Od Osterreiten do westernu
Zdobyczna figurka
Najgłośniejszy jest przypadek z 1890 r. Podczas objazdu pól spotkały się procesje z Langowa (dziś wschodnie rubieże Kietrza) i Pietrowic Wielkich. Jedni jeźdźcy nie chcieli ustąpić drugim. Doszło do szarpaniny, podczas której pietrowicki pachołek wyrwał kietrzanom figurę Chrystusa Zmartwychwstałego, po czym popędził z nią galopem do zagrody Wolników, gdzie chciał się ukryć. Miał wyjątkowego pecha. Oglądając się za goniącymi go kietrzanami, nie zauważył drewnianej belki nad bramą. Uderzył w nią głową i zginął na miejscu. Figurka cudem ocalała.
Tyle jedna z wersji wydarzeń. Kolejna mówi, że zuchwalec uszedł cało z zawieruchy, dowiózł figurę do pietrowickiego kościoła, gdzie chwilę potem miejscowi chłopi zagrodzili drogę rozsierdzonym kietrzanom. Spór załagodzono, bo parafianie z Pietrowic obiecali urządzać procesje i zapraszać na nią wiernych z Kietrza. Figura została w Pietrowicach Wielkich, ale miała być natychmiast zwrócona jeśli pietrowiczanie choć raz ze ślubów się nie wywiążą. Kompromis nie spodobał się pietrowickiemu proboszczowi. Zażądał, by figurę oddano. Parafianie nie posłuchali. Przywiązanie do trofeum okazało się na tyle mocne, że jeden z gospodarzy wziął ją do swojego domu. Istnieje nadal we wnęce elewacji zagrody przy ul. 1 Maja 45, zaś do objazdów wykorzystuje się jej kopię.
W 1895 r., relacjonujące doroczną procesję w Pietrowicach, polskie Nowiny Raciborskie zamieściły taką oto wzmiankę: „Wedle starego zwyczaju objeżdżano w Poniedziałek pola jak po inne lata. Przytem chałupnik Kretek – jak pisze „Oberschl. Vkztg” – spadł z konia, i to tak nieszczęśliwie, że przywołany lekarz nie zdołał go już w żaden sposób docucić. Nie pozostało nic innego, jak bezprzytomnego namaścić olejem św., zdając się zresztą na wolę Pana Boga”.
Najstarszy z jeźdźców
– W 1945 r. jechało tylko trzech jeźdźców – Alfred Plura, Jan Skerchud i Paweł Łata. Dziś jest ich 120. – To dzięki gminie, bo rozreklamowała procesję – cieszy się 67–letni Adolf Herud. Dawniej rolnik, dziś emeryt. Pietrowiczanin z dziada pradziada. Na procesję jeździ dokładnie od pół wieku. Żadnej nie opuścił. Kiedyś paradował na koniu z braćmi. Teraz z dwoma synami. W tym roku dosiądzie 14-letniej Blanki. – To koń tylko do rekreacji. Chomąta jeszcze nie widział – mówi z dumą. Ma stare przedwojenne siodło, ale zakłada nowe, bo lubi pogonić konia i szybką jazdę.
Herudowi jako seniorowi przypada zaszczyt wożenia figury Chrystusa Zmartwychwstałego, która na co dzień jest przechowywana w kościele. To ponoć kopia tej zdobycznej z Kietrza. – Którą z procesji zapamiętałem najbardziej? Chyba tę z 1967 r. We wsi była peregrynacja kopii obrazu z Częstochowy. Krawiec Jerzy Herud uszył nam białe spodnie. Potem zaczęliśmy w nich jeździć na procesje – wspomina. Sięga czasów PRL-u. – Były kłopoty z uzyskaniem zgody od władz, bo Kościół był zwalczany. Jakoś jednak umieliśmy się dogadać. Oni dawali zgodę na procesję, my wystawialiśmy kilku jeźdźców na pochód pierwszomajowy – opowiada.
Takich kompromisów było zresztą więcej. Dawniej było nie do pomyślenia, żeby na konia wsiadła kobieta, albo przyjechał ktoś obcy. A dziś? Gdyby nie zaproszeni goście z okolicznych wsi a nawet Czech, nie byłoby 120 koni, po pietrowiczan pojedzie raptem kilkunastu. – A kobiety się ładnie na koniach prezentują. To się podoba – podkreśla Adolf Herud.
Od kościoła
do westernu
– Procesja to nasza wizytówka – mówi z dumą wójt Andrzej Wawrzynek. Tyle że potrzebny był znów kompromis. Procesja nadal ma wymiar religijny, dziękczynno-błagalny, ale wokół niej zbudowano otoczkę, którą władze nazywają festynem konnym. – Chcemy być z tego znani. Zresztą tysiące gości co roku świadczy o tym, że ludzie tego potrzebują – dodaje wójt. Gmina robi coś wielkiego, ale niewielkim kosztem, bo do pracy włącza się kto tylko może, od wójta do strażaków. Udaje się też pozyskać dotacje z UE, bo procesja spodobała się Czechom i jest tzw. efekt transgraniczny. W tym roku ma przyjechać delegacja z Albertowca – jednej z większych czeskich stadnin.
Grzegorz Wawoczny