dwadzieścia lat temu pozbyła się Irlandia.
Ale nic to, pomyślałem w tej refleksyjnej, przedświątecznej atmosferze: najważniejsze, że ludzie ciągle wracają. Rzecz jasna zaraz po świętach znów wyjadą, gdyż dobrze wiedzą, że większość polskich przedsiębiorstw jeszcze przez co najmniej kilka lat nie będzie w stanie zapewnić im konkurencyjnych wynagrodzeń do tych na Zachodzie, a warunki do rozwoju własnego biznesu są po prostu kiepskie. Czy kiedyś wrócą na stałe, albo czy kolejne zastępy absolwentów przestaną tak masowo przyczyniać się do wzrostu gospodarczego Niemiec, Holandii, Irlandii, Wielkiej Brytanii i Bóg wie jakich państw jeszcze? Jak pokazują badania, większość wyjeżdżających wciąż nie kupuje biletu w jedną stronę na całe życie. Ludzie deklarują, że wrócą jeśli będzie do czego i często nie mają na myśli wcale rzeczy niemożliwych. Z Dublina czy Edynburga śledzą czy nasz parlament i rząd wreszcie się opamiętają i zajmą stworzeniem warunków do rozwoju gospodarczego dającego szanse na godne życie. Podczas świątecznych wizyt natomiast, sprawdzają, jak miasta i wioski z których wyjechali wyglądają w porównaniu z tymi, w których pracują na Zachodzie, czy Polska powiatowa ładnieje, staje się czystsza, czy w ulicach ubywa dziur, czy można tu na weekend zaprosić znajomego z Cork czy Amsterdamu? Czy jest wręcz przeciwnie - stajemy się wyludnionym, starzejącym się zaściankiem Europy?
Wydostawszy się wreszcie z Opawskiej rozpocząłem rozpaczliwe poszukiwania miejsca do zaparkowania w centrum. I wtedy przyszło mi do głowy, że gdyby tylko połowa z tych którzy wyjechali nagle wróciła, to pozbawiony obwodnicy i dobrych parkingów Racibórz zostałby w mig sparaliżowany, jak Manhattan podczas awarii prądu. A co z innymi funkcjami współczesnego, nowoczesnego miasta?
I tym sposobem mam już życzenia: dla władz i dla nas - obywateli. Nie zajmujmy się marzeniami, na które nie mamy wpływu, ale róbmy swoje, tak by nam było łatwiej w Raciborzu żyć, a inni chcieli tu wracać.
Arkadiusz Gruchot
prezes zarządu Wydawnictwa Nowiny