Nikt stąd nie uciekł
Panie dyrektorze, z końcem lutego przeszedł pan na emeryturę. Nie żal panu opuszczać murów zakładu.
Większość osadzonych cieszy się, gdy stąd wychodzi. Ja również. Myślę, że już czas na odpoczynek. Bramę raciborskiego Zakładu Karnego przekroczyłem po raz pierwszy 21 lat temu. Wcześniej przez dziesięć lat pracowałem w areszcie śledczym w Katowicach. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem, bo jestem drugim pokoleniem, które założyło taki mundur.
Z jakimi problemami boryka się raciborski zakład?
Największy problem to chyba przeludnienie, podobnie jak w innych tego typu zakładach w kraju. W Raciborzu mamy około tysiąca osadzonych. Pamiętam, że nie zawsze było tak tłoczno. W latach 90. bywały sytuacje, że nie mieliśmy nawet tzw. kompletu. Nasz zakład karny przeludniony jest, dlatego że poza więzieniem dla recydywistów funkcjonują tu również oddziały śledcze. Do naszego aresztu trafiają zatrzymani z Raciborza, Rybnika, Wodzisławia i Żor. Cały czas napływają nowe osoby. Regułą jest, że osoby z niskimi wyrokami z naszego terenu trafiają najpierw do nas. Przyglądamy się im, obserwujemy. Dopiero później kierowani są do docelowych zakładów.
Jaka jest przyszłość polskiego więziennictwa?
Specjaliści pracują nad zmniejszeniem tłoku w celach. Szansę na to daje choćby tzw. dozór elektroniczny, czyli różnego rodzaju urządzenia, które ma nosić skazany. Do więzienia trafiają często osoby, które odbywają karę np. za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Wielu z nich trafia tu przez grzywnę, której nie zapłacili. Są tu również osoby skazane za niepłacenie alimentów. To nie są osoby, które muszą być koniecznie izolowane od społeczeństwa. Nie stwarzają realnego zagrożenia. Może w przyszłości pojawią się jakieś rozwiązania systemowe w tym względzie.
Pytanie, które trzeba zadać dyrektorowi więzienia – uciekł ktoś panu przez te lata?
O dziwo nie. Nie przypominam sobie takiego przypadku. Z tego, co wiem, za poprzedniego dyrektora również nie mieliśmy zbiegów. Więzienie jest dobrze zabezpieczone. To stary budynek, ale mądrze przemyślany. Wielu zabezpieczeń po prostu nie da się sforsować. Poza tym system ochrony tego zakładu jest inny niż np. w Jastrzębiu, gdzie funkcjonuje placówka typu półotwartego.
Zdarzały się bunty więźniów?
Pracując tyle lat, musiałem się z tym spotkać. Oczywiście, że się zdarzały. Na szczęście miały łagodny przebieg. Dotyczyły najczęściej odmowy przyjmowania posiłków lub wykonywania prac. Sceny, które znamy z filmów, gdzie więźniowie biorą strażników za zakładników, na szczęście nie miały miejsca. Naprawdę niebezpieczne jednostki przebywają w nowoczesnych celach, pod całodobową kontrolą monitoringu.
Młody człowiek, który trafia po raz pierwszy do więzienia, wychodzi często z niego jeszcze bardziej zdemoralizowany i poduczony przez współwięźniów w przestępczym fachu. Czy więzienie naprawdę musi być taką „szkołą”?
Absolutnie nie. Naszym zadaniem jest odpowiednia segregacja i podział skazanych. Nie dopuszczamy do tego, aby osoba pierwszy raz karana siedziała z osobą, która odsiaduje kolejny wyrok. Inaczej wygląda sprawa recydywistów. Jeśli to już kolejny jego wyrok, musimy postępować zgodnie z prawem i umieszczać go wśród podobnych osób. Staramy się również nie łączyć osób, z których jedna odbywa karę np. za zabójstwo a druga za drobniejsze przestępstwo. Zdecydowanie najtrudniejszą grypą są przestępcy młodociani. Czasem trzeba osadzić taką młodą osobę z dużo starszym więźniem, o którym wiemy, że będzie miał pozytywny, wręcz wychowawczy wpływ na niego.
Czego można życzyć panu na emeryturze?
Na pewno spokoju i zdrowia. Ta praca jest ogromnie wyczerpująca psychicznie, przez styczność z przestępcami. To odbija się również na rodzinie. Za mojej kadencji przez zakład karny przewinęły się tysiące osadzonych. Kiedy jeszcze mieszkałem w Raciborzu, wielokrotnie spotykałem byłych więźniów na ulicy. Były to zazwyczaj dość miłe spotkania. Nigdy nie spotkała mnie żadna przykrość z ich strony. Z niektórymi do tej pory utrzymuję kontakt listowny.
Nie zanudzi się pan?
Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie. Na pewno to bardziej praca niż leniuchowanie. Od kiedy wróciłem do rodzinnej Suminy, wokół domu jest sporo do zrobienia. Teraz już nie muszę odkładać tego, co chciałem zrobić na później. Na początek czekają mnie prace w ogródku.
Dziękuję za rozmowę