Jedzie pociąg w ogrodzie
Z niektórych marzeń i pasji się nie wyrasta. Mało tego, często dopiero na emeryturze można je realizować.
Doskonałym tego przykładem jest pan Wiktor. – Zbudowałem to dla dzieci, wnuków, ale chyba przede wszystkim to dla mnie jest taka zabawka – śmieje się mieszkaniec Rud, wskazując skonstruowaną przez siebie miniaturową kolejkę.
Zaczęło się od parowozu
Jego przygoda z koleją zaczęła się w Rudach, na miejscowej wąskotorówce. Potem prowadził parowóz na Kotlarni. Tam poznał człowieka, który z dawnej jednostki wojskowej w Gliwicach sprowadził mały parowóz z lat 30. minionego stulecia. – Pan Popiel przyszedł z nim do mnie. Uruchomiłem więc tory w moim ogrodzie, które „szły” dalej, kawałek w las. Zbierałem je ze starych cegielni, tartaków. Ale parowóz wywieźli do Czech na jakiś konkurs, potem wylądował w Poznaniu i... zniknął – opowiada pan Wiktor.
Szyny mu zostały, ale od strony lasu zaczęli je rozkradać drobni złodziejaszkowie na złom. Właściciel torów ograniczył je więc do wielkości własnego ogrodu. Postanowił też skonstruować lokomotywę. – Budowałem to ze cztery lata, aż wszystko zaczęło chodzić – wspomina pan Wiktor. Wszystko robił sam. Nie miał też żadnych planów ani specjalistycznych rysunków.
Eksperymenty
Łatwo nie było. – Najpierw próbowałem z silnikiem z malucha, ale maszyna wyskakiwała z toru. Potem wziąłem silnik z MZ, 250 kubików. Ten miał za szybkie obroty i też go wyrzucało. Przy silniku z „komarka” lokomotywa działała, ale... po dwóch obrotach potrzebowała półgodzinnej przerwy. Wreszcie udało się sprowadzić z Holandii czterosuwowy silnik z prądnicy, który działa bez zarzutu już sześć lat. Najtrudniej było zrobić przekładnię, napęd z silnika spalinowego na osi. Na szczęście konstruktor kolejki i z tym sobie poradził. Do lokomotywy udało się dobudować wagoniki i tak kolejka może jeździć po całym ogrodzie.
– Niekiedy wszystkie pięć wagonów pełnych tu jedzie – mówi z dumą pan Wiktor. Przyznaje, że budował swoje cudo z myślą o dzieciach i wnukach, które szczególnie chętnie korzystają z uroków przejazdów kolejką. – Bardzo fajnie się tak jeździ. Niekiedy z siostrą się wozimy, a ostatnio nawet przyszła nasza sąsiadka z Niemiec – przekonuje wnuk Robert.
Ciągnie go do kolei
Dla Wiktora Kiszki kolejka jest przypomnieniem jego pracy zawodowej, której, nie ukrywa, trochę mu brakuje. Kolejarstwo jest bowiem jego wielką pasją. – Najbardziej brakuje mi ruchu kolejowego. Chciałbym wrócić na parowóz. To była największa życiowa atrakcja. Jak parowóz ciągnął wagony, to tak hurczał, że człowiek go rozumiał, słyszał jak to chodzi. Na spalinówkach było się czyściejszym, ale tam człowiek tylko siedział i nie wiedział, co ma robić, bo to samo chodziło – wspomina.
Odkąd jest na emeryturze, kolejka i pszczoły to jego wielkie hobby. – Cały czas jest coś do roboty. Na bieżąco po sezonie trzeba remontować to lokomotywę, to wagoniki. Teraz znów jeden będzie remontowany, bo sprężyna poszła – dodaje hobbysta.
Wszystko kosztuje
Czasem zdarzają mu się przy tych pracach nieprzewidziane wypadki. – Kiedyś pomyliłem zębatki i lokomotywa ruszyła z taką szybkością do tyłu, że znalazłem się bez otwierania drzwi w mojej parowozowni – opowiada ze śmiechem pan Wiktor, wskazując na drzwi budyneczku z widocznymi śladami naprawiania. O nowych elementach swojej kolejki nie myśli. – Brak mi materiałów, a to wszystko sporo kosztuje. Wytoczenie jednego takiego małego koła kosztuje 80 zł. Same materiały też są bardzo drogie. To, co jest, wystarczy – mówi z przekonaniem konstruktor kolejki.
(e.Ż)