Ile kosztuje ludzkie współczucie
Henryka Satała jest oburzona tym, że rybnicka fundacja działająca na rzecz dzieci niepełnosprawnych wynajęła osobę, która zbiera dla tej fundacji pieniądze i jednocześnie na tym zarabia. – Nie ma w tym nic niemoralnego, a każdy grosz jest dla nas na wagę złota – odpowiada na to Maria Borczykowska-Rzepka.
Zbiórka pieniędzy na rzecz osób niepełnosprawnych bez wątpienia jest szczytnym celem. Kontrowersje może budzić sposób, w jaki w niektórych przypadkach fundusze są pozyskiwane. Do drzwi Henryki Satały z Raciborza zapukała kobieta prosząca o wsparcie na rzecz dzieci niepełnosprawnych. – Za 10 zł oferowała kartki, a dochód z ich sprzedaży miał zostać przeznaczony na pomoc fundacji zajmującej się dziećmi niepełnosprawnymi. Sama jestem matką takiego dziecka, więc wzbudziło to moje zainteresowanie. Poprosiłam tą panią o wylegitymowanie się i okazanie pełnomocnictwa fundacji. Okazało się, że wcale nie jest wolontariuszką, a zbieranie pieniędzy na rzecz fundacji stanowi jej działalność gospodarczą! Z umowy, jaką mi pokazała wynikało, że z tego, co uzbiera, 800 zł przekaże fundacji, reszta jest dla niej – wspomina pani Henryka, która aktywnie działa także w raciborskim Stowarzyszeniu na Rzecz Integracji „Podaj Rękę”, pomagającym osobom niepełnosprawnym.
– To przede wszystkim niemoralne! Nie wyobrażałam sobie, że pod szyldem pomocy dzieciom niepełnosprawnym można zalegalizować zwykłe żebractwo. Powiedziałam jej to, ale ona się nawet nie zmieszała, lecz odparła mi, że przecież musi się z tego utrzymać. Dla mnie to był szok – mówi zbulwersowana przebiegiem rozmowy.
Pani Henryka telefonicznie skontaktowała się z fundacją w Rybniku, na rzecz której kobieta zbierała pieniądze. – Uważam, że zawieranie takich umów jest niemoralne. To chore, że można zarejestrować firmę, utrzymującą się z pieniędzy przekazywanych na rzecz dzieci specjalnej troski. To szok, że ktoś chce żyć kosztem tych dzieci! – dodaje raciborzanka, nie kryjąc oburzenia.
Dotarliśmy do kobiety, na którą poskarżyła się Henryka Satała. Udało nam się z nią porozmawiać telefonicznie. Przebywała w szpitalu. Nie zgodziła się na podanie do gazety imienia i nazwiska. Jak mówi, nie uważa, by jej działalność była nieetyczna, niemoralna czy wręcz miała cokolwiek wspólnego z żebractwem. – Ta fundacja jest w ten sposób wspierana. Sprzedawanie kartek nie jest łatwe. Chodzenie od domu do domu to ciężka praca. Z tego muszę opłacić ZUS, wydrukowanie kartek. Fundacja mi na to nic nie dokłada, a wręcz dostaje z tego 800 zł na czysto – mówi. . Przyznała, że tego typu działalność prowadzi już od wielu lat. Kiedyś pracowała u kogoś, teraz ma własną firmę. Nie pamięta jednak, jaki to rodzaj działalności gospodarczej, lub też jaką reprezentuje branżę. – Jestem w szpitalu i nie mam przy sobie dokumentów – wyjaśnia. – Mogę rozprowadzać na terenie całego kraju kartki okolicznościowe i świąteczne. Mama działalność na targowiska. Mogłabym nawet z bluzkami po domach chodzić – przyznaje, cały czas podkreślając, że wspiera fundację. Nie chce zdradzić, ile na tym ona sama zarabia.
Aleksandra Dik