Swojskość i tradycja
Staroście Adamowi Hajdukowi tak bardzo spodobało się na dożynkach miejskich, że wrócił na nie wieczorem już prywatnie.
Pierwsze w historii Dożynki Miejskie w Płoni przeszły do historii jako zestaw imprez o wzorowej organizacji, efekt wysiłku miejscowej społeczności.
Czemu kozy a nie wozy? – nasuwa się po dożynkach miejskich, gdzie nie było popularnych w gminach wesołych scenek na przyczepach. W odpowiedzi słyszymy, że to tradycja dzielnicy, aby podkreślić dziękczynny charakter żniwnioka. Na rozrywkę jest tu czas przy festynie. Korowód przemierza dzielnicę w spokoju pośród udekorowanych domostw. Ozdoby zaczęto szykować jeszcze w maju, mocno zaangażowały się tu dzieci i nauczyciele z miejscowego Zespołu Szkolno-Przedszkolnego.
Wesoły akcent w korowodzie też się znalazł. Jan Wilke przebrał się w damskie ciuchy i wystąpił jako „baba z koziczkami”. – Mleczko dają zdrowe – zachwalał z uśmiechem. Najważniejsze były jednak bryczki, których jest tu bodaj najwięcej spośród dożynkowych pochodów w powiecie. Osiem zaprzęgów wiozło księży, oficjeli i gospodarzy. Wysiedli pod kościołem, gdzie przed ołtarzem rolnicy okazali wdzięczność za plony. Po mszy wszyscy wierni zostali ugoszczeni pod namiotem obok świątyni. Na stołach ustawiono pod dostatkiem jadła i napojów. Tak komitet organizacyjny spożytkował po części dotację z magistratu (20 tys. zł – jeszcze parę lat temu takiego budżetu nie miały nawet... Dni Raciborza). Nie chciano wydawać pieniędzy np. na śląskie gwiazdy estrady, a i tak program artystyczny w opinii Elżbiety Biskup, tutejszej radnej i szanowanego kulturalnika, był znakomity.
(ma.w)