Kazania miałem krótkie
Ksiądz Hubert Mikołajec z Zabełkowa obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia kapłaństwa.
Ksiądz Hubert Mikołajec urodził się w 1935 roku w Raciborzu-Ocicach. – Pamiętam, że często chodziłem na łąkę za domem paść gęsi. Zwierzęta zawsze grzecznie dreptały za mną i pewnego razu sąsiadka wychyliła się przez płot i zażartowała, że chyba kiedyś zostanę farorzem, skoro się mnie tak słuchają. I miała rację – wspomina z uśmiechem duchowny.
Co sprawiło, że wybrał ksiądz życie duchowne?
Duży wpływ na to miał ówczesny proboszcz parafii św. Józefa na Ocicach ksiądz Bernard Gaude. Pamiętam, że kiedyś zatrzymał się zegar u mnie w domu i znalazłem się w kościele na długo przed rozpoczęciem porannej mszy. Wszedłem do ciemnego jeszcze kościoła i zobaczyłem modlącego się przed ołtarzem proboszcza Gaude. To była lekcja, która pokazała mi, ze można żyć Bogiem. Dlatego po skończeniu liceum wybrałem seminarium. W 1959 roku po skończeniu studiów w Nysie wraz z 48 kolegami otrzymałem święcenia.
Duży wpływ na to miał ówczesny proboszcz parafii św. Józefa na Ocicach ksiądz Bernard Gaude. Pamiętam, że kiedyś zatrzymał się zegar u mnie w domu i znalazłem się w kościele na długo przed rozpoczęciem porannej mszy. Wszedłem do ciemnego jeszcze kościoła i zobaczyłem modlącego się przed ołtarzem proboszcza Gaude. To była lekcja, która pokazała mi, ze można żyć Bogiem. Dlatego po skończeniu liceum wybrałem seminarium. W 1959 roku po skończeniu studiów w Nysie wraz z 48 kolegami otrzymałem święcenia.
Gdzie trafił ksiądz po święceniach?
Pierwsze było Opole, potem zostałem skierowany do Koźla. Pamiętam, że to był czas, kiedy usunięto religię ze szkół i dzieci przychodziły na katechezę na parafię. Nie było jednak warunków do nauczania, bo dopiero budowano domy parafialne. Zdarzało się, że w kościele gromadziła się setka dzieci i trudno było utrzymać dyscyplinę. Bywało, że brakowało ławek, nie było tablicy i kredy. Ale faktem jest, że te dzieci, które przychodziły i chciały słuchać, były mocniej związane z Kociołem. Teraz religia jest w szkole i uczniowie traktują ją jak zwykły przedmiot i mimo że uczęszczają na katechezę, to nie przekłada się to na ich praktykę. Każdy rodzaj katechizacji ma swoje plusy i minusy, ale trzeba pamiętać, że zawsze dużą rolę odgrywają rodzice i to oni muszą być przykładem.
Pierwsze było Opole, potem zostałem skierowany do Koźla. Pamiętam, że to był czas, kiedy usunięto religię ze szkół i dzieci przychodziły na katechezę na parafię. Nie było jednak warunków do nauczania, bo dopiero budowano domy parafialne. Zdarzało się, że w kościele gromadziła się setka dzieci i trudno było utrzymać dyscyplinę. Bywało, że brakowało ławek, nie było tablicy i kredy. Ale faktem jest, że te dzieci, które przychodziły i chciały słuchać, były mocniej związane z Kociołem. Teraz religia jest w szkole i uczniowie traktują ją jak zwykły przedmiot i mimo że uczęszczają na katechezę, to nie przekłada się to na ich praktykę. Każdy rodzaj katechizacji ma swoje plusy i minusy, ale trzeba pamiętać, że zawsze dużą rolę odgrywają rodzice i to oni muszą być przykładem.
Po pobycie w Koźlu jaki był następny przystanek?
W Koźlu byłem wikarym 1,5 roku. Później biskup skierował mnie do Brynicy za Opolem. To był dla mnie rok odpoczynku, podreperowałem zdrowie i następnie trafiłem do Zabrza, gdzie służyłem 6 lat. Później był Pawłów. W tamtejszej parafii proboszczem był sędziwy duchowny, który nigdy nie miał wikarego i mimo 89 lat nadal nie chciał pomocy, bo dobrze sobie radził. Kiedy zwierzchnikom udało się go przekonać, żeby zgodził się na pomocnika, zażyczył sobie kogoś spokojnego. Wybór padł na mnie. Na szczęście znałem proboszcza jeszcze z czasów, kiedy jako ministrant jeździłem do niego po oleje dla ocickiego kościoła, wiec dogadaliśmy się bez problemu. Kiedy odszedł na emeryturę, objąłem po nim probostwo.
W Koźlu byłem wikarym 1,5 roku. Później biskup skierował mnie do Brynicy za Opolem. To był dla mnie rok odpoczynku, podreperowałem zdrowie i następnie trafiłem do Zabrza, gdzie służyłem 6 lat. Później był Pawłów. W tamtejszej parafii proboszczem był sędziwy duchowny, który nigdy nie miał wikarego i mimo 89 lat nadal nie chciał pomocy, bo dobrze sobie radził. Kiedy zwierzchnikom udało się go przekonać, żeby zgodził się na pomocnika, zażyczył sobie kogoś spokojnego. Wybór padł na mnie. Na szczęście znałem proboszcza jeszcze z czasów, kiedy jako ministrant jeździłem do niego po oleje dla ocickiego kościoła, wiec dogadaliśmy się bez problemu. Kiedy odszedł na emeryturę, objąłem po nim probostwo.
W którym roku trafił ksiądz do Zabełkowa?
To było w 1985 roku. Przyszedłem tu, żeby zastąpić mojego kolegę i trochę się obawiałem, bo ludzie byli do niego bardzo przywiązani. Na pierwszej mszy powiedziałem, że chcę pomagać im w niesieniu codziennych krzyży, tak jak Jezusowi pomagał Szymon Cyrenejczyk. Chyba dzięki temu zyskałem akceptację parafian.
To było w 1985 roku. Przyszedłem tu, żeby zastąpić mojego kolegę i trochę się obawiałem, bo ludzie byli do niego bardzo przywiązani. Na pierwszej mszy powiedziałem, że chcę pomagać im w niesieniu codziennych krzyży, tak jak Jezusowi pomagał Szymon Cyrenejczyk. Chyba dzięki temu zyskałem akceptację parafian.
21 czerwca w kościele św. Jadwigi odbyła się uroczysta msza z okazji księdza jubileuszu. Jak wspomina ksiądz ten czas?
We mszy uczestniczyli mieszkańcy Zabełkowa i okolicznych miejscowości oraz przyjaciele. Po ceremonii udaliśmy się z najbliższymi na uroczysty obiad, żałowałem jednak, że nie mogę zaprosić wszystkich parafin, bo przecież każdy w ciągu tylu lat pracował na rzecz kościoła. Na szczęcie wierni wpadli na pomysł zorganizowania jubileuszowych nieszporów. To była cudowna uroczystość. Na parkingu przed parafią ustawiono namioty i stoły, był nawet chór z Krzyżanowic. Taki piknik rodzinny, podczas którego mogłem świętować z całą parafią.
We mszy uczestniczyli mieszkańcy Zabełkowa i okolicznych miejscowości oraz przyjaciele. Po ceremonii udaliśmy się z najbliższymi na uroczysty obiad, żałowałem jednak, że nie mogę zaprosić wszystkich parafin, bo przecież każdy w ciągu tylu lat pracował na rzecz kościoła. Na szczęcie wierni wpadli na pomysł zorganizowania jubileuszowych nieszporów. To była cudowna uroczystość. Na parkingu przed parafią ustawiono namioty i stoły, był nawet chór z Krzyżanowic. Taki piknik rodzinny, podczas którego mogłem świętować z całą parafią.
Czym oprócz posługi duchownej zajmował się ksiądz w ciągu 50 lat kapłaństwa?
Od dziecka wielką moją pasją są książki. Zawsze czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Teraz najbardziej cenię Tomasza Mana i klasyków niemieckich. Pisywałem też długi czas felietony do „Gościa Niedzielnego”. Najpierw jako wikary, później miałem swoją stałą rubrykę „Kącik wiejskiego proboszcza”, gdzie wysyłałem teksty kazań i felietony. W 2006 roku moje artykuły zostały zebrane i wydane w dwóch książeczkach: „ Zapiski wiejskiego proboszcza” i „Kącik wiejskiego proboszcza”. Na razie nie planuję następnej publikacji, bo nie pozwala na to stan zdrowia.
Od dziecka wielką moją pasją są książki. Zawsze czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Teraz najbardziej cenię Tomasza Mana i klasyków niemieckich. Pisywałem też długi czas felietony do „Gościa Niedzielnego”. Najpierw jako wikary, później miałem swoją stałą rubrykę „Kącik wiejskiego proboszcza”, gdzie wysyłałem teksty kazań i felietony. W 2006 roku moje artykuły zostały zebrane i wydane w dwóch książeczkach: „ Zapiski wiejskiego proboszcza” i „Kącik wiejskiego proboszcza”. Na razie nie planuję następnej publikacji, bo nie pozwala na to stan zdrowia.
Obecnie zajmują księdza przygotowania do przejścia na emeryturę. Nie jest trudno opuszczać parafii?
Powoli się pakuję, żeby w sierpniu przekazać parafię mojemu następcy. Największy problem mam ze swoją biblioteką, bo nie wszystkie książki mogę zabrać ze sobą. Część rozdałem lub podarowałem książnicom, ale mam jeszcze sporą kolekcję dzieł w języku niemieckim, je najtrudniej zagospodarować. Bardzo chciałem zostać na ziemi raciborskiej, bo tu się urodziłem i jestem z nią związany. Kiedy jednak znalazło się miejsce w Domu Księży Emerytów w Opolu zdecydowałem, że pojadę tam, bo raźniej być z kimś niż samemu. Zawsze z sentymentem będę wspominał Zabełków.
Powoli się pakuję, żeby w sierpniu przekazać parafię mojemu następcy. Największy problem mam ze swoją biblioteką, bo nie wszystkie książki mogę zabrać ze sobą. Część rozdałem lub podarowałem książnicom, ale mam jeszcze sporą kolekcję dzieł w języku niemieckim, je najtrudniej zagospodarować. Bardzo chciałem zostać na ziemi raciborskiej, bo tu się urodziłem i jestem z nią związany. Kiedy jednak znalazło się miejsce w Domu Księży Emerytów w Opolu zdecydowałem, że pojadę tam, bo raźniej być z kimś niż samemu. Zawsze z sentymentem będę wspominał Zabełków.
Rozmawiała Elżbieta Gładkowska