Przepraszam wszystkich
W poniedziałek, 23 listopada, przed Sądem Rejonowym w Raciborzu rozpoczął się proces 48-letniego mężczyzny, który w wakacje chciał podpalić się na stacji paliw przy ulicy Opawskiej. Mężczyźnie grozi nawet 10 lat więzienia.
Prokurator postawił mężczyźnie trzy zarzuty. Były górnik odpowie za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa zagrażającego zdrowiu i życiu wielu osób w postaci pożaru oraz zagrożenie pracownikom stacji podpaleniem zmuszenie ich przez to do opuszczenia budynku. Drugi zarzut dotyczy niewywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego na rzecz swoich dzieci. Trzeci to grożenie byłemu pracodawcy i jego rodzinie podpaleniem.
Na rozprawie Aleksander L. przyznał się do pierwszych dwóch zarzutów. Przyznał również, że dzień wcześniej był u swojego pracodawcy Zbigniewa P., domagając się zaległej wypłaty. Pomiędzy mężczyznami wywiązała się kłótnia, w efekcie której pracodawca wyrzucił swojego pracownika z mieszkania. L, miał się wówczas odgrażać, że puści z dymem jego majątek i rodzinę. – Rzeczywiście byłem zdenerwowany, ale nie groziłem rodzinie. Powiedziałem, że się podpalę, ale nikomu nie groziłem – mówił przed sądem.
Oskarżony powiedział, że chciałby skorzystać z dobrowolnego poddania się karze. Zaproponował półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Prokurator odmówił, stwierdzając, że kara w zawieszeniu nie wchodzi w grę. W tym momencie Aleksandrowi L. puściły nerwy a z oczu polały się łzy.
Chciał swoje pieniądze
Co doprowadziło mężczyznę do takiej desperacji? Okazuje się, że problemy z szefem. Aleksander L. ma wykształcenie podstawowe. Znalazł zatrudnienie w firmie budowlanej Zbigniewa P. Przepracował tam około miesiąca. W czerwcu na placu budowy zginęła piła spalinowa. P. oskarżył o jej kradzież kilku pracowników, w tym Aleksandra L. Pracownicy wyparli się. Sprawa trafiła na policję, skończyła się jednak umorzeniem. Przeszukania mieszkań nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Część z posądzonych o kradzież twierdziła, że widziała później szefa, który ostrzył rzekomo skradziony sprzęt.
48-latek zakończył pracę u przedsiębiorcy 12 lipca. Od tego czasu nie mógł się doprosić wypłaty. – Zarabiałem 5 zł na godzinę. Przepracowałem 25 dni po 9 godzin dziennie. Był mi winny 2020 złotych – mówił w poniedziałek przed sądem oskarżony. L. był rozwiedziony. Na dwójkę synów z małżeństwa miał łożyć miesięcznie po 800 złotych alimentów. Ścigał go komornik.
– Przez cztery dni jeździłem po Czechach za pracą. W końcu znalazłem ją w kopalni, musiałem jednak wykonać niezbędne badania. One kosztowały 1200 koron. Ja wtedy nie miałem nawet na jedzenie. Chodziłem za szefem, błagając o jakąkolwiek sumę. Powiedział, że za piłę nie dostanę nic. Zbywał mnie przez cały miesiąc. Byłem zdesperowany, cały się trząsłem – wspominał drżącym głosem 48-latek.
Znalazłem butelkę
3 sierpnia Aleksander L. odwiedził szefa w jego domu. Wówczas miały paść groźby pod adresem rodziny Zbigniewa P. Były pracodawca wyrzucił go z mieszkania, krzycząc na ulicy, że jest złodziejem.
4 sierpnia załamany L. szedł ulicą Opawską. Już wtedy wiedział, że się podpali. – Około godziny 9.00 na stację wszedł mężczyzna i zapytał, czy może nalać sobie paliwo do plastikowej butelki. Powiedziałem, że nie, on jednak wykorzystując nieuwagę pracownic nalał paliwo do znalezionej na ulicy butelki. Zapłacił dwa złote, po czym wyszedł – zeznawał przed sądem Wojciech M., kierownik stacji. Godzinę później wrócił. – Stałam przy kasie, gdy znów zobaczyłam tego człowieka. W jednej ręce miał butelkę z benzyną a w drugiej zapalniczkę. Oblał się i zaczął krzyczeć, że mamy się wynosić ze stacji i dzwonić na policję. Uciekłyśmy razem z klientami. Zastępczyni kierownika została na zapleczu – wspominała jedna z kasjerek.
Sędzia podczas rozprawy szczegółowo wypytywała dowódcę strażaków, którzy zabezpieczali miejsce akcji, jak rozwinęłaby się sytuacja, gdyby desperat sięgnął po zapalniczkę. Tego dnia na stacji znajdowało się 70 tysięcy litrów paliwa. Samo wyposażenie stacji przekracza milion złotych. Strażak jednak tłumaczył, że od chwili, gdy przybyli na miejsce, niebezpieczeństwo nie było już tak duże. – Podalibyśmy środek gaśniczy w ciągu kilku, kilkunastu sekund – tłumaczył kapitan Roland Kotula.
Przepraszam
Aleksander L. zachowywał się na stacji nieodpowiedzialnie. Mimo rozlanego na ubraniu i podłodze paliwa palił papierosy. Pił również w środku alkohol. Przed sądem zarzekał się, że wypił w środku jedynie dwa piwa. Badanie alkomatem bezpośrednio po zatrzymaniu dało wynik blisko dwóch promili w wydychanym powietrzu.
– Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Chciałem tylko aby na stację przyjechał mój pracodawca. Byłem gotów się przed nim podpalić. Przepraszam wszystkich, których przestraszyłem – mówił przed sądem. Aleksander L. od sierpnia przebywa w areszcie. Grozi mu 10 lat wiezienia.
Adrian Czarnota