Żyć biednie, ale z wiarą
Patrząc na tę energiczną, pogodną, pełną życia kobietę, trudno uwierzyć w jej wiek – pani Franciszka 4 kwietnia skończyła 95 lat. Cieszy się dobrym zdrowiem i… nie potrzebuje okularów. – Yno żoden kawaler mnie już nie chce – żartuje jubilatka. Jest rodowitą rzuchowianką. Choć tryska humorem i optymizmem, podkreśla, że sporo przeszła. – My mieli kiepskie, biedne życie. Rok mi było, jak ojciec zginął na wojnie, zostało nas w domu troje dzieci. Od malutkości pracowałam we dworze aż wyszłam za mąż w 1934 r. – opowiada pani Franciszka. Mąż Paweł był inspektorem, pracował w różnych majątkach, a ona jeździła z nim. – I tak żeśmy po świecie jeździli: Kuźnica Cieszycka, Jastrzębie, Dołężyn, bo po wojnie brakowało urzędników – dodaje kobieta.
Dochowali się z mężem trzech synów. 45 lat temu ojciec rodziny zginął w wypadku w kopalni. Od tego czasu pani Franciszka jest wdową. Otoczona jest jednak liczną rodziną. Ma 9 wnucząt, 23 prawnucząt i troje praprawnucząt.
– Sama nie wiem kiedy mi to życie tak przeleciało – dziwi się. Zapytana o receptę na długowieczność, zamyśla się. – Za młodu, jak się pracowało, człowiek by tak więcej coś zjod, ale nie było. Teraz, choć jest, człowiek już nie może – odpowiada. – Żeby długo żyć, trzeba żyć skromnie i w coś wierzyć – kwituje jej syn Henryk.
(e.Ż)