Śmierdziuchy palą co się da
Strażnik nie zajrzy do pieca. Pouczy, a jak ktoś grzeczny, to posłucha.
Szef komisji gospodarki Henryk Mainusz zainteresował się kontrolowaniem przez straż miejską prywatnych kotłowni. – Bo smród nieludzki z tego, czym palą śmierdziuchy – podkreślił. W odpowiedzi usłyszał, że kontroli nie ma, bo prawo zabrania.Strażnicy interweniują wyłącznie na donos. Jeśli ktoś zgłosi, że sąsiad „smrodzi” – funkcjonariusze jadą do wskazanego i go pouczają. – Jak ktoś jest grzeczny, to posłucha – przyznała na posiedzeniu komisji naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Zdzisława Sośnierz. Na wnikliwą kontrolę nie pozwala prawo. – Bez nakazu od prokuratora nie wejdziemy nikomu do domu. Takie czasy, że ludzie nie wpuszczają nawet kontrolerów z wodociągów – wsparł urzędniczkę jej szef Wojciech Krzyżek.
Radny Artur Jarosz wskazywał kilka miesięcy temu nową interpretację uprawnień strażników, które pozwalają im „zajrzeć do pieca”. – To martwe prawo, nieegzekwowalne – oznajmiła naczelnik Sośnierz. – Nawet gdybyśmy przeprowadzili badanie popiołu, to odpowiednie służby ich nie uznają, bo bazują wyłącznie na własnych pomiarach – dodała. – Kto nas wpuści na swój komin? A tylko tam można stwierdzić, czy „kopci” nielegalnie – wyjaśniał Wojciech Krzyżek.
– Palą, co chcą, płyty wiórowe, laminowane, ścinkę. Całe auta. Smród nieludzki – zauważył szef komisji gospodarki. Wskazał, że na łagodnym traktowaniu „śmierdziuchów” tracą ci, którzy zainwestowali w nowoczesne kotły ekologiczne. Naczelnik Sośnierz ripostowała, że inwestujący w ekologię nie są stratni, bo zyskują od gminy dotację na zakup pieca.
(ma.w)